W poszukiwaniu własnego Zen – recenzja filmu „Sound of Metal”

Darius Marder w swoim pierwszym fabularnym projekcie na szczęście nie męczy widzów ogranym już do granic możliwości motywem o sięganiu gwiazd pomimo przeszkód na drodze. W Sound of Metal nie ma co szukać obrazów, w których główny bohater w akcie triumfu nad przeciwnościami losu podnosi rękę w stronę nieba w akompaniamencie pompatycznej muzyki grającej w tle. W zamian zyskujemy film zwieńczony ciszą, w którym postaci borykają się z problemem samoakceptacji i nauki życia na nowo.

Marder opowiada historię Rubena (Riz Ahmed) – perkusisty grającego tytułowy gatunek muzyczny wraz ze swoją partnerką – wokalistką Lou (Olivia Cooke), z którą jest w bezustannej trasie koncertowej, przemierzając Stany Zjednoczone kamperem. Ich styl życia przywodzi na myśl obraz beatników czy hippisów będących w ciągłej podróży, chcących osiągnąć pełne wyłączenie się ze społeczeństwa, pokazując własny nonkonformizm i niezgodę obywatelską. Jednak dotychczasowe plany bohaterów muszą zostać zdewaluowane. Powodem tego jest nagłe pojawienie się u Rubena niepełnosprawności słuchowej, niemal całkowicie pozbawiającej protagonistę kluczowego w jego fachu zmysłu. W efekcie czego postać grana przez Ahmeda wybucha gniewem. Jednakże wraz z rozwojem historii będziemy obserwować to, jak agresja musi ustąpić miejsca wrażliwości, doprowadzając do emocjonalnej dojrzałości.

Nie da się pisać o Sound of Metal nie uwzględniając warstwy audialnej filmu. Odpowiadający za nią Nicolas Becker bardzo sugestywnie przedstawił poszczególne stadia niepełnosprawności głównego bohatera, np. ściszając dźwięk, niwelując bodźce z otoczenia, aby w możliwie najwierniejszy sposób przedstawić jego perspektywę. Bardzo zgrabnie to współgra z nowym punktem widzenia protagonisty i sprawia, że jesteśmy się w stanie z nim utożsamić w świecie obrazów bez dźwięku, gdy on błądzi ze zdezorientowaniem i obłędem w oczach. Ten zabieg nie jest w żadnej mierze przytłaczający, w końcu nie obcujemy z utworem eksperymentalnym, a dosyć standardową, aczkolwiek umiejętnie poprowadzoną narracją. Natomiast szkoda, że warstwa wizualna nie robi za dużo, by pomóc oglądającym wejść w buty Rubena, gdyż nie używa zbyt wielu zabiegów subiektywizujących doświadczenie protagonisty. Ponadto, w tym aspekcie brakuje konkretyzacji i spójności, film często balansuje między stylem obserwatorskim, a można powiedzieć „akademickim”, z czego jedynie ten pierwszy pozwala odpowiednio wybrzmieć poszczególnym scenom.

Początkowo może się wydawać, że fabuła o muzyku, który stracił słuch, jest swoistą eksploatacją tematu, jednak problem głuchoty został poprowadzony przez reżysera z odpowiednim wyczuciem – nienachalnie i empatycznie. Takt realizatorów jest również widoczny w przypadku prowadzenia mniej wyeksponowanej, można powiedzieć pobocznej historii Lou, gdy w jednej z pierwszych scen możemy dostrzec blizny po samookaleczeniach na przedramionach bohaterki, co zostaje subtelnie przywołane w późniejszych fragmentach filmu, nagradzając spostrzegawczość i umiejętność łączenia faktów oglądającego.

Niestety sam wątek miłosny jest prowadzony zgodnie z większością zasad scenopisarskich. Lou i Rubena łączy burzliwa przeszłość, są i obowiązkowe konflikty, odseparowanie i ponowne spotkanie po dłuższej przerwie, podczas którego wraz z protagonistą obserwujemy, jak bardzo zmieniła się druga połówka, przeistaczając swój dotychczasowy system wartości na bardziej konformistyczny, skupiony na sukcesie zawodowym, co jeszcze bardziej alienuje głównego bohatera.

Znaczna część utworu rozgrywa się w ośrodku dla niesłyszących narkomanów, który zgodnie z przekazem Joe (granego przez Paula Raciego) ma sprawić, że główny bohater odzyska kontrolę nad własnym umysłem, a nie znajdzie rozwiązanie na brak słuchu. Ta postać funkcjonuje jako swoista figura ojca dla protagonisty – jest wyrozumiały, wyważony, tolerancyjny i co najważniejsze chce pomóc Rubenowi nauczyć się żyć na nowo. Chyba najważniejszą zaletą filmu jest traktowanie osób z niepełnosprawnością słuchową jako mniejszości językowej, która z własnej nieprzymuszonej woli decyduje się na komunikację językiem migowym. Tym samym Sound of Metal jest klasyczną lekcją empatii, która chce przekazać, że na osoby niesłyszące powinniśmy patrzeć całościowo, biorąc pod uwagę ich poglądy i doświadczenie, a nie tylko wadę słuchu. Dlatego też Ruben może być zagrożeniem dla tej społeczności, gdyż ta postać pragnie posiadać implanty słuchowe, by móc kontynuować swoją muzyczną karierę. Tym samym protagonista zniweczy nie tylko swoją wartość jako jednostki, ale i innych osób z ośrodka dla niesłyszących, ponieważ nie da się zaakceptować pewnych zjawisk, jednocześnie starając się je zneutralizować i znormalizować.

Nie jest to najbardziej odkrywczy film ostatnich lat, ani specjalnie porywający wizualnie, ale za sprawą gorzko-słodkiego przesłania i bliskości z bohaterem, dla niektórych widzów może okazać się inspirujący.

Mateusz Małecki
Mateusz Małecki
Sound of Metal plakat

Sound of Metal

Rok: 2020

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Darius Marder

Występują: Riz Ahmed, Olivia Cooke, Paul Raci i inni

Dystrybucja: M2Films

Ocena: 3,5/5