Równo o północy w canneńskim Grand Théâtre Lumière rozległ się gromki aplauz. Sala wypełniona ludźmi ubranymi w charakterystyczne, ekstrawaganckie stroje, nierzadko z namalowanymi czerwonymi błyskawicami na twarzach, pełna nadziei i ekscytacji wiwatowała podczas pojawienia się reżysera, wiedząc, że zaraz na wielkim, srebrnym ekranie ponownie ujrzą swojego idola, brytyjską legendę muzyki popularnej, absolutną ikonę – Davida Bowiego. Nikt jednak wtedy nie spodziewał się tego, czego doświadczy w kolejnych 140 minutach.
Dokument w reżyserii Bretta Morgena elektryzuje od pierwszych minut. Już wtedy odetchnąłem z ulgą świadomy, że nie będzie to kolejny niczym nie wyróżniający się tytuł, przechodzący od jednej gadającej głowy do następnej. Osią historii są tu deliryczne fragmenty występów muzyka poprzedzone wyrwanymi z kontekstu wypowiedziami artysty, dającymi pole do refleksji nad znakomitą ilością nurtujących człowieka tematów. Bowie zaraża filozofią życia, definiuje swoje pojmowanie szczęścia, inspiruje lekkością ducha i otwartością umysłu.
Na próżno szukać tu linearnej narracji czy faktografii z życia muzyka. To imponująco eklektyczna, hipnotyzująca formalnie impresja reżysera na temat światopoglądu artysty. Cały film sprawia wrażenie strumienia świadomości samego Bowiego, oglądamy ówczesny świat przez pryzmat jego emocji, inspiracji i pasji, razem z nim doświadczamy przełomowych dla niego zdarzeń, dowiadujemy się, co ukształtowało go jako artystę. Kluczem w zrozumieniu konwencji filmu jest także sam tytuł — Moonage Daydream, czyli nazwa jednego z utworów muzyka. Doświadczanie tego dokumentu sprawia bowiem wrażenie snu na jawie, wprowadza widza w pewnego rodzaju hipnozę, z niespotykaną skutecznością zaciera granicę pomiędzy światem rzeczywistym a przedstawionym. To jedno z bardziej immersyjnych, a zarazem intymnych doświadczeń kinowych, jakie miałem przyjemność przeżyć.
Morgen zdaje się być doskonale świadomy możliwości formalnych medium filmowego, eksperymentuje audiowizualnie, wypełnia swoje dzieło charakterystycznymi dla sztuki video-artu fragmentami innych tekstów kultury. Dla fascynatów kina z pewnością wielką gratką będzie wyłapywanie urywek z filmów legend niemieckiego ekspresjonizmu czy nawet 2001: Odysei Kosmicznej Stanleya Kubricka. Mimo tak zróżnicowanej formy wizja reżysera nie sprawia wrażenia niespójnej, dzięki obranej już na początku silnie awangardowej, nielinearnej konwencji. Morgen opowiada o Bowiem z czułością, podziwem i nieograniczoną, szczerą wdzięcznością, przedstawia go jako artystę w pełnym tego słowa znaczeniu — nie tylko muzyka, ale i malarza oraz poetę. Ani przez chwilę nie popada w efekciarstwo, każdy zabieg zdaje się być doskonale uzasadnionym i bliskim estetyki „Ziggy’ego Stardust’a”.
Dla niedzielnego widza odbiór filmu może nie być łatwy, czego dowodzi dosyć duża liczba osób, które opuściły salę kinową podczas canneńskiej premiery, jednak zahipnotyzowana reszta po napisach końcowych nagrodziła reżysera wyjątkowo emocjonalną, pełną łez wzruszenia, ekscytacji i wdzięczności, pięciominutową stojącą owacją.
Moonage Daydream to niepowtarzalna możliwość spojrzenia na świat oczami „Starman’a”, najprawdopodobniej najbardziej intymne spotkanie z artystą, do którego z całego serca zachęcam zarówno fanów muzyka, jak i widzów poszukujących w kinie nowych, unikalnych i silnie autorskich form wyrazu.
Moonage daydream
Rok: 2022
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Brett Morgen
Ocena: 4,5/5