Kierunek: Hiszpania. 21. Festiwal Filmowy w Maladze – kino hiszpańskie

W tym roku tydzień między 13 a 22 kwietnia wybrano na 21 edycję konkursu, którego głównym założeniem jest nadanie impetu hiszpańskiemu kinu. Andaluzja jest narodową królową próżności. Tu kiełkują wszystkie stereotypy, o których fantazjują zapięci pod szyję obcokrajowcy, przeglądając zimą katalogi biur podróży: byki, flamenco, teatralne tańce godowe torreadorów w opiętych, cekinowych strojach i śniadych piękności w falbanach w grochy, szynka i wino, plaże, palmy i to jedyne w swoim rodzaju, śródziemnomorskie słońce, z którego wyrośli tak bujnie Pablo Picasso i Antonio Banderas. Andaluzja to ziemia przepychu, przesady, spektaklu, a Malaga jest jej nadmorską ladacznicą, jak na ważny morski port a jednocześnie turystyczny kurort przystało. Nic dziwnego, że to właśnie ją wybrano na stolicę hiszpańskiego filmu. Wykładane marmurem ulice od 1998 roku co wiosny przykrywają czerwone dywany, by dać przechadzającym się gwiazdom odpowiednią oprawę, podczas gdy w festiwalowych kinach odbywa się najważniejszy przegląd narodowej kinematografii.

Stosunkowo krótki staż imprezy i zaprojektowanie jej jako platformy promocji lokalnych produkcji powoduje też, że Malaga, podobnie jak nasza Gdynia, jest swojsko prowincjonalna, nie przyciąga międzynarodowych gwiazd ani dziennikarzy, którzy, podobnie jak najwartościowsze filmy, w pierwszej kolejności starają się przejść selekcję dopuszczającą do udziału w międzynarodowym festiwalu w San Sebastian. Nie zmienia to jednak faktu, że dla hiszpańskiego kina Malaga jest mekką.

Sęk w tym, ze porównaniu z bardziej różnorodnym i obdarzonym większym potencjałem krytycznym kinem Ameryki Łacińskiej, od kilku lat równoprawnego uczestnika konkursów, wybrana przez selekcjonerów reprezentacja Hiszpanii wydaje się – w dużej mierze – ławicą płotek.

Za głównego winnego należy uznać brak konsekwencji w ustanawianiu priorytetów. Szczególnie widoczny był on w konkursie głównym, do którego znaczną część stanowiły pozbawione ambicji – czasem wręcz społecznie szkodliwe jak El mundo es suyo – komedie, które zbijają kapitał na utrwalaniu stereotypów. Filmy sformatowane tak, by stać się przebojami roku i dać się przekręcić na seriale małym nakładem sił produkujących je telewizji. Nawet jeśli tradycja tego właśnie gatunku jest w Hiszpanii dumą narodową, dziwi promowanie takich realizacji kosztem ciekawszych propozycji, gdy ich udział w konkursie tworzy wrażenie, że tutejszy przemysł stać głównie na reprodukowanie klisz wioskowych głupków i łatwych panienek. Dla porządku: mówimy o czwartej co do wielkości kinematografii europejskiej produkującej rocznie około 250 filmów pełnometrażowych. Dałoby się coś wyskrobać. Selekcjonerzy jednak jasno komunikują: filmy mają się sprzedawać, a dochód jest miarą wartości. Stąd w tegorocznym programie więcej gładkich komedyjek, jak np. skrojony na film wakacyjny El mejor verano de mi vida Daniego de la Ordena o letniej podróży low cost ojca-bankruta i syna, czy Mi querida cofradía – afirmatywna opowiastka o specjalności południa, wielkotygodniowych procesjach i konserwatyzmie organizujących je bractw. Zaletą obrazu Marty Díaz de Lope Díaz jest feministyczny ton, jednak opowieść o rozgrywaniu przez kobietę w średnim wieku zmaskulinizowanej, hieratycznej struktury ma podbić widzów raczej cieplutkim, prowincjonalnym tradycjonalizmem. 

Gdzie tu niekonsekwencja programujących festiwal? Wyrasta z zestawienia podobnych realizacji z drugą grupą konkursowych filmów, która zdaje się nieśmiało brać pod uwagę, że napędem filmowego przemysłu może być też potencjał młodych, niezależnych twórców. Przy odrobinie dobrej woli i spójnej polityki mógłby wręcz stać się marką przeglądu. Faktem jest, że najciekawsze filmy wyprodukowane w ostatnich latach, z których niektóre mają siłę przebijać się przez granit Pirenejów i rezonować na zagranicznych festiwalach, to pierwsze lub drugie pełne metraże młodych reżyserów i reżyserek. Programatorom festiwalu w Maladze, podobnie zresztą jak akademikom przyznającym nagrody Goya, brakuje jednak odwagi, by na nie postawić. Zróbmy to więc my.

Berlin, barcelona / Las distancias (reż. Elena Trapé)
Berlin, barcelona / Las distancias (reż. Elena Trapé)

W widocznym w konkursie głównym braku zdecydowania szczególnie miłym zaskoczeniem był werdykt jury, które zdecydowało się przyznać najważniejszą nagrodę drugiemu obrazowi katalońskiej autorki, Eleny Trapé Las distancias, najciekawszej premierze festiwalu.

Film traktuje weekendowy wyjazd-niespodziankę grupy przyjaciół do Berlina, by celebrować urodziny mieszkającego tam Comasa, jako pretekst do sportretowania pokolenia dzisiejszych trzydziestokilkulatków. Mimo pozornego umoszczenia się w życiu i jego dobrobycie, są oni równie zagubieni, jak byli w czasach studenckich. Piętnaście lat temu chronili się za tarczą złudzeń, teraz zostaje im emocjonalny dystans. 

Podobny poziom niepokoju towarzyszy Sin fin, debiutowi Césara Estebana i José Estebana Alenda. Bracia przenoszą napięcie spowodowane uczuciową frustracją w achronologiczną narrację splątanego w retro- i futurospekcjach romantycznego filmu drogi z nutami science fiction. Tu osią akcji jest, jak się okaże makiaweliczna, próba wlania życia w wypalony związek pary granej przez hiszpańską Meg Ryan – Maríę León i Javiera Reya, docenionego przez jury statuetką za rolę męską. Żyjący obok siebie bohaterowie postanawiają dać sobie drugą szansę; podejmują emocjonalnie niewygodną, wyboistą wyprawę nad morze, mającą odtwarzać podróż, z której zrodził się ich młodzieńczy związek. Krok po kroku w repetycjach dawnych gestów, starają się ożywić wspomnienia, a wraz z nimi dawne uczucie. 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że analogiczny był punkt wyjścia Casi 40 – obrazu cieszącego się dobrą sławą tak u krytyki, jak i publiczności, Davida Trueby. W tym road movie, dla odmiany z pełniącymi rolę refrenu elementami musicalu, autor łączy po dwudziestu latach Lucíę Jiménez i Fernando Ramallo – aktorów ze swojego debiutu Dobre życie, by opowiedzieć o straconych nadziejach dobiegających czterdziestki przyjaciół, którzy spotkali się przypadkiem po latach. Ona jest żoną piłkarza, kiedyś piosenkarką, on sprzedawcą kosmetyków. Tristan aranżuje Lucii minitrasę koncertową po kameralnych księgarenkach, by w trakcie podróży i niekończących się rozmów przeplatanych folkowymi balladami, dać obojgu szansę na nieco masochistyczne zanurzenie się w nostalgii.

Innym wartym wspomnienia, choć znacznie bardziej warsztatowo chropowatym – co można wybaczyć debiutującej Andrei Jaurriecie – obrazem jest Ana de día. Film, tym razem w surrealistycznych tonach, realizuje też konkursową tendencję fabuł, która zazwyczaj pcha bohaterów w podróż w poszukiwaniu własnej tożsamości. Skoro świat społeczny przestał być gwarantem budowanych latami zawodowych i towarzyskich etykiet, źródeł stabilności i zadowolenia, zostaje tylko banicja od jego norm. Ana jest doskonałą mieszczką – kończącą studia prawniczką o fryzurze równie gładkiej, co jej narzeczony – która pewnego dnia przekonuje się, że idealny sobowtór zajął jej dotychczasowe miejsce w życiu zawodowym i relacjach. Dziewczyna pakuje walizkę i z fałszywą tożsamością, niczym Catherine Deneuve w Piękności dnia, zstępuje do wielkomiejskich podziemi, a zarazem burżuazyjnej podświadomości – świata klubów nocnych i szemranych pensjonatów zamieszkiwanych przez społecznych wyrzutków. 

Konkluzje? Pozornie niewiele się zmieniło: hiszpańskim przemysłem filmowym od lat rządzą dwa przeciwstawne bieguny. Jednym z nich jestkino gatunkowe, przede wszystkim schematyczne komedie wspierane telewizyjnymi fortunami i lokalnym star systemem. W kontrze mamy kino autorskie.. To ostatnie jednak przestaje być wypadkową warsztatowych ambicji debiutantów i ograniczonego budżetu, a zmienia się w wyrazisty, choć różnorodny stylowo głos pokolenia. Reżyserzy mówią chóralne „oskarżam” rozchwianemu jak mleczny ząb porządkowi społecznemu, który, pozbawiając stabilnych współrzędnych, nie pozwala na autodefinicję już nie tylko dwudziesto-, ale i trzydziesto- czy czterdziestolatkom. Ci zaś w odpowiedzi odmawiają swego udziału w systemie, którego nie czują się częścią. 

21 Festival de Cine Málaga

Złota Biznaga za najlepszy film hiszpański: Les distàncies (Las distancias), reż. Elena Trapé

Złota Biznaga za najlepszy film iberoamerykanski: Benzinho, reż. Gustavo Pizzi

Srebrna Biznaga nagroda specjalna jury ex aequo dla Casi 40, reż David Trueba i The Queen of Fear, reż. Valeria Bertuccelli i Fabiana Tiscornia

Srebrna Biznaga za reżyserię: Elena Trapé, Les distàncies (Las distancias)

Srebrna Biznaga za główną rolę kobiecą: ex aequo a Valeria Bertuccelli, The Queen of Fear i Alexandra Jiménez, Les distàncies (Las distancias)

Srebrna Biznaga za główną rolę męską: Javier Rey, Sin fin

Srebrna Biznaga za drugoplanową rolę kobiecą : Carmen Flores, Mi querida cofradía

Srebrna Biznaga za drugoplanową rolę męską: Vladimir Cruz, Los buenos demonios

Srebrna Biznaga za scenariusz: Daniel Díaz Torres y Alejandro Hernández, Los buenos demonios

Srebrna Biznaga za muzykę: Edesio Alejandro, Los buenos demonios

Srebrna Biznaga za zdjęcia: Guillermo Nieto, No dormirás

Srebrna Biznaga za montaż: Pablo Zumárraga, No dormirás

Nagrody dodatkowe:

Srebrna Biznaga nagroda specjalna krytyki: Benzinho, reż. Gustavo Pizzi

Srebrna Biznaga nagroda specjalna publiczności: Mi querida cofradía, reż. Marta Díaz de Lope Díaz

23 kwietnia, 2018

Magdalena Link-Lenczowska