Gdy za plecami hula zawierucha, płomienie pożerają resztki przyrody, a karabiny chciwych ludzi wieńczą dzieło zniszczenia, rdzennym mieszkańcom paragwajskiej dżungli pozostaje jedynie ucieczka i ostatni rzut oka za siebie, by zapamiętać dom i pożegnać się z duchami bliskich. Paz Encina oddaje ten liminalny moment w onirycznej i nieodwracalnej podróży małej dziewczynki, która – niczym anioł z obrazu Klee – spogląda w przeszłość, lecz silny wiatr czasu popycha ją w przeciwną stronę.
Motywy pamięci i nieuleczalnej choroby wspomnień, nękającej zagubionych wygnańców, nie tylko powracają w twórczości autorki Hamaca paraguaya, ale stanowią naturalne rozwinięcie jej rodzinnego doświadczenia. Urodziła się bowiem za czasów dyktatury Alfredo Stroessnera i wychowywała w środowisku opozycyjnym. Łatwość z jaką reżyserka posługuje się nielinearnym trybem narracji jest zresztą charakterystyczna dla latynoamerykańskich kultur, gdzie fragmentaryczność komunikatów zdaje się na porządku dziennym – szczególnie w poezji, literaturze i sztukach audiowizualnych. Obyczajowa tożsamość i wspólny język były niewątpliwie pomocne w nawiązaniu kontaktu z rdzenną społecznością Ayoreo-Totobiegosode.
Słowo jest bardzo istotnym elementem EAMI. Nie tylko dlatego, że służy tubylcom do okazywania najgłębszych uczuć, unikającym raczej cielesnego zbliżenia, ale z powodu transpozycji komunikacyjnej maniery na poetykę filmu. Co prawda obraz wydaje się pełnić dużo większą rolę w portretowaniu lasów Chaco niż w przypadku debiutanckiego utworu, który charakteryzował się raczej Straubowską teatralizacją gestu i minimalizmem kompozycji, aczkolwiek Encina pozostaje wierna estetyce widmowej narracji z offu. Bohaterka filmu, przyjmując perspektywę boskiego ptaka, unosi się niejako w transie na magicznym tajfunie reminiscencji, a docierając do oka cyklonu, gdzie pozorna cisza kryje destruktywny potencjał, śledzi swym przenikliwym wzrokiem losy udręczonej społeczności w ostatnich dniach przed nadejściem kapitalistycznego kolonizatora (coñone).
Krętą wyprawę w rejony dnia wczorajszego – chwilami o przyjemnym zapachu egzotycznych owoców, innym razem kłującą nagie ciało kolczastymi zaroślami – umila jej dialog z tajemniczą jaszczurką. Specyficzny tandem przemierza gęsty tropikalny labirynt, pozostawiając widzowi przestrzeń dla sensualnych doznań, a samemu odsuwając się w cień ontycznej nieokreśloności. Ich wymiana zdań przypomina rozmowy narratorów w filmach Marguerite Duras, ale wszechogarniająca pustka i zwiastun katastrofy raczej kierują w stronę Son nom de Venise dans Calcutta désert niż bliźniaczej India Song. Powolny spacer z pogranicza jawy i snu, spacer po chwilach minionych, lecz wciąż niestrawionych, swym tempem i melancholią przywodzi również na myśl twórczość Apichatponga Weerasethakula.
Warstwa audialna nie ogranicza się wyłącznie do gawęd. Odgłosy zwierząt, szumiących liści, a także hałaśliwe oznaki cywilizacji stanowią rzeczywisty opis prezentowanej tragedii, mimo iż ukryte w pozakadrowej przestrzeni. Poetyckie otwarcie filmu składa się wyłącznie z takich dźwiękowych detali oraz 8-minutowego statycznego ujęcia jajeczek nad brzegiem wody, tak gęsto porośniętej zielonym nalotem, że trudno w niej szukać własnego odbicia. Życiodajna ikonografia już na wstępie konfrontowana jest zatem z niebezpieczeństwami deforestacji i pięknie otula całą opowieść o rozpadającym świecie swą symboliczną ramą.
Oddając na chwilę prymat wzrokowi, warto zwrócić uwagę na pejzaż, jaki maluje Encina i jak kontrastuje go z azylem obcego podmiotu, przeobrażającego dziką naturę na własną modłę. Lasom, mokradłom i stepom brakuje raczej pocztówkowych wartości. Horyzont jest zawsze bardzo wysoko, przygniatając tubylców do ziemi, albo nie ma go wcale, odbierając im jakiekolwiek złudzenia wolności. Naturalizmowi plenerów reżyserka przeciwstawiła wnętrze blaszanego domu szefowej, na której usługach funkcjonuje uzbrojona mafia. Spokój jej egzystencji wśród kolorowych tkanin, maszyn do szycia i skrojonych na miarę ubrań, Paragwajka przystroiła w barwy zdjęte z flamandzkich płócien – zupełnie nieprzystających do dramatu, jaki odgrywa się za jej oknem. Przez nie zresztą wpada i łopocze skrzydełkami awatar głównej bohaterki – podobnie jak hotelowa pokojówka w Bird People Pascale Ferran.
EAMI to kolejne udane dzieło, w którym reżyserce udaje się połączyć antropologiczny dokumentalizm z awangardowym formalizmem artystycznego kina i elementami magicznego realizmu. Ze świetnym skutkiem podejmowały się niedawno tego zadania Maya Da-Rin w Gorączce i Ainhoa Rodríguez we Wściekłym błysku (RECENZJA). Utwór Paz Enciny wyróżnia się na ich tle ograniczeniem warstwy fabularnej do minimum, zbliżając się tym samym ku esejowi. Co ważne, autorka jest świadoma trudów reprezentacji zbiorowej traumy i słusznie problematyzuje możliwość jej oddania z pomocą filmu.
EAMI
Tytuł oryginalny: EAMI
Rok: 2022
Kraj produkcji: Paragwaj, Argentyna, USA, Meksyk, Niemcy, Francja, Holandia
Reżyseria: Paz Encina
Występują: Anel Picanerai, Curia Chiquejno Etacoro, Ducubaide Chiquenoi i inni
Ocena: 3,5/5