Młodzi chłopcy z Berna – recenzja filmu „Mario”

Piłkarska gorączka z dnia na dzień narasta, do mundialu pozostał niespełna miesiąc, a kadra z Lewandowskim na czele do tego stopnia opanowuje media, że strach otworzyć lodówkę. Sytuacja, w której nagle znów cały naród staje się ekspertami od piłki, a nawet najbardziej sceptyczni przełamują się, żeby z patriotycznego obowiązku zobaczyć chociażby “mecze naszych”, wyrabiając niezbędne minimum, wydaje się idealna na premierę filmu takiego jak “Mario”. Jeśli ten pozbawiony wielkich nazwisk szwajcarski dramat o parze piłkarzy nie sprzeda się podczas przedmundialowej gorączki, to prawdopodobnie nigdy by się to nie udało.

Tytułowym bohaterem filmu jest Mario Lüthi – utalentowany napastnik młodzieżowej drużyny Young Boys Berno. Chłopak zalicza kolejne dobre występy w trzeciej lidze, marząc o zawodowej karierze w pierwszej drużynie swojego zespołu. Z początkiem sezonu do składu dołącza Niemiec Leon Saldo – świetnie wyszkolony technicznie zawodnik przetransferowany z rezerw Hannoveru, a zarazem rywal protagonisty, grający na tej samej pozycji. Początkowa walka szybko zmienia się jednak w skuteczną kooperację. W ramach nagrody za wysoką formę Mario otrzymuje od sztabu szkoleniowego możliwość zakwaterowania w klubowym mieszkaniu w okolicy stadionu wraz z nowym nabytkiem zespołu. Dla chłopaka jest to olbrzymie udogodnienie, gdyż zamiast poświęcać czasu na dojazdy z rodzinnego domu w Thun, będzie mógł pozwolić sobie na intensywniejsze treningi i dłuższą regenerację.

Początkowo wszystko wygląda świetnie. Współlokatorzy dogadują się ze sobą, co przekłada się na świetną współpracę na boisku. Jako niezawodny duet snajperów stają się tymi, od których trener zaczyna ustalanie składu meczowego. Niespodziewanie jednak okazuje się, że między mężczyznami rodzi się uczucie. I chociaż odnalezienie drugiej połówki dla każdego z nich jest czymś wspaniałym, to wiedzą, że zakazana miłość może być niebezpieczna dla ich kariery. Prawdziwy dramat rozgrywa się, kiedy koledzy z zespołu oraz władze klubu dowiadują się o niecodziennej relacji, jaka łączy Mario i Leona.

Przez pryzmat trudnego związku mężczyzn twórcy pokazali całą gamę problemów, z jakimi musieli się oni zmierzyć. Pierwszym z nich była nieprzychylna atmosfera w klubie, drugim brak akceptacji wśród części najbliższych, trzecim “fałszywi przyjaciele”. Przez tych ostatnich rozumiem wszystkie osoby, które pod pozorem troski udzielały zawodnikom szeregu absurdalnych rad. Między innymi by byli razem, ale się nie afiszowali, albo żeby wynajęli prostytutki do pokazywania się z nimi na mieście. Zachowanie w takiej sytuacji doskonale obrazowało cyniczny stosunek osób ze środowiska piłkarskiego, traktujących swoich podopiecznych jak towar na sprzedaż za niemałe pieniądze. Chociaż w tym przypadku chodzi o sportowców, twórcom udało się zarysować problemy, jakie mogą towarzyszyć każdej osobie homoseksualnej w życiu zawodowym, co na pewno może być przyczynkiem do dyskusji.

Poza nieszablonową historią i dającą duże pole do rozważań psychologią kolejnych postaci warto pochwalić “Mario” za to, jak się sprawdza w roli filmu sportowego. Sceny piłkarskie wyglądają tu wyjątkowo dobrze, zwłaszcza jeśli porównamy je na przykład do tego, co rok temu w “Gwiazdach” zaprezentował nam Jan Kidawa-Błoński. Marcelowi Gislerowi udało się uchwycić dynamikę i piękno piłki nożnej, a co najbardziej mi zaimponowało, pokazując rozgrywki trzeciej ligi szwajcarskiej, a następnie 2 Bundesligi świetnie poradził sobie z oddaniem klimatu zarówno prowincjonalnego “kartofliska”, jak i wypełnionego po brzegi ponad dwudziestotysięcznym tłumem stadionu. Twórcy zadbali też o kręcenie na autentycznych obiektach Young Boys oraz St. Pauli oraz o to, by nie przekłamywać faktów związanych z rozgrywkami, w jakich drużyny biorą udział, meczowymi rywalami czy celami i polityką klubów. Dla osób niezainteresowanych piłką z pewnością będą to detale, ale ja zdecydowanie preferuję osadzenie historii w realistycznych okolicznościach zamiast tworzenia “Skrzydlatych świń” w wyimaginowanych ligach.

“Mario” nie epatuje wielkimi nazwiskami, nie miał też zbyt dużego budżetu, ale tak jak w piłce nie zawsze decydują pieniądze, a zapał, talent i ciężka praca. Nie mam wątpliwości, że zwłaszcza tego ostatniego tu nie brakowało. Mamy do czynienia z solidnym rzemiosłem, w którym żaden aspekt filmu nie został potraktowany po macoszemu. Sprawia to, że z czystym sumieniem mogę polecić film zarówno osobom żywo zainteresowanym tematyką LGBT, jak i kibicom piłki nożnej.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
Mario - plakat

Mario


Rok: 2018

Gatunek: sportowy, dramat

Reżyser: Marcel Gisler

Występują: Max Hubacher, Aaron Altaras i inni

Ocena: 3.5/5