Zaklęty krąg – recenzja filmu „Furie”

Ngô Thanh Vân, na zachodzie szerzej znana jako Veronica Ngo, to ikona wietnamskiego kina akcji. Siała postrach wśród wrogów między innymi w Furii (2019), którą polscy widzowie mogli oglądać na Festiwalu Pięć Smaków. Tym razem w luźno powiązanym z oryginałem prequelu – Furie, zasiada ona zarówno na stołku reżyserskim, jak i wciela się w jedną z kluczowych ról.

Kariera Ngo wiedzie od modelingu, przez branżę muzyczną, aż do filmowej. W kasowych akcyjniakach, takich jak Zbuntowany (2007) oraz Zderzenie (2009) zaprezentowała imponujące umiejętności w sztukach walki, czym utorowała sobie drogę do Hollywood, gdzie zagrała choćby w Gwiezdnych wojnach: Ostatnim Jedi (2017). Obecnie zarządza wytwórnią Studio68, a wyprodukowana przez nich wspomniana Furia była w 2019 roku najbardziej dochodowym wietnamskim filmem wszech czasów oraz tamtejszym kandydatem do Oscara. Nic więc dziwnego, że twórczyni postanowiła pójść za ciosem i kontynuować serię. O ile główną inspiracją dla poprzednika była Uprowadzona (2008) i John Wick (2014), tak w Furiach widać bardziej wyraźny wpływ hongkońskiego kina spod znaku heroic bloodshed w stylu Żelaznych Aniołów (1987) oraz rape and revenge.

Akcja filmu prawie w całości rozgrywa się w latach 90. ubiegłego wieku, w rozświetlonym neonami mieście Ho Chi Minh czyli dawnym Sajgonie, ukazanym tu jako stolica zepsucia i degrengolady. Lokalni gangsterzy pod wodzą psychopaty Haia (Nguyễn Văn Thuận) sieją postrach na ulicach, uprowadzając często nieletnie dziewczyny i sprzedając je do domów publicznych. Doświadczenie przemocy seksualnej ze strony mężczyzn i żądza zemsty łączy tytułowe Furie. Te trzy młode kobiety zostały uratowane z ulicy przez równie doświadczoną życiowo Jacqueline, zwaną ciocią Lin (Veronica Ngo) i są szkolone przez nią na bezwzględne zabójczynie, planujące odwet na oprawcach. Historię śledzimy oczami Bi (Đồng Ánh Quỳnh). Osierocona i naznaczona traumą z dzieciństwa, po kilku latach życia na ulicy została przygarnięta przez wspomnianą mentorkę. Jesteśmy świadkami jej przemiany z wycofanej, wrażliwej dziewczyny w maszynę do zabijania. Towarzyszą jej przebojowa Hong (Rima Thanh Vy) i chłodna, poważna Thanh (wietnamska gwiazda muzyki pop – Tóc Tiên). Początkowy wzajemny dystans błyskawicznie zmienia się w siostrzaną więź między bohaterkami, które wspólnie stawiają czoła tabunom gangsterów.

Furie

Prosty, jak konstrukcja cepa scenariusz służy oczywiście jako pretekst do efektownych scen akcji, jednak warto dodać, że jest nieco bardziej zniuansowany od poprzedniej części, która sprowadzała się wyłącznie do przetykanego słabymi dialogami ciągu likwidacji złoczyńców odpowiedzialnych za porwanie córki głównej bohaterki granej przez Ngo. Powiązanie fabularne między filmami z wyjątkiem łączącego je wątku handlu ludźmi, pozostaje praktycznie niezauważalne aż do samego epilogu i może dodatkowo konfundować z uwagi na fakt, że Veronica Ngo w obu wciela się w dwie zupełnie różne postaci. W Furiach reżyserka stara się skupić na moralnej kondycji Bi i eksploracji stanu jej duszy, pogrążającej się w mroku z każdym kolejnym zabójstwem, czy stratą. Niestety czyni to mało subtelnie, często wprost, za pomocą narracji z offu lub dialogów właściwych telenowelom. Tego typu zabiegi wywodzą się z wietnamskiego mainstreamu, zdominowanego przez melodramaty i komedie romantyczne. Inne bohaterki pozostają niedookreślone i służą raczej za wytrychy posuwające fabułę naprzód. Na szczęście patetyczne ciągoty uzupełniane są kontrolowanym kampem. Wszechogarniające neonowe barwy, przywodzące skojarzenia z  filipińską Operacją Manila (2018), sceny z podzielonym ekranem, sekwencje montażowe w rytm tanecznej muzyki lat 90. i groteskowo przerysowani antagoniści (np. ćpun z wbitą w szyję strzykawką, pełniący rolę minibossa) zbliżają całość do ekranizacji nieistniejącej gry wideo lub komiksu. 

Za choreografię scen akcji ponownie odpowiada doświadczony w tej materii Kefi Abrikh i ponownie zasługuje ona na uznanie. Szkolone przez rok przed rozpoczęciem zdjęć trzy główne aktorki co prawda ustępują pod tym względem biegłej w wietnamskiej sztuce walki Vovinam, Veronice Ngo, jednak ich popisy nadal robią wrażenie. Szczególnie wyróżnia się Đồng Ánh Quỳnh, która jako protagonistka dostała też najwięcej okazji, żeby się wykazać. Widać to zwłaszcza w dłuższych ujęciach, kiedy nie ma możliwości zamaskować braków za pomocą montażu. Niektóre decyzje operatorskie bywają jednak całkowicie nietrafione, zwłaszcza nadużywane kadrowanie z drona i jazdy kamery okalające bohaterki z dodanym efektem slow motion i to nie tylko podczas bijatyk. Biorąc pod uwagę czas akcji, być może to pewnego rodzaju hołd dla inspirowanego Matrixem (1999) kina z początku wieku w stylu Romeo musi umrzeć (2000). Starcia są naprawde brutalne, w ruch często idzie broń biała, a twórcy nie szczędzą widoku bryzgającej krwi. Nie jest to co prawda gore na miarę indonezyjskiego Przychodzi po nas noc (2018), ale na pewno bardziej dosadne niż przyzwyczaiły nas hollywoodzkie standardy. Niestety scena będąca w założeniu jedną z największych atrakcji filmu, czyli walka podczas motocyklowego pościgu została popsuta przez wątpliwej jakości CGI. Pod tym względem nadal bezkonkurencyjny wydaje się analogiczny fragment z koreańskiej Pani Zło (2017), a Furie pozostają bez highlightu w rodzaju sekwencji w pociągu z poprzedniej części.

Mimo wielu zastrzeżeń, podejrzewam że miłośników azjatyckiego kina kopanego nie muszę namawiać do seansu. Cieszy też fakt, że kobiece bohaterki mają w tym gatunku silną reprezentację oraz warto docenić konsekwentną estetykę i (nawet jeśli nie do końca udane) próby wyciągnięcia z niego więcej niż sztampowej historii o zemście. Z pewnością będę wyczekiwał kolejnych projektów Ngo, niezależnie po której stronie kamery stanie.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
Furie Plakat

Furie

Tytuł oryginalny:
Thanh Sói

Rok: 2022

Kraj produkcji: Wietnam

Reżyseria: Ngô Thanh Vân

Występują: Đồng Ánh Quỳnh, Tóc Tiên, Rima Thanh Vy, Ngô Thanh Vân i inni

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 3/5

3/5