Wybuchy, pstrokate lata 80., katastrofa ekologiczna, scena hotelowa à la David Lynch, sekwencja musicalowa i horrorowa. Założę się, że żaden z tych elementów nie kojarzy się nikomu z filmami Noah Baumbacha. Amerykański twórca przyzwyczaił nas wszak do obrazów, w których znaczenia dramaturgicznego nabierały sznurówki czy wizyta w muzeum. A jednak, Biały szum okazuje się zupełnie nowym otwarciem w karierze reżysera. Niech nie zmylą Was znajome twarze w obsadzie — najświeższe dzieło Nowojorczyka jest pełne niespodzianek.
Zmiany w znanej i lubianej baumbachowej formule „neurotyczni-bohaterowie-w-neurotycznym-świecie” wynikają przede wszystkim z faktu, że reżyser adaptuje jedną z najsłynniejszych dwudziestowiecznych powieści Dona DeLillo. To historia rodziny Jacka (Adam Driver) i Babette (Greta Gerwig) oraz ich czwórki dzieci (część przyszywana, każde z innego małżeństwa, a jak tłumaczy w jednej ze scen Jack „są dla siebie obojga czwartym małżonkiem”). Jack wykłada hitlerologię, a jego przyjaciel Murray (Don Cheadle) prowadzi zajęcia o amerykańskich ikonach, kładąc przy tym szczególny nacisk na postać Elvisa Presleya. Babette i Jacka poza więzami małżeńskimi łączy też strach i egzystencjalny lęk przed śmiercią.
To właśnie on jest głównym tematem zarówno powieści DeLillo, jak i filmu Baumbacha – jakich metod szukamy, aby przed nią uciec, jaki dyskurs towarzyszy naszym rozważaniom o śmierci, jakie remedium na lęk przed odejściem z tego świata uda nam się wynaleźć. Reżyser na konferencji prasowej w Wenecji, gdzie film miał swoją światową premierę, mówił o ogólnym postrzeganiu śmierci jako kolejnego, oddzielnego etapu. Nie zgadzając się z taką teorią, stwierdził, że mimo ewidentnych kontrastów, jakie dzielą te dwa obszary, jedynie poprzez swojego rodzaju unifikację obu pojęć jesteśmy sobie w stanie poradzić ze strachem przed przemijaniem.
Film gra z ciągłym kontrastem pomiędzy dobrem i złem, rozmową i jej iluzją, śmiercią i życiem. Widać to przede wszystkim w warstwie formalnej: Baumbach używa elementów gatunkowych, a jednocześnie bohaterowie Białego szumu często rozmawiają w charakterystycznym dla niego, nadświadomym i współczesnym tonie. Mieszają się konwencje, na ekranie panuje (w większości) kontrolowany chaos, postaci nie mogą przestać gadać. Bohaterowie są jednocześnie rzeczywiści i karykaturalni, mówią na przemian prostolinijnie i zawile. Trzeba przyznać, że pod tym kątem jest to film wyjątkowo nieprzystępny dla widza, nie wróżę mu zatem wielkiej kariery na Netfliksie.
Trudności w odbiorze Białego szumu biorą się bezpośrednio z natury dzieła DeLillo. Książkowy pierwowzór to trudna, postmodernistyczna powieść, a wydarzenia posuwające do przodu fabułę można policzyć w niej na palcach jednej ręki. I chociaż konwencje, po jakie sięga twórca, często nie łączą się z jego charakterystycznym filmowym językiem, wywołując u widza pewne uczucie dysonansu, to nie można nie docenić horyzontów reżysera. Uznane za „nieadaptowalne” dzieło DeLillo otrzymało bowiem wierną, a jednocześnie autorską adaptację. Nie jest to pewnie najlepszy film autora Historii małżeńskiej, ale zdecydowanie najambitniejszy; projekt, którego każdy element jest jednocześnie „z” DeLillo, jak i „z” Baumbacha. White noise jest więc ostatecznie, cytując Jacka, „First rate!”.
Biały szum
Tytuł oryginalny: White Noise
Rok: 2022
Kraj produkcji: USA / Wielka Brytania
Reżyseria: Noah Baumbach
Występują: Adam Driver, Greta Gerwig, Raffey Cassidy i inni
Dystrybucja: Netflix
Ocena: 4/5