Aleksander Wielki zapłakał – recenzja filmu „Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia”

W jednym z najbardziej wymownych dialogów najnowszego filmu Teony Strugar Mitewskiej, tytułowa bohaterka, zapytana przez policjanta o wykształcenie odpowiada, że ukończyła historię. Mężczyzna nie ukrywa zdziwienia zainteresowaniem bohaterki chińską rewolucją komunistyczną, a nie, jak “patriotycznie” przystoi, Aleksandrem Wielkim, nie bez kozery nazywanym przecież także Macedońskim.

Wiele zabawnych społecznych obserwacji można wydobyć z samej tej krótkiej wymiany zdań. Ta dziwaczna duma narodowa z jedynej postaci międzynarodowo kojarzonej z szeroko pojętą “macedońskością”, z której de facto ostała się bodaj tylko tożsamość nazewnictwa i częściowo położenia geograficznego. Fakt, że współcześni obywatele Byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii mają prawdopodobnie tyle wspólnego ze starożytnymi pogromcami Persów, co turbo-słowiański mit Lechitów z historycznym konkretem. W kontekście całego filmu odsłania to też coś bardziej przykrego – ten poczciwy “człowiek pracy” jest bardziej zainteresowany rozlicznymi podbojami i gwałtami mężczyzny żyjącego dwadzieścia cztery stulecia wstecz, niż tym, co ma do powiedzenia kobieta siedząca naprzeciwko niego, tu i teraz.

A ma do powiedzenia wcale niemało. Jednym gestem ta trzydziestolatka, na każdym kroku doświadczająca upokorzeń, czy to ze strony zaborczych rodziców, z którymi wciąż mieszka, czy oślizgłego pracodawcy na rozmowie kwalifikacyjnej, przypominającej syntezę wszystkich koszmarów #MeToo (swoją drogą świetnie, kafkowsko zainscenizowanej, z przytłaczającym boksem pośród niekończących się rzędów maszyn do szycia, tworzących industrialną ścianę dźwięku), dokonuje aktu społecznej transgresji. Petrunia (Zorica Nusheva) jako pierwsza kobieta w historii łamie niepisane zasady lokalnej tradycji święta Objawienia Pańskiego, w której miejscowi mężczyźni skaczą do rzeki w pogoni za odpływającym krzyżem. Wykorzystując spryt i element zaskoczenia łapie symboliczną zbitkę desek przed wszystkimi, a konkurenci próbują wyrwać przedmiot z jej rąk, w celu zapobiegnięcia… bluźnierstwu?

Niejasny incydent zwraca uwagę nie tylko okolicznych duszpasterzy, ale także policji, bo to chyba podpada pod kradzież, oraz szukającej sensacji reporterki ze stolicy (Łabina Mitewska, siostra reżyserki i czołowa aktorka Macedonii). Bohaterka ta reprezentuje populistyczny feminizm i protekcjonalną postawę wobec mieszkańców prowincji, którą to reżyserka mimowolnie zdaje się niestety podzielać. Większość przedstawionych tu typów ludzkich nie wykracza poza proste stereotypy, wliczając w to anonimowy tłum ostracyzujący Petrunię, złożony ze skretyniałych macho, szybkich w ferowaniu wyroków konserw w sutannach czy nieporadnych, ale jednak skinheadów.

Ciekawie zapowiadający się i z pozoru bardzo realistyczny obraz życia dojrzewającej kobiety, której rozwój, dążenie do niezależności, zostały stłamszone przez ekonomiczny impas, brak perspektyw zawodowych i ultra-patriarchalne, zatwardziale religijne otoczenie, ustępuje miejsca mało wybrednej satyrze, przefiltrowanej przez perspektywę wielkomiejskiej inteligentki. Twórczo pomyślane, nierzadko poetyckie sceny pokazujące ukryte aspiracje bohaterki i jej niedopasowanie do otoczenia, odchodzą na rzecz przegadanego “teatru telewizji” na komendzie, w którym na zmianę słuchamy tautologicznych dialogów aresztantki z kolejnymi figurami toksycznego systemu (i jednego, obowiązkowego “dobrego policjanta”!) oraz rozkrzyczanego tłumu, domagającego się głowy Petrunii. W końcu zamiast zaskoczeń, nieoczekiwanych zwrotów, z jakich składał się cały pierwszy akt, dostajemy rozwiązania kliszowe i brak pomysłów na wnioski.

“Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia” nie spełnia ważkich obietnic składanych w swoim tytule, nie podbija też nowych lądów aż do “wyczerpania materiału”, jak Aleksander w tytule niniejszej recenzji. Nie sprawdza się jako satyra społeczna, jako ostrze wymierzone w media zbyt słabo trzyma rękę na pulsie (może i filmik z Petrunią chwytającą krzyż trenduje na YouTubie, ale to i tak telewizja napędza całą szopkę, brak tu faktycznego zainteresowania mechanizmami mediów społecznościowych), a jako głos feministyczny jest raczej staroświecki i fatalistyczny w wymowie – owszem, kobieta może spróbować się sprzeciwić patriarchatowi, ale prawdopodobnie nic dobrego z tego nie wyjdzie. 

Obraz Mitewskiej, który miał swoją premierę na tegorocznym Berlinale, zawiera potencjał zwiększenia zainteresowania bałkańską kinematografią. Summa summarum jest seansem intrygującym… “do czasu”. Nie satysfakcjonuje, ale też nie pozostawia z poczuciem straconego czasu.

Dawid Smyk
Dawid Smyk

BÓG ISTNIEJE, A JEJ IMIĘ TO PETRUNIA

Tytuł oryginalny: Gospod postoi, nejzinoto ime e Patrunija

Rok: 2019

Gatunek: komediodramat, społeczny

Kraj produkcji: Macedonia / Słowenia / Belgia / Francja / Chorwacja

Reżyserka: Teona Strugar Mitewska

Występują: Zorica Nusheva, Łabina Mitewska, Simeon Moni Damewski

Dystrybucja: Aurora Films

Ocena: 3/5