Mężczyzna z Wenus – recenzja filmu „Astronauta” – Berlinale 2024

W sekcji pokazów specjalnych tegorocznego Berlinale znalazł się najnowszy film Johana Rencka, przez francuski magazyn CB News określonego najlepszym reżyserem reklam i wideoklipów na świecie. Jeśli zastanawiacie się, co poważni krytycy robili na seansie obrazu wyprodukowanego przez Netflixa w trakcie prestiżowego festiwalu, zamiast na przykład szukać kinofilskich perełek w pobocznych sekcjach, bez bicia odpowiem, że nie wiem.

Tliła się we mnie zapewne nadzieja, że to nie będzie „aż tak złe”, może nawet średnie, do obejrzenia bez – jak mawia mój znajomy – bólu. Tymczasem Astronauta jest seansem, który może nie zadziałać nawet na kanapie w domowym zaciszu, chyba że szybko skończy się Netflix, a zacznie chill – to jedyna możliwa konfiguracja dla tego tytułu. Mocną stroną filmu – żeby nie było, że nie ma tu żadnych plusów – jest jego warstwa techniczna, potwierdzająca rzemiosło pochodzącego ze Szwecji reżysera. Zdjęcia Jakoba Ihre, często zniekształcające obraz, potęgują uczucie izolacji i klaustrofobicznego odrealniania. Max Richter w warstwie muzycznej po raz kolejny przedawkowuje emocje, żądając natychmiastowych reakcji – być może szczęśliwi są ci, którzy potrafią mu je jeszcze dać. Fabuła jest zaś jak napompowany balon – jedno ukłucie – i pęknie.

Głównego bohatera Jakuba Prochazkę (Adam Sandler) poznajemy w trakcie misji na Wenus. Podczas kiedy on eksploruje przestrzeń kosmiczną ku chwale nauki i ludzkości, jego żona Lenka (Carey Mulligan) wysyła do stacji nagranie informujące o zakończeniu ich związku. Przełożeni mężczyzny, w tym Komisarz Tuma (Isabella Rossellini), nie zamierzają oczywiście przekazywać wiadomości adresatowi, w trosce o powodzenie zadania i zdrowie psychiczne jakże cennego podwładnego, narażonego z racji długofalowego odosobnienia na wystarczająco dużo potencjalnych niebezpieczeństw. Bezkresna otchłań stanowi w końcu idealną pożywkę dla wypieranych latami lęków i demonów – a im dalej w kosmos, tym więcej gwiazd – a raczej sposobności do rozbierania dotychczasowego życia na czynniki pierwsze. Tymczasem na statku pojawia się pasażer na gapę – gigantyczny pająk. Nie jest to jednak krok w kierunku żonglerki gatunkami, zwiastujący horror na miarę serii Obcego. Pokaźnych rozmiarów stwór przemawiający głosem Paula Dano, przedstawiający się imieniem Hanus, jest niczym innym jak materializacją myśli osamotnionego okolicznościami Jakuba – w końcu mówienie do ściany nie byłoby aż tak atrakcyjne.

Obserwujemy zatem człowieka rozliczającego się ze swoją przeszłością i wyborami. Wyrosłego na kompleksie ojca-szpiega, ciężarze jego śmierci i konieczności udowadniania sobie – i innym – swojej wartości. Nieznającego kształtu zdrowej miłości, którą w dorosłym życiu mógłby obdarować drugą osobę. Dlatego w retrospekcjach z małżeńskiego życia na oracyjne elaboraty Lenki odpowiada zdawkowym „whatever”. Nie ma tu złych intencji, jedynie brak zasobów umożliwiających dojrzałą komunikację, nieuzupełniony na czas. Status quo jest wszystkim, ambicja jedynym paliwem umożliwiającym długodystansowy bieg, miłość czymś, co odnalazło się przypadkiem, a do czego nie ma instrukcji obsługi i algorytmów. Lenka to zaś emocje, żywy człowiek potrzebujący ciepła, a nie idealnej, prestiżowej idei czegoś martwego w środku.

Pięknie zatem to wszystko wygląda na papierze, choć motywy zaślepienia ambicjami i rozpadu związku nie są przecież niczym nowym. Problem tkwi w języku, którego używa Renck, podlewając zapożyczone od Malicka filozoficzne impresje niestrawną dawką patosu. Tego ostatniego nic zaś nie podbija tak, jak muzyka Richtera – w większości scen niczym nieuzasadniona. Oczywiście znajdą się na sali miłośnicy emocjonalnego kiczu, którzy oddali niedawno serce Wielorybowi [NASZA RECENZJA] – to zapewne oni szlochali cały seans, żeby później zwieńczyć go brawami. Gubi się jednak w tej stylistyce esencja, gubią sami Jakub i Lenka, sprowadzeni (zapewne przez producentów) do kolejnego love story, którym nakarmić trzeba udręczony rząd dusz. W niesamowitej kontrze stoi do Astronauty zatem Gdzie jest Nancy (2008) – surowe i oszczędne, przez co trafiające we właściwe rejestry psychologiczne studium kobiecej autoagresji. Boli ta zmiana kursu z własnego języka, gwarantującego autentyczność dzieła, na pretensjonalną wydmuszkę, gdzie jedzący Nutellę wielki pająk stanowi jedyny symbol tęsknoty za rzeczami prostymi i prawdziwymi, które poświęciliśmy w wyścigu za pomnikiem trwalszym niż ze spiżu, życiem po śmierci, nie żyjąc za życia.  

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Astronauta
Tytuł oryginalny:
Spaceman

Rok: 2024

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Johan Renck

Występują: Adam Sandler, Carey Mulligan, Isabella Rossellini, Kunal Nayyar

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 1,5/5

1,5/5