Fatum ciążące nad jednostką, losy przepowiedziane, przeszłość, która odciska na nas piętno. Są to uniwersalne tematy rozważań ludzkości już od czasów antycznych, aktualne niezależnie od okoliczności. Motywy zebrane przez Sofoklesa w jego dramatycznej trylogii powracają co rusz. Tym razem kolejne życie na ekranach kin daje im Guillermo del Toro, biorąc na tapet powieść Williama Lindsaya Greshama Zaułek koszmarów z 1946 roku.
Książka zainspirowana rozmowami autora z byłym cyrkowcem, towarzyszem broni Greshama z wojny domowej w Hiszpanii, bywa w jego amerykańskiej ojczyźnie porównywana z twórczością Fiodora Dostojewskiego. Poza środowiskiem literaturoznawców jest jednak dość anonimowa, pamiętana głównie z udanej, acz niezwykle skromnej adaptacji Edmunda Gouldinga z 1947 roku. Film, którego pomysłodawcą był wcielający się w główną rolę ówczesny amant i odtwórca roli Zorro Tyron Power, w wytwórni 20th Century Fox uznany został za projekt zbyt ryzykowny, by przeznaczyć na niego większe środki. Wymogło to znaczące uszczuplenie materiału źródłowego, rezygnację z większości wątków i znaczne zmniejszenie skali. Mimo to produkcja zapisała się w historii nurtu noir i dość często gościła na ekranach amerykańskich telewizorów. Tam w dzieciństwie zobaczył ją Ron Perlman, do którego wizja świata odmieńców i czyhającej w nas pokusy zła wyjątkowo przemówiła, a po latach obsesją tą zaraził swojego przyjaciela Guillermo del Toro.
Rzecz opowiada o przewidzianym przez karty Tarota wzroście i upadku mentalisty Stantona Carlisle’a (Bradley Cooper). Mężczyzna przypadkiem trafia do freak-show, miejsca popularnego jeszcze na prowincji w latach 30. lecz przynależącego już do poprzedniej epoki. Odkrywa tam swój talent do manipulacji tłumami i pod przewodnictwem wróżki Zeeny (Toni Collette) i jej męża Pete’a (rewelacyjny David Strathairn) uczy się fachu udawanego czytania w myślach. Wkrótce jednak jego ambicje zaczynają sięgać dalej i wspólnie z poznaną na miejscu Molly (Rooney Mara) wyjeżdża szukać szczęścia w wielkim mieście.
W odróżnieniu od wersji z 1947 roku, gdzie Stan był oślizgłym cwaniakiem od początku pragnącym kariery za wszelką cenę, w oczach Meksykanina staje się on raczej postacią tragiczną. Człowiekiem, na którym piętno odcisnęło wychowanie w biedzie, w rozbitej rodzinie; dla niego ułuda sukcesu i bogactwa staje się narkotykiem ze szponów którego niemożliwym jest się uwolnić. Wieczna pustka wewnętrzna, wyrwana część człowieczeństwa i idący za tym ciągły lęk przed samym sobą i rzeczywistością (przywodzący na myśl chociażby zmagania ze świadomością pochodzenia protagonistki najnowszego Krzyku) sprawiają, że Stan brnie dalej w przepowiedziany triumf, niczym Makbet ignorując jednocześnie kroczącą tuż za nim klęskę.

W Zaułku koszmarów na szczególną uwagę zasługuje warstwa wizualna. Zdjęcia Duńczyka Dana Laustena (seria John Wick, ale także Kształt wody i Crimson Peak Del Toro) charakteryzują się nienaturalnie podbitymi kolorami i kontrastami. Efektem tego jest podkreślenie sztuczności świata przedstawionego, poza unurzanym w błocie i całkowicie inaczej nakręconym epilogiem, główna część filmu ucieka od realizmu, co służy podkreśleniu uniwersalności przesłania. W synergię z podjętymi wyborami operatorskimi wchodzi scenografia Tamary Deverell, Shane’a Vieau i Brandta Gordona. Ich wizja pierwszej połowy lat 40. XX wieku jest wręcz steampunkowa, zwłaszcza w części wielkomiejskiej dominują mosiądze, przedziwne urządzenia i barokowo przesadzone dekoracje, co przywołuje skojarzenia wizualne z serią Syberia Benoît Sokala.
Całkiem inaczej prezentuje się przedstawiony w pierwszej połowie park rozrywki. Del Toro, czerpiąc równocześnie z klasyki kina (np. Dziwolągów Toda Browninga) i telewizji (Carnivale od HBO), łączy te inspiracje ze swoimi wspomnieniami z dzieciństwa (jak na przykład kolekcja martwych płodów obejrzana podczas wizyty w szpitalu psychiatrycznym), czy zapisami dotyczącymi takich miejsc. W efekcie powstaje bardzo niepokojąca fuzja niegroźnej rozrywki (sesje Tarota, dom strachów czy podnoszący ciężary gigant) z przerażającym brudem dna ludzkiej duszy, tu obrazowanym przez świra, czyli celowo faszerowanego wódką i opium bezdomnego, który dla uciechy gawiedzi zagryza żywego kurczaka. Przetrwanie w takich okolicznościach wymaga zawieszenia części swojego człowieczeństwa lub wybiórczego spojrzenia na rzeczywistość. Trudno w tym nie znaleźć komentarza reżysera do otaczającego nas w trzeciej dekadzie XXI wieku świata czy też funkcjonowania samej Fabryki Snów. W porównaniu jednak do oscarowego Kształtu wody pozostaje on niezwykle subtelny.

Tym, co najbardziej uderza w Zaułku koszmarów z 2021 roku, jest bezcelowość wszystkiego. Inaczej niż w poprzedniej adaptacji czy chociażby Wielkim Gatsbym Fitzgeralda, a nawet w książkowym oryginale, żadna z przedstawionych tu postaci nie ma nawet pozornego celu swojego działania. Pierwiastkiem łączącym wszystkich bohaterów, jest co najwyżej pragnienie zapomnienia o traumach przeszłości, demonach despotycznych rodziców, wspomnieniach gwałcicieli i molestatorów, przelewającym się wszędzie alkoholu czy nieświadomie dokonanych zbrodniach. Del Toro, wspólnie ze swoją żoną Kim Morgan, dokonują w Zaułku koszmarów bardzo mrocznej diagnozy duszy społeczeństwa.
Nie ma przypadku w tym, że w czasie kryzysu ekonomicznego, zdrowotnego i klimatycznego, pandemii nie tylko koronawirusa, ale także depresji i zaburzeń lękowych otrzymujemy mroczne noir o mentaliście i psychiatrce, z horoskopami i tarotem na pierwszym planie. Wszyscy łapią się na sztuczki Stana, bo wszyscy pragną pocieszenia; łapie się na nie także tutejsza femme fatale Lilith Ritter (Cate Blanchett). Z drugiej strony także Stan jest delikatny i bez trudu daje jej się wciągnąć w manipulację. Powracający w filmie motyw Czarnej tęczy, czyli metody manipulacji jednostką poprzez mówienie ogólników i uniwersalnych prawd (na tej zasadzie działają horoskopy i wróżki) robi tak przerażające wrażenie przez to, jak bardzo podobni do siebie i podatni na ten zabieg jesteśmy.
Bo koniec końców wszyscy ludzie pragną być odkryci. Pragną być jednocześnie zrozumiani i wyjątkowi. Zaułek koszmarów to bez żadnych wątpliwości jeden z najbardziej spełnionych i uniwersalnych filmów Guillermo del Toro. Meksykanin, który do tej pory specjalizował się głównie w krwawych baśniach w duchu Cronosa czy Labiryntu Fauna, stworzył tym razem jedną z najlepszych adaptacji prozy Dostojewskiego w historii amerykańskiego kina i to bez bazowania na niej. Tutejsza Zbrodnia i kara, chociaż osadzona przed ośmioma dekadami w środowisku martwej już od dawna gałęzi przemysłu rozrywkowego, to uderza widza świeżością i bliskością codzienności.


Zaułek koszmarów
Tytuł oryginalny: Nightmare Alley
Rok: 2021
Kraj produkcji: USA
Reżyseria: Guillermo del Toro
Występują: Bradley Cooper, Cate Blanchett, Rooney Mara i inni
Dystrybucja: Warner
Ocena: 4/5