Musimy sobie pomagać – recenzja filmu „Lombard” – MDAG

Grand Prix, czyli Nagrodę Banku Millennium 19. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity, wygrał debiutujący pełnym metrażem Łukasz Kowalski z filmem Lombard. To słodko-gorzka opowieść, z naciskiem na to drugie,
o małżeństwie Joli i Wieśka, prowadzącym biznes w Bytomiu. Narracyjny kalejdoskop zadziwia fuzją barw: ogromna powierzchnia, masa przedmiotów zarówno użytecznych, jak i dziwacznych, partnerskie awantury, awarie
i niestrudzona walka właścicieli o utrzymanie biznesu oraz swojego związku, chylących się z każdym dniem coraz bardziej ku upadkowi.

Sam pomysł na film zrodził się dość przypadkowo, podczas realizacji reportażu o zaginionym młodym mężczyźnie z jednej z bytomskich dzielnic. Wówczas poszukującego jakichkolwiek informacji Kowalskiego wszyscy mieszkańcy odsyłali właśnie do „Helikopterka”, czyli tytułowego przybytku. Tysiące najprzeróżniejszych rzeczy zgromadzonych w hangarze z marszu zafascynowało młodego filmowca, choć to dopiero ludzie odwiedzający to miejsce i dzielący się swoimi życiorysami oraz sami właściciele urzekli go na tyle, że postanowił poświęcić im swój pierwszy film. Po zakończeniu zdjęć zainicjował zaś wystawę wykorzystującą część przedmiotów, a przez to dającą im drugie życie, która doszła do skutku dzięki współpracy z Katowicką Akademią Sztuk Pięknych i której otwarcie było sprzężone z premierą filmu.

Lombard jest z pozoru opowieścią prostą, portretującą życie typowego, peryferyjnego „Kowalskiego”, żyjącego z dala od sojowej latte i tostów z awokado. Ale pozory mają to do siebie, że lubią mylić. Bo ta teoretyczna narracyjna prostolinijność kryje za sobą wielowymiarowy portret Polski i Polaków, bliższy skórze niż byśmy tego chcieli. Reżyser, ale też twórca scenariusza, rozkłada tutaj akcenty równo na swoich bohaterów, a jest ich kilku. Pierwszym jest oczywiście „Helikopterek”, niemy świadek ludzkich dramatów. „Przyjmiemy i sprzedamy wszystko, od igły po helikopter!” – woła swoim hasłem reklamowym. I rzeczywiście znajdziemy tutaj wszystko: od porcelanowych zastaw, przez książki, ubrania i sprzęt AGD, po poroża dzikich zwierząt. Wszystkie nabytki przechodzą komisyjne testy sprawności i użyteczności, wszystko ma swoją niepisaną procedurę. Nie podlegają jej jedynie ciągle psujące się, stare instalacje, naprawiane przez „fachowców”, po pracy których trzeba wzywać kolejnych specjalistów. Woda tryska na wszystkie strony, a my zadajemy sobie piąty raz od rozpoczęcia seansu pytanie: Jak to wszystko w ogóle działa? Tytułowy bohater przeszedł wiele, w tym dwukrotną zmianę lokalizacji. Początkowo mieścił się w kamienicy przy ulicy Wrocławskiej w centrum Bytomia, ale zagrożenie zawaleniem zmusiło właścicieli do przeprowadzki do starego magazynu Biedronki w dzielnicy Bobrek. To tutaj toczy się akcja filmu. Mimo usilnych prób ze strony Joli i Wieśka o utrzymanie nowego miejsca, konieczny był powrót do centrum miasta i zajęcie ostatniego piętra byłego Supersamu. Ale to już czas przyszły wobec filmu, a teraźniejszy dla nas. Zostańmy zatem w bobrkowej scenerii.

Drugim bohaterem jest nietuzinkowe małżeństwo właścicieli. To, co zafascynowało twórcę, udziela się także widzom. Jola, paradująca w ekstrawaganckim, białym futrze rozczula wielkim sercem. Wiesiek fascynuje spokojem ducha, a w zasadzie luzactwem, ale też zmysłem handlowca, przejawiającym się zdolnościami merchandisingowymi i wodzirejską charyzmą. Obydwoje tworzą mieszankę wybuchową. Ich związek wygląda, jakby wisiał na włosku, ale im dłużej mu się przyglądamy, widzimy, że to nie włos, a gruba lina, w niektórych miejscach może i poprzecierana, jak to w życiu, ale ciągle mocna i dużo jeszcze wytrzyma. Ich osobiste potyczki korespondują z tymi zawodowymi. Kłótnie o brak rentowności przeplatają się z czułymi propozycjami zaparzenia kawy i omawianiem wspólnej strategii marketingowej, roboczo nazywanej „festynem z grillem, licytacjami i pokazem mody”.

And last but not least, ten już i tak barwny krajobraz wypełnia bohater zbiorowy, czyli mieszkańcy Bytomia, dla których lombard jest w takim samym stopniu miejscem wsparcia fizycznego, jak i psychologicznego. Wiedzą, że Jola, nawet jeśli pokręci nosem, to i tak przygarnie stare, bezwartościowe bibeloty, żeby tylko mieli kilka złotych na chleb i przetrwanie paru następnych dni. Ewentualnie doradzi, czego powinni szukać w domach, żeby mogła to przyjąć. A tam, gdzie nie pomogą nawet pieniądze, poratuje wysłuchaniem o pijącym i bijącym mężu, pocieszy lub nakarmi ciepłą zupą w zamian za zamiecenie podłogi. Tak niewiele, a tak dużo, szczególnie dla tych nieznających komfortu psychoterapeutycznej spowiedzi, a nie mniej potrzebujących mentalnego opatrunku na swoje rany. 

Reżyser nie dodaje do opowieści kontekstu historycznego czy społecznego – nie jest to konieczne. Wystarczy jeden rzut okiem, żebyśmy „wiedzieli”. Od razu wpuszcza nas w narracyjno-obserwacyjne epicentrum, gdzie przy stole wraz ze współpracownikiem siedzi Wiesiek pompujący balony na festyn i próbujący przekonać przez telefon niezadowolonego klienta, że ten blender na 100% działa. I choć znamy lokalizację filmowego bohatera, to takich miejsc na mapie Polski jest przecież cała masa: poprzemysłowe tereny, zostawione same sobie i mieszkańcom, życie od pierwszego do pierwszego, a często krócej, brak jakichkolwiek perspektyw czy alternatyw. Ten brak osadzenia historii w konkretnych ramach nadaje jej wymiar nieco uniwersalny – niestety. Nie da się przecież mówić o debiucie Kowalskiego bez tła gospodarczego. Rzeczywistość konfrontuje się tutaj mocno z neoliberalną narracją o wyjeździe, zmianie, osobistej odpowiedzialności za porażkę, której przecież można by uniknąć, gdyby… no właśnie, gdyby co? Jak z dnia na dzień porzucić przedmioty zbierane przez 15 lat? Utopionych w biznesie pieniędzy nie da się już odzyskać, utylizacja jest nieopłacalna – pozostaje jedynie trwać na posterunku. W tym ujęciu obraz ten stanowi ponadczasowy symbol cichej walki, jaką człowiek prowadzi sam ze sobą – próbując codziennie od nowa, żyjąc nadzieją, mając jednocześnie świadomość przegranej, a przynajmniej nie sukcesu.

Wydawać by się mogło, że statek tonie na naszych oczach i ciężko w ogóle sobie wyobrazić jego dotychczasowe funkcjonowanie na mapie piszczącej biedą okolicy. W końcu Lombard jest nie tyle filmem o placówce, gdzie jedni sprzedają, drudzy kupują i „jakoś” to się kręci. Jest portretem Polski, o której bogate miasta regularnie milczą, traktując jako ciekawostkę, co jakiś czas pochylając się i dobrotliwie głaszcząc po głowie, a potem szybko wracając do swoich interesów. Zepchniętej na margines, pozbawionej człowieczeństwa, łatwej do oskarżania i kopania – niezdolnej przecież do oddania ciosów. Ale także Polski codziennie wstającej i próbującej od nowa – załatać cieknący kran, zarobić na chleb i pomóc tym, posiadającym jeszcze mniej.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Lombard

Tytuł oryginalny:
Lombard

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Łukasz Kowalski

Ocena: 3,5/5