Cień wielkiej góry – recenzja filmu „Biała odwaga”

Trójkąt miłosny, rodowe dramaty, dylematy ludzi wobec koszmaru wojny i totalitaryzmów, pytania o czynnik konstytuujący istnienie narodu. Biała odwaga – drugi fabularny film Marcina Koszałki obiecuje widzom wiele podejmowanych już niezliczone razy, lecz wciąż pociągających, tematów. Czy ten świetny dokumentalista i operator po sukcesie Czerwonego pająka znów uwiedzie klimatem, a może przygotował tylko wojenne jasełka dla szkół?

Tematycznym pretekstem do powstania Białej odwagi jest Goralenvolk i chęć opowiedzenia o sytuacji tatrzańskich górali w trakcie II wojny światowej. To właśnie koniec lat trzydziestych i pierwsza połowa kolejnej dekady stają się teatrem, na którego deskach rozgrywa się dramat rozpadu góralskich rodów Zawratów i Wetulów. Trudno jednak nie zauważyć, że wojenne fatałaszki stanowią tu nie tyle oś filmu, a przynętę na inwestorów i potencjalnych widzów. Serce i temat Białej odwagi znajdują się w innym i dużo bardziej ponadczasowym miejscu, a czarne mundury równie dobrze można by zmienić na garnitury dowolnego innego momentu historycznego ostatnich dwustu lat. Prawdziwym wrogiem nie są tu naziści, a potęga gór i mordercze pęta tradycji.

Dumne Tatry, jak każdy dobry villain uwodzą tak widzów, jak i bohaterów swoim dystyngowanym pięknem, charyzmą i wyzbytą z empatii nieprzewidywalną brutalnością. Przyglądają się rojącej się u ich podnóża trzódce, jednocześnie otulając ją w morderczym uścisku. To dzięki nim mieszkańcy Zakopanego, Nowego Targu, Rabki, Krynicy i innych miejscowości zostali odcięci od XX-wiecznej intensywnej asymilacji i przenikania kultur, zachowali własną tożsamość, obyczajowość, hierarchię i tradycję w nieporównywalnie większym stopniu niż reszta II RP. Czuli się odrębni i odrębnie byli traktowani. A za poczuciem autonomiczności idzie pragnienie pełnej niezależności.

Tam, gdzie zbrodniarz, musi istnieć także ofiara. Tu jest nią Bronka Wetulówna (Sandra Drzymalska), córka jednego z bogatszych gospodarzy zakochana ze wzajemnością w Jędrku (Filip Pławiak) ze znamienitego, acz zbankrutowanego rodu Zawratów. Zadłużony ojciec chłopaka (Juliusz Chrząstowski) pragnie ślubu pary i połączenia majątków, jednak Skorus Wetula (Andrzej Konopka) nie ufa lubiącemu ryzyko i używki młodzikowi i stawia ultimatum: jego córka wyjdzie za statecznego Maćka (Julian Świeżewski), starszego brata Jędrka. Takie rozwiązanie łamie serca kochanków, wymaga, by ojciec zdradził własnego syna, a brat brata. Potęga córy Tatr – Tradycji, nie pozwala się jednak zbuntować, czym jest bowiem wola jednostek wobec obyczaju – najstarsza córka musi wyjść za „najważniejszego” z synów – pierworodnego. Sprzeciwienie się woli rodziców oznaczałoby ostracyzm społeczny i konieczność układania sobie życia na nowo z dala od wszystkiego, co znajome. A milczący imperator tylko się śmieje w milczeniu i już czeka na kolejną ofiarę, tym razem z ciała i krwi.

W świecie przedstawionym przez Koszałkę współpraca z Trzecią Rzeszą sprowadzona zostaje do wymiaru prymalnego. To nie jest wybór tudzież upadek moralny, a strategia przetrwania wobec dyktatu sił natury, desperacka próba ujarzmienia przedwiecznych potęg i złożenia im ostatecznej ofiary na własnych zasadach. Nie zdając sobie sprawy z ceny, jaką trzeba zapłacić. Oczywiście nie jest to optyka uniwersalna, dla niektórych „zaradnych” jak Skorus po prostu pojawia się kolejna okazja do wzbogacenia się i wzmocnienia własnej pozycji.. Kontrapunktem dla Jędrka – kapłana zbuntowanego jest tu neofita Tatr, Wolfram von Kamitz, grany przez Jakuba Gierszała. Nasz narodowy odtwórca wątpliwych etycznie postaci wciela się w niemieckiego himalaistę eksperta od „naukowego rasizmu” i ludów górskich, który w katedrze Morskiego Oka ulega fascynacji tatrzańskim Bogiem i jego wyznawcami. Ten nazista, który mundur przywdzieje tylko czekając na własną egzekucję – w ostatecznym akcie dumy i prawdy – pozorując próbę zrozumienia górali, zapewne z ignorancji obcego elementu, dzięki dysproporcji sił narzuca na nich własną optykę i wizję, do której muszą się dostosować. Relacja Wolframa z miejscowymi w ciekawy sposób komentuje aktualny liberalny „zwrot ludowy”, powierzchowne zachłyśnięcie się nowo odkrytą empatią dla wsi pozwalające się lepiej poczuć w warszawskiej kawalerce. Czytając Adama Leszczyńskiego czy Chłopki Joanny Kuciel-Frydryszak myśleć sobie, jak to wszyscy jesteśmy takimi samymi potomkami „dawnych niewolników”, tylko po to, by za chwilę być zniesmaczonym strajkiem rolników.

Biała odwaga ma oczywiście swoje liczne problemy. Skansenowa cepelia scenografii przywodzi na myśl teatr telewizji, a wrażenie to wzmacnia okropny niebieski filtr wysysający wszelkie kolory. Dialogi często są pokraczne, a w chwilach gdy znikają napisy, bo postaci akurat mówią po „polsku”, a nie „góralsku”, niemal niezrozumiałe. Boli także fakt, że Julian Świeżewski całą swoją charyzmę i warsztat zostawił chyba w garderobie, a na ekranie ma ciągle jedną minę, czujnego smutnego psa. Te wszystkie problemy jednak nie mają kluczowego znaczenia, jeśli spojrzymy na Białą odwagę w kontekście polskiego kina historycznego. Druga wojna przedstawiona bez kiczowatego bogoojczyźnianego patosu, ze scenariuszem, który kryje w sobie interesujące drugie dno i dobrym tempem opowieści? W kraju Czasu honoru jest to luksus. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Biała odwaga

Rok: 2024

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Marcin Koszałka

Występują: Filip Pławiak, Sandra Drzymalska, Julian Swieżewski i inni

Dystrybucja: Monolith Films

Ocena: 3/5

3/5