Pamięć i tożsamość – recenzja filmu „Dahomey” – Berlinale 2024

Co kształtuje tożsamość państwa? Jak zdefiniować byt tak efemeryczny jak „dusza narodu”? W końcu – jaką wagę wobec całości dziedzictwa kulturowego mają zabytki i pomniki dawnej wielkości? I czy powinny być istotniejsze niż puste brzuchy dzieci głodujących na prowincji? Mati Diop te wszystkie dylematy, a także wiele ponad nie, porusza w swoim zwięzłym – ledwie szećdziesięciosiedmiominutowym Dahomey, najkrótszym w historii pełnym metrażu nagrodzonym Złotym Niedźwiedziem.

Czarnoskóry mężczyzna siedzi na paryskim moście, sprzedając plastikowe, świecące figurki Wieży Eiffla, już za chwilę pod jego nogami przepłynie łódka-restauracja (Bateau-mouche), na której goście raczą się szampanem droższym niż tygodniowe zarobki handlarza. Rozstawione na kocu symulakry Paryża Made in China zamykają w swojej krótkiej ekranowej obecności pełnię znaczeń drugiego filmu senegalskiej reżyserki. Wzorzec dla kiczowatych śmierci, tyle zostało z żelaznego pomnika odwagi rewolucyjnych tłumów idących na Bastylię. Cztery lata po tym, jak Gustave Eiffel ukończył swój projekt życia, francuskie wojska wkroczyły do Abomey, stolicy istniejącego od trzech stuleci Królestwa Dahomej i zrabowały tamtejsze pałace. Ponad siedem tysięcy elementów dziedzictwa tego, wzbogaconego na złocie i niewolnikach, kraju – w tym pomniki, tron królewski czy klejnoty koronne – przewieziono do Europy, gdzie zdobić miały rezydencje oficerów czy jako łupy wojenne stanowić element muzealnych wystaw. Afrykańska monarchia oficjalnie skapitulowała dopiero w 1904 roku, a (już?) 56 lat później powróciła na mapy świata jako Republika Beninu. W XXI wieku kolejni prezydenci rozpoczęli starania o zwrot skradzionego mienia, a w 2021 roku prezydent Macron w desperackiej próbie utrzymania politycznych wpływów na kontynencie wydał zgodę na przekazanie do Kotonu dwudziestu sześciu eksponatów z kolekcji Musée du quai Branly.

To właśnie, nazwany na całym świecie historycznym, powrót świadectw kultury materialnej do macierzy i udostępnienie ich mieszkańcom w Pałacu Prezydenckim w lutym 2022 roku stanowią fundament Dahomey. Naszym przewodnikiem staje się dusza drewnianego pomnika w monologu wyrażająca swoje myśli, nadzieje i rozczarowania związane z powrotem do domu – ci berlińscy twórcy coś mieli w tym roku z narracjami martwych istot, jak nie hipopotam [NASZA RECENZJA PEPE], to kawał drewna i żelaza. Wypowiedzi te, uzupełniane poetyckimi ujęciami industrialnych dzielnic i atlantyckiego wybrzeża Abomey przywołują na myśl wizualny język, jakim Diop posługiwała się już w debiutanckim Atlantyku, ale także inspiracje kinem Azji Południowo-Wschodniej, w szczególności tym, jak miasta portretowali filmowcy filipińskiej Drugiej Złotej Ery (Ishmael Bernal czy Lino Brocka).

Przyziemny kontrapunkt Dahomey znajduje w Wisemanowskim dokumencie bezpośrednim. Prezentacja działań muzealników odbierających eksponaty, a także późniejsza akademicka dyskusja na temat całego wydarzenia w jasny sposób oddychają powietrzem Ex Librisu (2017) czy Ratusza (2020). Kamera Diop, a raczej jej operatorki Joséphine Drouin-Viallard (dla której była to pierwsza samodzielna praca, poza teledyskiem do piosenki Voyage à Paris ojca reżyserki Wasisa Diopa – możecie go zobaczyć TUTAJ), prezentuje starcie różnych pokoleń i stanowisk wobec pytań wymienionych w nagłówku tekstu. Zgodnie z zasadami direct cinema twórcy nie obierają tu w jasny sposób stron, a film nie przyniesie nam odpowiedzi. Te zresztą zapewne nawet nie istnieją. Wszak i rację mają ci, którzy celebrują powrót 26 dzieł po latach, jak i ich oponenci podkreślający, że pozostałe 6974 dalej pozostają w niewoli ex-kolonizatorów. Prawdą jest, że miejscowi naukowcy w końcu będą mogli z bliska przyjrzeć się fizycznym świadectwom narodu, ale patologicznej dominacji języka francuskiego nad lokalnymi Fon czy Aja nie da się zaprzeczyć.

To zresztą nie koniec zapożyczeń od mistrzów kina, jakich możemy się dopatrzyć w Dahomey. Znalazło się też miejsce dla europejskiego ucznia Wisemana, czyli Nicolasa Philiberta, swoją drogą poprzedniego zwycięzcy Berlinale za Adamant (2023). Materialne świadectwa kultury są tu jak Nenette w paryskim Zoo – młode pokolenia obserwują własną historię, a wielcy z przeszłości z niepokojem patrzą na swoich potomków. Ta dynamika spojrzeń, niewypowiedziany strach, że „historia nas osądzi”, pragnienie odbudowy narodu przy jednoczesnej świadomości tego, jak minione stulecie zniszczyło kulturę. Kotłuje się to wszystko w dynamicznych zapasach sumień.

Benińczycy pytają, czym jest dusza narodu. Mati Diop odpowiada, że właśnie tymi pytaniami i wątpliwościami. Ludźmi na miejskich ulicach, pracującymi, pijanymi, rozmodlonymi i płaczącymi. Narodem jest i ta kobieta z papierosem spacerująca po pracy i śpiący na chodniku facet w średnim wieku i fantasmagoryczny duch pomnika legendarnego władcy. Czy można jednak wierzyć komuś z kraju – zaborcy?

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Dahomey

Rok:  2024

Kraj produkcji: Senegal / Francja / Benin

Reżyseria: Mati Diop

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 3,5/5

3,5/5