Ziemia niczyja – recenzja filmu „Atlantyda” – WFF

Kiedy media całego świata informowały o rozstrzygnięciu tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, wiadomością numer jeden stał się oczywiście zaskakujący sukces “Jokera”. W Polsce szerokim echem odbiła się również, co zrozumiałe, wieść o ciepłym przyjęciu “Oficera i szpiega” Romana Polańskiego, który otrzymał aż trzy nagrody. W całym natłoku informacji nawet żywo zainteresowani kinem odbiorcy mogli nie usłyszeć o tym, że drugi najważniejszy konkurs imprezy - “Horyzonty” - wygrała “Atlantyda” w reżyserii Walentyna Wasjanowicza, którą można było obejrzeć w październiku podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego oraz Ukraina! Festiwalu Filmowego.

Poprzednie dzieła 48-letniego ukraińskiego reżysera nie przyniosły mu marki i uznania. Jednak jako producent, montażysta i autor zdjęć miał on udział w tworzeniu znakomicie przyjętego “Plemienia” Mirosława Słaboszpyckiego, będącego przejmujacą i brutalną historią chłopaka, który trafił do akademika dla dzieci głuchoniemych i starał się dostosować do panujących tam reguł. Mimo zupełnie innej tematyki, da się w “Atlantydzie” dostrzec sporo podobieństw do filmu z 2014 roku, zarówno w warstwie estetycznej, jak i samej poetyce dzieła.

Fabuła najnowszego filmu Wasjanowicza rozgrywa się we wschodniej części Ukrainy i opowiada historię weterana zakończonej wojny w Donbasie, który próbuje radzić sobie z syndromem stresu pourazowego. Prezentując kolejne statyczne ujęcia, reżyser pokazuje nam codzienne życie bohatera, w którym nawet proste czynności mogą powodować napady furii. Obserwujemy pracę w hucie stali oraz działalność w ramach organizacji Czarne Tulipany zajmującej się ekshumowaniem zwłok żołnierzy. Samą fabułę w zasadzie można streścić w kilku zdaniach, ale zdecydowanie nie jest ona tutaj najważniejsza. Twórcy dużo bardziej niż prezentowanie kolejnych wątków cenią sobie zbudowanie przekonywującego obrazu zniszczeń wojennych. Zarówno tych, jakich doświadczyła Ukraina, jak i tych, których ofiarami stali się jej synowie.

Stylistycznie film robi niesamowite wrażenie, między innymi dlatego, że jego twórcy nie bali się łączenia formy ocierającej się o slow cinema z podejściem zdecydowanie bardziej eksperymentalnym, oferując nam chociażby enigmatyczne ujęcia nagrywane kamerą noktowizyjną będące obejmującą całość narracyjną klamrą. Z długich ujęć pokazujących ukraińskie krajobrazy czy przywodzących na myśl kino czasów socrealizmu zdjęć pracy fabryk bije zimnem i pustką. Co, wraz z świadomie użytą przejmującą ciszą potęguje w widzach uczucie przenikającej bohaterów beznadziei.

Estetyka “Atlantydy” może przywodzić na myśl kino postapokaliptyczne i nie ma w tym przypadku. Wasjanowicz pokazuje nam, że wojna w Donbasie miała znamiona takiej apokalipsy i dla całego regionu może oznaczać absolutną niezdatność do życia. Poznawani bohaterowie i rozmowy z nimi pogłębiają uczucie braku nadziei. Konflikt zbrojny, chociaż już dawno miniony, wciąż pozostaje w głowach tubylców jako wydarzenie przełomowe, stawiające granicę między czymś pięknym, co minęło bezpowrotnie, a teraźniejszością, w której wszyscy wciąż pracują nad naprawą strat materialnych i mentalnych. 

Chociaż “Atlantyda” należy do najbardziej przygnębiających filmów, jakie widziałem, trudno nie doszukać się w nim głęboko humanistycznego przesłania. Wasjanowicz zderzając nas z przenikającą wszystko beznadzieją, pokazuje, że tylko otwierając się przed innym człowiekiem możemy znaleźć wsparcie w walce z własnymi demonami i upragnione ukojenie.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
atlantyda

Atlantyda

Tytuł oryginalny: „Atlantis”

Rok: 2019

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Ukraina

Reżyser: Walentyn Wasjanowicz

Występują: Andrij Rymaruk, Ludmiła Bileka, Wasyl Antoniak i inni

Ocena: 4/5