Teach Me Tiger – recenzja filmu „Tygrysica” – Nowe Horyzonty 2023

W tym roku ulubionym zwierzakiem selekcjonerów festiwalu Nowe Horyzonty zdecydowanie był koń, ale koń, jaki jest, każdy widzi, więc zajmijmy się może tygrysem. A nawet Tygrysicą z sekcji Odkryć. Właśnie do tej dzikiej kocicy odnosi się w swym pierwszym filmie pochodząca z Malezji Amanda Nell Eu, a co ciekawe – inspiracją podczas kręcenia były jej dwa koty (w tym jeden rasy sfinks). Debiut narobił sporo hałasu (ryku!) w tegorocznym Cannes, gdzie zwyciężył w Tygodniu Krytyki, będąc jednocześnie pierwszym malezyjskim obrazem wyreżyserowanym przez kobietę na tym sędziwym festiwalu. Dzieło 38-letniej reżyserki stanowi przepyszne połączenie body horroru, kina coming-of-age i społecznie zaangażowanego komediodramatu.

Główną bohaterką filmu jest Zaffan (w tej roli żywe złoto Zafreen Zairizal), jedenastolatka z leżącego w dżungli miasteczka w Malezji. Od pierwszych sekund seansu wiemy, że Amanda Nell Eu portretuje enfant terrible ze szkoły dla dziewcząt. Protagonistka ma żywą naturę, odznacza się odwagą i kreatywnością. Zrobi wiele, aby przełamać konwenanse i nabroić. Krótko mówiąc nie daje sobie w kaszę dmuchać. Jest prowodyrką przeróżnych dowcipów względem kadry nauczycielskiej i innych uczennic. Do swoich harców namawia przyjaciółki, Farah (Deena Ezral) i Mariam (Piqa). Tym trzem wydaje się, że będą nierozłączne i dadzą radę każdemu – wierzą w to z tak wielką mocą, jak może być nierozerwalna nastoletnia przyjaźń i wszystkie obietnice dawane w damskiej łazience dla starszych roczników.

Czemu by nie zrzucić hidżabu, założyć stanika, umalować się? W Zaffan narasta bunt, na który z przestrachem patrzą jej przyboczne. Wyraźnie bardziej dojrzała od koleżanek, a przecież wciąż rozbuchana jak berbeć, zauważa, że zmienia się jej organizm. Buzujące hormony i pierwsza miesiączka robią z niej outsiderkę. Nagle odwracają się od niej nawet najbliższe osoby. Zaffan wydaje się elementem obcym w malezyjskim społeczeństwie poddanym szeregowi rygorów: od surowych religijnych zakazów (aż 60% mieszkańców wyznaje islam), przez szkolne regulaminy, po wypracowane przez wieki powinności wobec tamtejszych kobiet. Indoktrynacja młodych dziewczyn (przyszłych żon i matek – zapomnijmy tu o jakiś celach osobistych jednostki) następuje wszak zarówno w domu, jak i za szkolnymi murami. Wszechobecny islam idzie w parze z nacjonalizmem Malajów, którzy muszą bronić się przed naporem rosnących żywiołów: chińskiego i indyjskiego, niosących ze sobą nie tylko inną kulturę, ale i wierzenia. Taka „oporna dziewucha” jak Zaffan staje się więc solą w oku własnych rodziców (matka używa tradycyjnego sformułowania o wstydzie), sąsiadów (przecież przynosi zamęt całej dzielnicy!), jak i pedagogów (taki gagatek to porażka całej instytucji). 

tygrysica

Schemat doskonale znany z amerykańskiego kina inicjacyjnego (Carrie, To nie wypanda) będzie tu jednak tylko przyczynkiem do gatunkowej, ale i feministycznej dywagacji. W horrorze Briana De Palmy menstruacja jawiła się jako clou programu, krwawy bal realizował przecież zemstę bullyingowanej przez szkolną elitę szarej myszki, a w animacji Pixara była ona asumptem do międzypokoleniowego dialogu. Amanda Nell Eu używa początku okresu dojrzewania zgoła inaczej. Oczywiście na pozór staje się ona monstrum jak we wspomnianych filmach (Carrie otrzymała nadprzyrodzone siły, a Mei zamieniała się w gargantuiczną pandę rudą), ale gatunkowa zabawa służy Malezyjce innym celom. Dziewczynka zamienia się w tygrysicę, czyli zwierzę szanowane i wywołujące strach w mieszkańcach Malezji (i nie tylko). Reżyserka podrzuca nam nawet scenę, gdy prawdziwy tygrys przemierza okolice domu Zaffan, a jej sąsiedzi w panice próbują się ukryć. Oczywiście kocia siła objawiająca się w protagonistce pochodzi z dżungli i ma być może pradawny pogański rodowód. Można ją rozumieć jako metaforę feminizmu, tak obcego mieszkańcom nomen omen „azjatyckiego tygrysa”. Rzecz jasna nie chodzi tu o ruchy prokobiece znane w naszym zachodnim świecie, ale o potężną, przedwieczną siłę, nieznającą kagańców i barier żadnej ideologii.

tygrysica / Amanda Nell Eu
Amanda Nell Eu i jej kot rasy sfinks

Trudno nie pomyśleć przy tej okazji o innych kocicach srebrnego ekranu, jak choćby Irenie Dubrovnej, piękności z Serbii, pochodzącej z rodziny objętej klątwą, w imię której zmienia się co rusz w panterę. Owa kobieta portretowana była przez Simone Simon w Ludziach-kotach (1942, reż. Jacques Tourneur) oraz przez Nastassję Kinski w remake’u Paula Schradera z 1982 roku. O ile film z lat 40. sugerował tylko seksualną perwersję, tak jego nowa wersja mogła sobie pozwolić na większą swobodę w tej kwestii. W chwili premiery Roger Ebert odczytywał film Schradera jako odważny i traktujący siebie poważnie, ale dostrzegał, że reżyser stworzył jednak kampowe dzieło. I właśnie element zabawy łączy jego film z Tygrysicą. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Amanda Nell Eu z pełną empatią i zaangażowaniem opowiada o losach swojej bohaterki, doskonale ją rozumiejąc (została w końcu wychowana w tym samym społeczeństwie), ale jednocześnie energia, jaką nadaje całości i gatunkowy misz-masz, który uwarzyła (od body horroru po slapstick) sugerują, żeby czerpać z seansu przyjemność. Kulą u nogi wielu podobnych emancypacyjnych opowieści jest bowiem używanie patetycznego tonu. Malezyjka nie unika szalenie potrzebnego dyskursu o roli kobiety w społeczeństwie, jednocześnie nie boi się bawić kinem (w festiwalowym opisie Sławek Wasiński podrzuca dwie jej idolki: Marjane Satrapi i Any Lily Amirpour) i dostarczać frajdy poprzez ucieranie nosa konserwatywnym instytucjom.   

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
tygrysica plakat

Tygrysica

Tytuł oryginalny:
Tiger Stripes

Rok: 2023

Kraj produkcji: Malezja, Tajwan, Francja, Niemcy, Holandia, Singapur, Katar, Indonezja

Reżyseria: Amanda Nell Eu

Występują: Zafreen Zairizal, Piqa, Deena Ezral i inni

Ocena: 3,5/5

3,5/5