Gdy w 2017 roku na ekrany kin wchodziło pierwsze „Śmierć nadejdzie dziś” gatunek slashera wydawał się melodią przeszłości. Wymyślona przez scenarzystę komiksów Scotta Lobdella wariacja na temat “Dnia świstaka” z upartym nożownikiem w dziwnej i przerażającej masce uśmiechniętego bobasa, odniosła wielki sukces kasowy i zdobyła uznanie krytyki, również dlatego, że była tak nieoczekiwana. Osiemnaście miesięcy później jesteśmy już po premierze m.in. rewelacyjnego „Halloween” Davida Gordona Greena, a mordercy w maskach chyba już na dobre powrócili do mainstreamu. Jak w tych okolicznościach poradzili sobie twórcy „Śmierć nadejdzie dziś 2”?
Można było mieć liczne obawy związane z tym obrazem. Wszyscy dobrze wiemy jaki poziom zazwyczaj prezentowały drugie (i kolejne) części hitowych slasherów. Dodatkowo z projektu wycofał się Lobdell, a cały ciężar stworzenia scenariusza spadł na Christophera Landona, którego dotychczasowy dorobek twórczy raczej nie rokował obiecująco („Niepokój” z Shią LeBoufem był rodzynkiem, a dominowały m.in. wszystkie fatalne sequele „Paranormal Activity”). Także zwiastun i zapowiedzi przygotowały widzów raczej na wtórny projekt i brak pomysłów na kontynuację zamkniętej całości, jaką był pierwowzór. Landon podjął w tym wszystkim zaskakującą i ze wszech miar słuszną decyzję. Jeśli nie możemy stworzyć dobrego horroru, to może niech nasz film wcale nim nie będzie?
Tak, dobrze przeczytaliście. Wbrew promocji, logice i klasyfikacji gatunkowej na filmwebie, drugiej „Śmierci…” – a może lepiej powiedzieć, że jej stanowczej większości – bardzo daleko do kina grozy. Obraz zaczyna się w momencie końca części pierwszej i robi to dokładnie tak, jak byśmy się spodziewali. Nowy protagonista Ryan (Phi Vu) budzi się w swoim samochodzie. Został przymusowo wyeksmitowany na noc przez swojego współlokatora Cartera (Israel Broussard) chcącego spędzić trochę czasu sam na sam z Tree (Jessica Rothe), główną bohaterką poprzedniej części. Dzień zaczyna się zwyczajnie do momentu, gdy Ryan zostaje podstępem zaprowadzony w ciemny zaułek uczelni i tam pozbawiony życia przez mordercę w masce znanej nam z pierwszej części. Zgodnie z prawidłami serii po tym wydarzeniu ponownie budzi się w samochodzie, a dzień się „resetuje”. Przerażony opowiada o wszystkim Carterowi i Tree, a ci ku jego zdziwieniu, zamiast popukać się w czoło nie wykazują najmniejszych oznak zaskoczenia. Od słowa do słowa okazuje się, że za całą pętlą czasową z „jedynki” stoi tajemnicza maszyna będąca pracą magisterską Ryana i dwójki jego przyjaciół Samara (Suraj Sharma) i Andrei (Sarah Yarkin). Jajogłowi szybko uruchamiają maszynę, by naprawić cały bałagan i jak to zwykle bywa – wszystko się tylko komplikuje, gdy Tree zostaje przypadkowo przeniesiona do pętli czasowej w równoległej rzeczywistości.

