Być i zdrowieć – recenzja filmu „Adamant” – Nowe Horyzonty 2023

Jako że filmy dokumentalne rzadko wygrywają główne nagrody na największych festiwalach, tym bardziej cieszą te momenty, w których dominacja kina fabularnego zostaje choć na chwilę naruszona. W przeciągu ostatnich 12 miesięcy tego typu werdykty padły zarówno w Wenecji (Całe to piękno i krew Laury Poitras [NASZA RECENZJA]), jak i w Berlinie, który ze Złotym Niedźwiedziem opuścił doświadczony francuski dokumentalista Nicolas Philibert.

Reżyser Adamantu w ciągu swojej wieloletniej kariery konsekwentnie wybiera metodę obserwacyjną. To zresztą chyba forma dokumentalizmu najwyżej ceniona przez festiwalowe gremia, skoro w ubiegłej dekadzie dwukrotnie główne laury z „wielkiej trójki” zgarniał Gianfranco Rosi (najpierw Złotego Lwa za Rzymską aureolę, potem Złotego Niedźwiedzia za Fuocoammare). Choć twórcy ci zazwyczaj zwracają się ku różnym tematom – Rosi portretuje obrzeża politycznych kryzysów, Philibert chętniej spogląda na funkcjonowanie rodzimych instytucji publicznych (np. prowincjonalnej szkoły w Być i mieć czy rozgłośni radiowej w Kocham radio) – obaj preferują wycofać się za kamerę i pozwolić wybranemu fragmentowi rzeczywistości rozwijać się przed „cierpliwym okiem” obiektywu. W Adamancie tym obserwowanym wycinkiem świata jest tytułowy ośrodek dziennej opieki dla dorosłych z zaburzeniami psychicznymi, działający na łodzi cumującej przy paryskim moście de Gaulle’a.

Wiele filmów dokumentalnych portretujących instytucje publiczne, choćby żelazne klasyki autorstwa Fredericka Wisemana, powstaje w tonie krytycznym czy wręcz interwencyjnym; nierzadko też – np. u polskich dokumentalistów „nowej zmiany” z lat 70. – punktowanie nieprawidłowości funkcjonowania danej placówki jest tak naprawdę „portretem w kropli” wypaczeń na poziomie systemowym. Philibertem na pozór kierują inne motywacje – wybiera tematy „bezpieczne”, obserwuje miejsca bezkonfliktowe i sprawnie funkcjonujące. To jednak w przypadku Adamantu odmienność o tyle złudna, że tytułowy ośrodek stanowi raczej wyjątek niż reprezentatywny przykład podejścia do problemu opieki społecznej. Afirmacyjny stosunek reżysera do portretowanej instytucji to zatem zarazem kryptozarzut skierowany w stronę konwencjonalnie prowadzonych placówek psychiatrycznych. Można więc i jego film uznać za krytykę społeczną, jednak inaczej pomyślaną, ukazującą pozytywny wzorzec, z którego należy czerpać, żeby zmieniać świat na lepsze.

Kluczową cechą wyróżniającą Adamant na tle innych instytucji jest otwartość na pacjentów, poszanowanie ich opinii i pomysłów na spędzanie czasu. Ośrodek prowadzi rozmaite zajęcia i warsztaty ukierunkowane na rozbudzanie kreatywności oraz wymianę myśli, np. poprzez ćwiczenia z rysunku zakładające pokazanie efektów swojej pracy grupie i otwartą, nieoceniającą rozmowę na ich temat. Działa tam zresztą także klub filmowy, przygotowujący akurat w trakcie wizyt ekipy całkiem ambitny program swojego jubileuszowego przeglądu. Pacjenci są włączani w te aktywności, dostają możliwość integracji i socjalizacji w bezpiecznym, rozumiejącym otoczeniu. Brak też w Adamancie sztywnej hierarchii – oglądając film, czasem wręcz trudno stwierdzić, kto jest pacjentem, a kto należy do personelu. Regularnie organizowane są także walne zebrania, na których każdy może wnieść do dyskusji bliski mu temat.

Philibert, zgodnie ze swoją metodą twórczą, w większości scen pozwala wydarzeniom po prostu dziać się przed kamerą. Już jednak na początku filmu ujawnia, że niezakłócona obserwacja nie jest jego nadrzędnym celem – jedna z pacjentek, Muriel, zwraca się bowiem wprost do reżysera i operatora, pyta ich o imiona i prowadzi z nimi rozmowę; Philibert zaś spokojnie w ten dialog wchodzi, dowodząc, że pragnienie niewidzialności kamery – wyrażone w latach 60. przez twórców direct cinema hasłem „fly on the wall” (mucha na ścianie) – musi czasem ustąpić przed otwartością na portretowaną rzeczywistość. Gotowość do podjęcia zainicjowanej przez bohaterkę rozmowy czyni z reżysera niejako przedłużenie zespołu Adamantu, chcącego dawać pacjentom pole do nieskrępowanego wyrażania siebie zamiast budować przed nimi kolejne bariery. Później Philibert nie będzie już wprost odzywał się zza kadru, jednak świadomość obecności kamery i możliwości potraktowania jej jako partnerki w dialogu zdaje się towarzyszyć również innym bohaterom filmu. Pod tym względem Adamant pada niedaleko od „świeckiego konfesjonału” zbudowanego przez Pawła Łozińskiego w Filmie balkonowym [NASZA RECENZJA].

Obraz Philiberta jest triumfem nieortodoksyjnie potraktowanej metody obserwacyjnej, zbyt często pobłażliwie deprecjonowanej jako mało twórcza czy niedzisiejsza. U francuskiego reżysera to świadomy artystyczny wybór, dobrze dobrany do podjętego tematu (a może raczej to temat został właściwie wybrany przez tak pracującego filmowca). Poddanie się rytmowi portretowanej rzeczywistości może jednak działać jak miecz obosieczny, pozwalając możliwie najbardziej zbliżyć się do obserwowanego świata, lecz zarazem utrudniając ustrukturyzowanie materiału w sprawnie działającą całość. Oczywiście, rezygnując z sztywnej konstrukcji, reżyser unika narzucania rzeczywistości jarzma własnych założeń, jednak w trakcie seansu Adamantu nieraz można odczuć tęsknotę za nieco większym uporządkowaniem. Wątpliwość ta nie unieważnia jednak wartości filmu, dowodzącego, że kino obserwacji wciąż jest bardzo potrzebne. Można powiedzieć, że ten pozytywny wymiar służy tu za cumę, trzymającą czasem zbyt rozbujaną łódź stabilnie przy brzegu.

Jędrzej Sławnikowski
Jędrzej Sławnikowski

Adamant

Tytuł oryginalny:
Sur l’Adamant

Rok: 2023

Kraj produkcji: Francja, Japonia

Reżyseria: Nicolas Philibert

Dystrybucja: Aurora Films

Ocena: 3,5/5

3,5/5