Płytki grób – recenzja filmu „Post Mortem” – WFF

Péter Bergendy jest dyplomowanym psychologiem, a pracę magisterską pisał na temat oddziaływania horroru na widzów. Nie dziwota, że w końcu zabrał się za ten gatunek, używając w praktyce zdobytą wiedzę teoretyczną. W kinie zaczynał od komedii romantycznej (Stop Mom Teresa!), ale największe sukcesy zawdzięcza osadzonym w latach 50. ubiegłego stulecia kryminałom (Egzamin i telewizyjny Sejf). Tym razem Węgier cofa się do jeszcze wcześniejszego okresu. Startujący w Konkursie Międzynarodowym Warszawskiego Festiwalu Filmowym film grozy Post Mortem dzieje się w ostatnim roku I wojny światowej (1918) oraz następujących po niej miesiącach pandemii grypy hiszpanki.

Głównego bohatera, Tomása (Viktor Klem, znany polskim widzom z Węgierskiej roboty), poznajemy jako żołnierza monarchii austro-węgierskiej, gdy cudem unika śmierci w okopach. Tuż po wojnie wykorzystuje swoją frontową historię na jarmarku. Podczas gdy gawiedź słucha kwiecistej gawędy o jego śmierci klinicznej z ust wspólnika, on oferuje wybrańcom swoje nietypowe usługi. Do namiotu przybywają rodziny, by sfotografować się ze…zmarłymi bliskimi. Ta upiorna profesja wymaga od Tomása nie tylko stalowych nerwów i umiejętności technicznych, ale również fachu makijażowego, jak i zdolności modelowania ciał nieboszczyków. Pewnego dnia zgłasza się do niego reprezentacja pobliskiej wsi, gdzie hiszpanka wyjątkowo dała się we znaki. Fotograf zgadza się na delegację, ale jak się zdaje, wiedzie go tam nie chęć zarobku, lecz potrzeba poznania prawdy o 10-letniej dziewczynce imieniem Anna (Fruzsina Hais), która wydaje mu się dziwnie znajoma.

Wioska okazuje się być miejscem zagubionym między puszczą a górami, zupełnie zapomnianym przez ludzi i Boga (księdza zaraza nie ominęła). Bielone chaty kryte strzechą zamieszkuje kilka przetrzebionych przez wojnę i hiszpankę rodzin. Z uwagi na zmarzniętą ziemię ciał zmarłych nadal nie pochowano, a niemal wszyscy pozostali przy życiu mężczyźni i chłopcy noszą worki z wyciętymi otworami na oczy i usta (nie tylko my musimy nosić maseczki), by chronić się przed pandemią. Tomás przybywa tu jako intruz, nie tylko miastowy i człowiek wykształcony, ale też Niemiec. Węgierscy, bogobojni chłopi podchodzą do niego z nieufnością i rezerwą. Jednocześnie jawi się on jako osoba, która nie tylko zrobi ostatnie zdjęcie z bliskimi, ale i pomoże rozwikłać tajemnicę związaną z duchami.

Bergendy nie umyka zatem od lubianej przez siebie kryminalnej konwencji. Tomás i Anna prowadzą regularne śledztwo, próbując znaleźć odpowiedź, czemu w wiosce nagle zaczęły pojawiać się upiory. Fotograf jako człowiek nauki wykorzysta do badań zaawansowane technologie, takie jak fonograf, wymyślony przez Edisona do nagrywania i odtwarzania dźwięku. Węgier nie oszczędza widzów: serwuje pełnymi garściami jumpscare’y, nasi detektywi wędrują po cmentarzach, strychach i piwnicach, źródłem światła jest jedynie lampa naftowa, a muzyka co rusz przypomina, że na końcu korytarza wcale nie czeka przytulny salonik.

Ograniczenia budżetowe twórcy nadrabiają pomysłowością (użycie dźwięku!). Nawet niektóre tanie efekty specjalne zostają ukryte dzięki dynamizacji atrakcji, których nie brakuje zwłaszcza w finałowych partiach filmu. W Post Mortem odnajdziemy echa m.in. dzieł Friedricha Wilhelma Murnaua, Kultu Robina Hardy’ego czy klasycznych straszaków o nawiedzonych domach i zjawach. Starania ekipy, jak i trafnie dobrane cytaty filmowe, nie miałyby jednak takiej siły, gdyby nie wyborna lokacja, w jakiej powstawała produkcja, czyli skansen Szentendre nieopodal Budapesztu. W takiej scenerii rozgrywa się bardzo satysfakcjonujący spektakl, który mnie jako żywo skojarzył się z którąś z misji wiedźmina Geralta.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Post Morteme plakat

Post Mortem

Rok: 2020

Gatunek: horror, kryminał

Kraj produkcji: Węgry

Reżyseria: Péter Bergendy

Występują: Viktor Klem, Fruzsina Hais, Judit Schell i inni

Ocena: 4/5