Jednym z najlepiej przyjętych tytułów pięciosmakowego konkursu Nowe Kino Azji był obraz Strzępy życia, prezentowany wcześniej w ramach canneńskiej sekcji Directors’ Fortnight. Wei Shujun, w ostatnich latach jeden z nielicznych regularnych reprezentantów ChRL na Lazurowym Wybrzeżu, w swoim drugim pełnym metrażu postanowił czule i zabawnie opowiedzieć o tym, co jako reżyser zna najlepiej – blaskach i cieniach procesu twórczego.
Gdy myślimy o przedstawianiu produkcji filmowej na ekranie w ramach fabuły, od razu narzucają się klasycy europejskiego kina autorskiego – Osiem i pół Felliniego (patrz Projekt: Klasyka 1963) czy Noc amerykańska Truffauta – ale także nowsze tytuły, np. amerykański Czarny niedźwiedź (NASZA RECENZJA) czy japońskie Jednym cięciem. Wszystkie te obrazy łączy podobna poetyka i teza: poprzez frenetyczne, stresogenne środki formalne, ruchliwą kamerę czy niekończące się słowotoki przekrzykujących się postaci pokazują plan filmowy jako domenę nieustannego chaosu i noża na gardle.
Strzępy życia natomiast, choć również prezentują przestrzeń zdecydowanie nie wolną od konfliktów, zaskakują wręcz leniwym tempem, zakorzenionym być może w skrajnie innej kulturze branży – dekadach upaństwowienia, szeroko zakrojonej cenzury, a także historycznej tradycji przedłużonych procesów preprodukcyjnych, tzw. tiyan shenghuo („doświadczanie życia”), podczas których filmowcy smakowali lokalnej kultury, żyjąc wśród portretowanej na ekranie społeczności na prowincji. Realizowany tutaj „film w filmie”, produkcja niezależna, odmienna od dominujących obecnie w Chinach kostiumowych blockbusterów, ma być takim właśnie przykładem bezkompromisowego realizmu – tragedią w typie Czechowa o życiu w małym miasteczku, gdzie nic nigdy się nie wydarza. A przynajmniej taką wizję ma scenarzysta, grany przez, żeby metakomentarzowi stało się zadość, faktycznego współautora Strzępów życia, Kanga Chunleia.
Choć przedstawiona ekipa nie omieszka co jakiś czas wypić za to, by chińska kinematografia rosła w siłę, a powracającej do rodzinnej miejscowości gwieździe Chen Chen (Yang Zishan) kłania się spektakularny komitet powitalny, reżysera nie interesują polityczne deklaracje czy nader kąśliwa satyra. Skupia się raczej na wątkach, które mogą wybrzmieć uniwersalnie. Bohaterów obrazu z globalnymi widzami łączą śmierć Diego Maradony, tęskny śpiew Madonny z filmowej adaptacji musicalu Evita i cover Drake’a bez bitu w wykonaniu zawstydzonego nastolatka, ale także ukryte za tymi popkulturowymi tropami powszechne pragnienia bycia zauważonym, przynależności do jakiegoś porządku społecznego czy samorealizacji, które dotyczą wszystkich ukazanych postaci.
Zachowująca tradycyjną chronologię akcji kompozycja Strzępów życia obejmuje trzy nowele. Każda charakteryzuje się inną optyką na powstający na prowincji obraz, stopniowo przechodząc od najbardziej zewnętrznego do najbardziej „insajderskiego” oglądu. W pierwszej części kamera koncentruje się na Xiao Gu (Huang Miyi), młodej matce i kelnerce obsługującej obecnie również ekipę filmową, dla której propozycja roli w projekcie jawi się jako (nierealna) obietnica ucieczki od znojów codzienności i bardziej ekscytującego życia. Następnie, jakby w rewersie, obserwujemy epizod z życiorysu wspomnianej wyżej Chen Chen. Dla wziętej aktorki powrót w rodzinne strony wiąże się z rozczarowującym doświadczeniem alienacji – kobietę niewiele już łączy z dawnymi przyjaciółmi i sympatiami pozostałymi w miasteczku, z którego się wyrwała, jej sentymenty nieuchronnie legną w obliczu ich resentymentów.
Ostatnia, najbardziej humorystyczna nowela to zapis sprzeczek pomiędzy scenarzystą filmu, gustującym w klasycznym rocku wrażliwym romantykiem oddanym sprawie ekranowego autentyzmu (swój tekst doskonali już sześć lat, a i tak nie jest do niego przekonany), a reżyserem (Liu Yang), temperamentnym eksraperem zapatrzonym we własny geniusz, którego dowody musi stale przedkładać przed całym światem. To tutaj w pełni objawia się autotematyzm filmu (oprócz scenarzysty „samych siebie” grają również m.in. producent i recenzent-pochlebca), w wątpliwość podawane są mity demiurgicznego reżysera-autora, możliwości filmowego realizmu czy autorytet krytyków. Są to dysputy istotne dla ukazanych bohaterów, ale zupełnie oderwane od życia zwykłych ludzi, dla których sama obecność ekipy z kamerą w ich przestrzeni stanowi niespotykane novum (i vice versa – dla filmowców to codzienność mieszkańców jest egzotyką). Większość kinofili nie znajdzie jednak w tych dialogach szczególnie odkrywczych rozważań, a pomimo odświeżającej lekkości tej części filmu zatrzęsienie podobnych żartów nieuchronnie prowadzi do pewnego zmęczenia materiału, któremu na szczęście kres zadaje puenta obrazu, w równych proporcjach komiczna i patetyczna, gorzka i rozczulająca.
Strzępy życia to kolejny z wielu obrazów traktujących o trudach kolektywnej pracy nad filmem. Wyróżniają go jednak multiplikacja perspektyw – od oddania głosu „proletariatowi planu” po szyderę z „kreatywnych” – i koncentracja na relatywnie ślimaczej fazie przedprodukcyjnej, a nie zdjęciowym tyglu. Ten spokojny rytm w połączeniu z nienaganną kompozycją szerokich kadrów i długimi ujęciami (reżyser mówi m.in. o inspiracji Miastem smutku Hou Hsiao-hsiena, także w kontekście cierpliwej obserwacji subtelności ludzkiego życia) nadaje dziełu Wei Shujuna spójną i dbałą formę, wskazując chińskiego reżysera jako postać, na którą jeszcze nie raz zwrócimy uwagę w festiwalowym obiegu.
Strzępy życia
Tytuł oryginalny: Yong an Zhen Gu Shi Ji
Rok: 2021
Kraj produkcji: Chiny
Reżyseria: Wei Shujun
Występują: Yang Zishan, Huang Miyi, Kang Chunlei, Liu Yang
Ocena: 3,5/5