Piękna domówka, pięknie płonie – recenzja filmu „Celts”

O latach 90. na Bałkanach z dość oczywistych przyczyn mówi się głównie w kontekście szalejącej wtedy wojny. Od klasyków takich jak Piękna wieś pięknie płonie i Underground po nowości, np. Aidę i cały szereg pomniejszych, szybko zapominanych produkcji, obraz okrucieństwa, ofiar wśród ludności cywilnej i ludobójstw jest wpisany na stałe w świadomość widzów na całym świecie. Warto jednak pamiętać, że w cieniu wszelkich walk w wielu miastach mieszkali i żyli ludzie, starając się możliwie bezboleśnie przetrwać ciężkie czasy.

W swoim kinowym debiucie przypomina o tym młoda serbska reżyserka Milica Tomović. Osadza ona akcję filmu w Belgradzie w roku 1993, pewnego popołudnia podczas urodzin ośmioletniej Minji. Na imprezę w ciasnym mieszkaniu przybyła cała klasa, obowiązkowo poprzebierana za Wojownicze Żółwie Ninja, a dorośli – rodzice, sąsiedzi, przyjaciele, zebrali się w kuchni, by spędzić trochę czasu razem, przy wyskokowych napojach i kolejnych odpalanych papierosach.

Oglądając Celts, jak w domu poczują się wszyscy zachwyceni monumentalnym DAU. Podobnie jak w arcydziele Ilji Chrżanowskiego (NASZA RECENZJA) wszystko zostało tu oparte o dynamikę pijackich rozmów i relacji budowanych na długo przed włączeniem kamery, które istnieć będą na długo po jej wyłączeniu. Nie jest przypadkiem, że w wywiadzie z Bartholomew Sammut w ramach cyklu Berlinale Meets… reżyserka stwierdziła, że najbardziej czasochłonnym elementem produkcji był montaż, który pochłonął przeszło rok (!). Podobnie jak w DAU mamy tu do czynienia z formą fabuły kręconej jak dokument obserwacyjny na potrzeby filmu powstał swoisty mikrokosmos imprezy. Nagrano dziesiątki godzin materiału równolegle śledzącego wydarzenia w różnych częściach mieszkania.

To po pierwsze film o ludziach, ich samotności, relacjach, poszukiwaniu bliskości i bezpieczeństwa w zachwianym świecie. Bohaterowie przedstawiają sami siebie jako tytułowych Celtów, bo gdy nie mogą już identyfikować się jako Jugosłowianie, chcą mieć swoją własną tożsamość w kontrze do nacjonalistycznej obsesji, która ogarnęła ich ojczyznę. W Celts próżno szukać klasycznie rozumianej fabuły, to raczej pewien wycinek rzeczywistości, a może raczej fantazja na temat przeszłości.

W produkcji Tomović największe wrażenie robi warstwa wizualna. Sama reżyserka, urodzona w 1987 roku, czuje sporą nostalgię do lat 90. i uczucie to widać w tym, jak zostały tu odwzorowane wnętrza i stroje bohaterów. Skórzane kurtki z ćwiekami, szerokie sweterki, okulary z wielkimi plastikowymi oprawkami. To krótka, humorystyczna, ale też przepełniona melancholią podróż do przeszłości i przypomnienie, że ludzie nawet, gdy świat wokół rozpada się, pragną pić, bawić się i kochać, a romanse dla większości są znacznie bardziej pociągające od politycznych utarczek.

Celts stanowi próbę zmiany perspektywy myślenia świata o Serbii lat 90. Reżyserka łączy zupę popkulturowych symboli z obrazem zwykłej codzienności szarych ludzi. Cały film można by więc podsumować jako europejskie Stranger Things, przeszłość wyobrażoną przez okulary nostalgii. Zdegradowanie krwawych historycznych wydarzeń do roli tła, paradoksalnie dodaje filmowi nowe warstwy i historyczną uniwersalność.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Celts

Tytuł oryginalny:
Kelti

Rok: 2021

Kraj produkcji: Serbia

Reżyseria: Milica Tomović

Występują: Dubravka Kovjanic, Stefan Trifunović, Katarina Dimić i inni

Ocena: 3,5/5

3,5/5