Historia przemocy – recenzja filmu „Osadnicy” – WFF 2023

Laureatem konkursu Crème de la crème 39. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego okazał się debiut fabularny Felipe’a Gálveza Osadnicy, zdobywca nagrody FIPRESCI sekcji Un Certain Regard na tegorocznym festiwalu w Cannes i oficjalny kandydat Chile do Oscara w kategorii filmu międzynarodowego. Stawiający pierwsze pełnometrażowe reżyserskie kroki twórca do tej pory mający pokaźne portfolio montażysty i na koncie takie tytuły jak chociażby Kwiaty nienawiści (2016) Alexa Arwandtera czy Wielki ruch (2021) Kira Russo, przygląda się Ziemi Ognistej przełomu wieków i formom przemocy wobec rdzennej ludności Ameryki Południowej.

Nie dajcie się zwieść otwierającym film, pieszczącym wzrok ujęciom, zaklinającym w ziarnie taśmy bezkres dziewiczej, surowej urody chilijskich stepów. Gálvez piękno piętrzących się w tle And będzie bezustannie konfrontował ze zgnilizną ludzkiej natury, bardzo szybko ujawniając reguły rządzące portretowanym światem. Tutaj robotnik tracący rękę staje się obiektem równie łatwym do odstrzelenia, co koń ze złamaną nogą. Bez mrugnięcia okiem za spust pociąga Alexander MacLennan (Mark Stanley), szkocki porucznik pracujący dla José Menéndeza (Alfredo Castro), bogatego właściciela ziemskiego. Na jego zlecenie, wraz z  amerykańskim najemnikiem Billem (Benjamin Westfall), potrafiącym niczym pies myśliwski z odległości wyczuć rdzennych mieszkańców kontynentu, wyrusza przez Patagonię w celu ogrodzenia połaci hiszpańskiego posesora i dokonania czystek etnicznych na podbijanym terenie. Za kompana biorą władającego celnie bronią palną młodego Metysa Segundo (Camilo Arancibia), który ma bez zająknięcia wykonywać polecenia.  

Trup ściele się gęsto, gwałt wpisany jest w krajobraz tak samo jak poranna mgła, a ciepła krew obmywa odcinane na świeżo skalpy, organiczne suweniry. Segundo mierzy się ze sobą, swoim dziedzictwem i pół-braterską krwią, której z każdym dniem ma coraz więcej na rękach. Stojący z naładowaną strzelbą za swoim „panem”, ma możliwość błyskawicznego zakończenia rzezi. Strzał jednak oddaje w niebo, być może z tchórzostwa, być może przyjmując fatum. W basenie jest jednak zawsze większa ryba. Kiedy ekspansywni wędrowcy spotykają pułkownika Martina (Sam Spruell), karty ulegają lekkiemu przetasowaniu. Po osobliwej transakcji, w  ramach której MacLennan „dostaje” rdzenną kobietę o imieniu Kiepja (Mishell Guaña), narracyjny zegar przestawia się o siedem lat, ukazując świat „po”: podzielony i uporządkowany przez białego człowieka, czekający na dalsze ruchy, gdzie córka Menéndeza, Josefina (Adriana Stuven), zamknięta w pałacowym wnętrzu, otoczona służbą, śpiewająca w akompaniamencie fortepianu, będzie wygłaszać monologi o złych, roszczeniowych autochtonach i słuszności racji najeźdźców.

Wkraczający w inny etap ekspansji oprawca, ciągle musi pamiętać o swojej roli. Cywilizowanie przemocy jest w końcu niczym innym niż zakładaniem białych rękawiczek na ciągle brudne od krwi dłonie. W prawdopodobnie jednej z najlepszych scen końcowych w kinie na przestrzeni ostatnich lat, wybrzmi osobliwa sugestia, której za narzędzie posłuży dopiero co wynaleziony rejestrator ruchomych obrazów. Cud techniki w służbie kreślenia historii granicę między prawdą a kreacją uczyni niewidoczną. Stojący obok kinematografu „reżyser”, pilnujący poprawności zapisu, a co za nim idzie, poprawności późniejszego odczytu przez równie ściśle określonego odbiorcę, różni się w końcu od brutalnych najeźdźców tylko narzędziem. Wpatrzone w jego obiektyw puste oczy będące świadkiem nieustającego, ludzkiego bestialstwa, pytają o możliwość wyboru, tak samo jak niemo pytał o nią cały czas Segundo, zmuszony do zabijania swoich braci. Powracający motyw starcia jednostki z systemem ma tu kształt walki, w której ceną jest życie.

Przesiąknięta krwią ziemia to ciągle żywa rana, przenosząca traumę z pokolenia na pokolenie. Migocący w nocy blaskiem ognisk pas Ziemi Ognistej, lep na upojonych wizją grabieży Europejczyków i masowy grób autochtonów w jednym, stanowi jedną z najbardziej gorzkich lekcji w historii, sile przywileju pozwalającej przykryć ludzką tragedię zdobyczami cywilizacyjnymi. Gálvez portretuje ten czas z wysublimowanym chłodem przypominającym, zarówno pięknem, jak i brutalnością, Biało na białym (2019) Théo Courta. Warstwę dramaturgiczną uzupełnia wysmakowanym formalizmem: analogowy obiektyw Simona D’Arcangelo sprzężony z batutą Harry’ego Allouche’a, tworzą fuzję, która powinna być oglądana wyłącznie na wielkim ekranie. W westernowej konwencji przygląda się jądru zła, które odradzać się będzie zawsze, w innych okolicznościach, dyktowane niezmiennością ludzkiej natury i nierównością układu sił. 

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Osadnicy
Tytuł oryginalny:
Los Colonos

Rok: 2023

Kraj produkcji: Chile, Argentyna, Holandia, Francja, Dania

Reżyseria: Felipe Gálvez

Występują: Mark Stanley, Camilo Arancibia, Benjamin Westfall, Mishell Guaña

Ocena: 4,5/5

4,5/5