Nie lubię tańczyć w kinie! – wywiad z Franzem Rogowskim

Z okazji premier Disco Boya i Przejść Mariola Wiktor rozmawia z gwiazdorem tych filmów, niemieckim aktorem Franzem Rogowskim.

Mariola Wiktor: W polskich kinach 6 października premiera twojego filmu Disco Boy [NASZA RECENZJA], w reż. Giacomo Abbruzzese. Film jest koprodukcją z polskim udziałem. Zdjęcia realizowane były m.in na Podkarpaciu. Grasz Białorusina, który ucieka przez Polskę do Francji. Trudno nie odbierać tego filmu poza kontekstem politycznym, choć nie na nim koncentruje się ta opowieść.

Franz Rogowski: Aleksiej nie chce zostać wcielony do armii białoruskiej i walczyć z Ukraińcami. Razem z kolegą Mikhaiłem, granym przez polskiego aktora Michała Balickiego, wykorzystuje wyjazd białoruskich kibiców piłki nożnej na mecz do Polski, by niedługo po przekroczeniu granicy, ryzykując życiem, rozpocząć podróż do Francji i zaciągnąć się tam do Legii Cudzoziemskiej. Pragnie jak najdalej uciec od swojej przeszłości, kraju, w którym nie chce żyć. Więzienne tatuaże na torsie Aleksieja rzucają światło na jego decyzje o ucieczce z rządzonej przez reżim Łukaszenki Białorusi. Marzy o lepszym i wolnym świecie zagranicą. Chce stać się Europejczykiem. Aleksiej wie, że po 5 latach służby w Legii Cudzoziemskiej otrzyma francuski paszport, obywatelstwo, a nawet nowe imię i nazwisko. I możliwość legalnej pracy. Wierzy, że uda mu się zacząć wszystko od nowa.

Nie wie jednak, że za możliwość uzyskania francuskiego paszportu i za spokojne życie przyjdzie mu zapłacić bardzo wysoką cenę.  

FR: Tak. Z jednej traumy i wojny trafia do drugiej. To trochę tak, jakby podpisał pakt z samym diabłem. Zresztą,  dla Giacomo ta historia Aleksieja i spotkanego w delcie Nigru czarnoskórego partyzanta Jomo ma sporo wspólnego z siłami nadprzyrodzonymi i wiarą w duchy. Jomo walczy z  koncernami naftowymi, które zagrażają jego wiosce, a oddział Aleksieja musi uwolnić uwięzionych przez partyzantów francuskich pracowników fabryki. To bardzo ciekawe spotkanie najemnika walczącego o siebie i rewolucjonisty, bojownika o wolność swojej lokalnej społeczności. Myślę, że Aleksiej, początkowo kompletnie nie przygotowany na potworności wojny, szybko dojrzewa, zaczyna dostrzegać inne perspektywy, doświadczać inności. Nieustanne podróże międzykontynentalne, przekraczania granic, kultur, mentalności zmieniają go, otwierają, pozwalają zrozumieć motywacje tych, z którymi walczy i to że wojna, przynosząc ogromne cierpienia i śmierć w istocie nie rozwiązuje żadnych konfliktów.

Disco Boy
Disco Boy

Twój Aleksiej jest małomówny. To taki trochę samotny wilk. Prawie nie mówi po rosyjsku.  Posługuje się za to francuskim. Celowo?

FR: Wie, że musi odciąć się od swojej przeszłości. Ja miałem trenera języka rosyjskiego, ale nie jestem w tym na tyle dobry, by grać po rosyjsku. Trzymałem się więc scenariusza. To była przede wszystkim ciężka fizyczna praca. Chociaż mam wysportowane ciało, bo wiele lat zajmowałem się tańcem i choreografią to jednak granie żołnierza, który najpierw przechodzi katorżnicze szkolenie, a potem walczy w dżungli wymagało końskiej kondycji. Zamiast typowego researchu, który polega na rozmowach z prawdziwymi żołnierzami Legii Cudzoziemskiej dużo… rysowałem, bo w ten sposób lepiej udawało mi się budować więź z moim bohaterem, docierać do tego, wyobrażać sobie, jak może się czuć w danej sytuacji. Rysowałem go w dramatycznych sytuacjach, kiedy np. w Polsce forsuje rzekę, ucieka przez las, jest poobijany, wyczerpany. Potem jednak, kiedy już wchodziliśmy na plan reżyser często zmieniał moje koncepcje i całe to rysowanie okazywało się zbyteczne…(śmiech!) No, ale dobrze, że chociaż przydały się moje umiejętności taneczne, kiedy Aleksiej poznaje na dyskotece siostrę Jomo, która marzy o zawodzie tancerki i życiu w Europie.

Rogowski to polskie nazwisko. Masz jakiś nadwiślańskich przodków? Poza tym, kręciłeś na Podkarpaciu, to może znasz też trochę nasz język?

FR: (śmiech!) Niestety, nie. No, ale może kiedyś to nadrobię. Urodziłem się w południowo-zachodnich Niemczech w latach 80-tych. We Fryburgu. To polskie nazwisko, które zresztą bardzo mi się podoba i o ile wiem ma związek z…rogiem, to stara historia z okresu II wojny światowej. Faktycznie moi niemieccy przodkowie mieszkali przed wojną na terenach należących do Polski. Musze dokładnie podpytać babcie, gdzie się osiedlili? No i po wojnie, żeby nie musieć wyjeżdżać zmienili nazwisko na „Rogowski”. Jednak i tak ostatecznie wyjechali do Niemiec, a ja urodziłem się tam wiele lat później. Nazwisko zostało. Chciałbym jednak lepiej poznać wasz piękny kraj i mieć na to więcej czasu.

Tego ci życzę, a na razie to w Polsce coraz głośniej o tobie. Na początku listopada w naszych kinach kolejna głośna premiera z Franzem Rogowskim w głównej roli. Myślę o Przejściach Iry Sachsa [NASZA RECENZJA]. Kino queerowe, po filmie antywojennym. Czy to prawda, że inspiracją do roli Tomasa był dla ciebie nieżyjący już aktor amerykański James Cagney?

FR: Tak. On słynął z tego, że nie bał się… złego zachowania. Moj bohater Tomas ma dwie równoległe relacje, które ranią każdego z dwojga kochanków i niekoniecznie zdaje sobie z tego sprawę. Żyje w związku z innym mężczyzna Martinem, granym przez Bena Whishawa, ale zakochuje się jednocześnie w kobiecie Agathe (Adele Exarchopoulos). Nazywanie Tomasa toksycznym narcyzem i manipulantem jest jednak zbytnim uproszczeniem. Tak czy inaczej przykładanie do ludzi etykietek to jedynie tworzenie iluzji porządku. Tymczasem Tomas chce być kochany i chce kochać, żyć intensywnie. Myślę, że może mieć trudności z kochaniem siebie i dlatego często przegrywa w relacjach z innymi. Ma problemy z widzeniem całości, jest uwięziony w figurze samolubnego i złośliwego człowieka, ale uważam, że tak naprawdę wszyscy bohaterowie Przejść dążą do tego samego: chcą, aby ich życie było spełnione. Wszyscy potrzebują bliskości i bycia kochanymi takimi, jakimi są. Nie jest celem Tomasa krzywdzenie ludzi. On chce być widzianym. Widzianym przez innych i przez siebie samego. Mój bohater pragnie doświadczyć siebie w związkach, ale jest tak zajęty sobą i swoimi impulsami, że rani ludzi wokół siebie. Paradoksalnie wprowadza to również sporo humoru. Bawią nas ludzie, którzy nie kontrolują swojej sytuacji.

W Przejściach jest sporo scen intymnych. To delikatna kwestia. Jak do niej podchodzisz?

FR: Teraz już nie mam z tym problemu. Zabrało mi to jednak kilka lat. Nie umiałem być asertywny w sytuacjach narzucanych przez reżyserów, których sam nie czułem. Nie było wtedy na planach koordynatorów intymności i  panowało sporo nadużyć w tej dziedzinie. Wyobraź sobie, że seks może być święty, ale czasami też przerażający. Celowe tworzenie takiej przestrzeni przed kamerą i ekipą to coś, do czego prawdopodobnie nigdy się nie przyzwyczaisz, chyba, że jesteś gwiazdą porno. Próbujemy różnych rzeczy na planie. Na przykład określona pozycja może nie być odpowiednia, ponieważ jesteś zbyt odsłonięta. Robimy to krok po kroku i wychodzi nam taka choreografia, w której czujemy się bezpiecznie. Ale to bardzo dziwna rzecz. Za każdym razem jest to także wspaniała przygoda. Mam już 37 lat i  wiem, co mogę zrobić, a czego nie, znam swoje ograniczenia, ale i możliwości. W Przejściach mogę tę intymność eksplorować bez wstydu, bez dyskomfortu razem z innymi aktorami

Przejścia
Przejścia

Obydwa filmy Disco Boy i Przejścia kręciliście niemal w tym samym czasie w Paryżu?

FR: Tak! To było dość intensywne, bo skończyłem Disco Boy, gdzie byłem sztywnym, muskularnym i spiętym facetem. Potem trafiłem do Przejść i zagrałem człowieka, który ma zupełnie inny kodeks postępowania i zachowania, który żyje z innym mężczyzną. To była dość szybka i drastyczna zmiana! Ale to także przywilej móc doświadczać tak różnych fizyczności, jedna po drugiej.

Interesuje mnie, jak reżyserzy wykorzystują twoje taneczne i choreograficzne zdolności? W Disco Boy taniec ostatecznie łączy bohaterów, w Przejściach widać w sposobie poruszania się Tomasa ciało, które nauczyło się tańczyć i nigdy tego nie zapomniało.

FR: Moja przeszłość tancerza faktycznie bardzo inspiruje reżyserów, ale szczerze mówiąc, ja nie lubię tańczyć w kinie. Nie ma dla mnie nic bardziej przerażającego. Naprawdę! To jeszcze bardziej onieśmielające niż sceny seksu. Prawda jest taka, że nigdy nie lubiłem tańczyć w towarzystwie. Przeraża mnie przebywanie w pomieszczeniu, w którym jest dużo ludzi, a wszyscy poruszają miednicą, żeby pokazać, że są płodni i samotni, a ich ciała wręcz krzyczą, jak bardzo pragną nawiązać kontakt. Kiedyś wykonywałem klasyczne treningi, ale dziś już nie mam na to czasu. Teraz trenuję bouldering i wspinaczkę. Kiedy wisi się na ścianie skalnej, to człowiek zapomina o wszystkim i jest taką małą… małpką (śmiech!). Podczas boulderingu wspinasz się bez liny, balansując własnym ciężarem, zawsze na wysokości skoku.

Pamiętam twój chyba pierwszy taniec w kinie podczas występu karaoke nakręcony kamerą Michaela Haneke. W 2017 roku w Happy End zagrałeś syna Isabelle Huppert

FR: Haneke zauważył, że jestem bardzo plastyczny na ekranie i to pomaga mi wcielać się w różnorodne typy mężczyzn. Byłem tym szczęściarzem, którego Haneke wybrał po obejrzeniu ponad 100 utalentowanych francuskich aktorów. Nie wiem, jak udało mi się nadać mojej postaci taki efekt, jakiego ostatecznie chciał reżyser. To wielkie wyróżnienie dla mnie – niemieckiego aktora, bo obsada była tam w 100% francuska i moja postać jest także francuska, więc byłem bardzo szczęśliwy, że dostałem tę rolę.

Twoje początki tkwią w próbowaniu różnych rzeczy: chciałeś zostać muzykiem, aktorem, tancerzem, a nawet… kurierem rowerowym, ale warunki fizyczne ci nie sprzyjały

FR: Tak, miałem problemy z kolanem i krążkiem międzykręgowym, wadą wymowy, głuchym uchem. Nie raz i dwa spotykałem się z wyśmianiem otoczenia i to nauczyło mnie ostrożności. Wiedziałem, że muszę od czegoś zacząć, by przekonać się, jak i czy to działa? Chciałem zostać fizjoterapeutą, ale i chyba na szczęście mi to przeszło. Kiedyś sam nauczyłem się grać na saksofonie. Próbowałem swoich sił jako muzyk uliczny w Berlinie, ale to też nie przynosiło mi satysfakcji. Dopiero w 2007 roku udało mi się zaistnieć na scenie teatru niezależnego jako tancerz, choreograf i aktor samouk. Już w szkole ciągnęło mnie do wszystkiego, co artystyczne i fizyczne. Aktorstwo filmowe stało się ostatecznie moją nadzieją i przeznaczeniem.

Na festiwalu w Wenecji widziałam twój najnowszy film Lubo w rez. Giorgio Dirittiego, którego pierwsze sceny odwołują się do twoich artystycznych początków

FR: Tak jak mój bohater Lubo Moser występowałem także jako klaun przed kawiarnią i żonglowałem na rynku w szwajcarskim Locarno. Z daleka widziałem festiwalowy zgiełk. Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z wielkim festiwalem filmowym. Dziś wiem, jak to jest pracować na ulicy i wchodzić po czerwonych schodach do pałacu festiwalowego w Cannes, pozując fotoreporterom z całego świata.

Lubo

W Lubo grasz człowieka, który zostaje przymusowo wcielony do armii szwajcarskiej, musi porzucić swoje uliczne aktorstwo, a na koniec dowiaduje się, że odebrano mu dzieci. Walcząc o swoją tożsamość i rodzinę, przybiera różne maski i udaje mu się przeniknąć do elit szwajcarskiego społeczeństwa, a wszystko to w ponurych czasach II wojny światowej.

Lubo jest aktorem i Jeniszem, czyli germańskim Romem. Jest to grupa etniczna składająca się z byłych wędrownych rzemieślników i artystów, która wielokrotnie doświadczała wykluczenia i dyskryminacji. Ten epizod odsłania mroczne i mało znane karty szwajcarskiej historii. W latach 20. XX wieku prywatna fundacja Pro Juventute (założoną m.in. przez Ulricha Wille, zwolennika Hitlera) utworzyła organizację charytatywna Dzieci Ulicy (Kinder der Landstrasse), która odbierała dzieci romskim rodzicom. Miało to służyć m.in. wyeliminowaniu koczowniczego trybu życia. To temat tabu nawet dziś dla Szwajcarów. Dzieci umieszczono w domach, placówkach oświatowych i rodzinach zastępczych. Często doznawały przemocy lub były wykorzystywane jako tania siła robocza. Chodziło o tzw. „reedukację” w ramach krajowego programu eugeniki mającego na celu „oczyszczenie” kraju z kultury Jeniszów. Myślę, że Szwajcaria ma tendencję do uważania się za bardzo poprawny politycznie i neutralny kraj i pod wieloma względami rzeczywiście tak jest. Ale Szwajcaria ma też swoje ciemne rozdziały. I o tym przypomina ten film. Program odbierania dzieci Jeniszom zarzucono w Szwajcarii dopiero w 1973 roku.

Do roli Lubo musiałeś nauczyć się tekstów w trzech językach, ale tutaj również widać, jak wspaniale pracujesz ciałem. Myślę szczególnie o scenie, w której twoje nieprawdopodobnie zwinne palce przeszukują kartotekę zaginionych dzieci

Tak. Mówiłem w szwajcarskim niemieckim, włoskim i jeńskim, prawie wymarłym języku, którym posługuje się dziś zaledwie kilkadziesiąt tysięcy ludzi, zamieszkujących wszystkie szwajcarskie regiony alpejskie. W przypadku tej sceny, o której mówisz wszystko było wcześniej ustalone z reżyserem, ale razem zastanawialiśmy się, jak ciałem pokazać desperację i determinację bohatera. Pomyślałem wtedy, że można to wyrazić dłońmi, szukającymi tego czego, nie można znaleźć.

Twoi bohaterowie to outsiderzy, ludzie nie pasujący do społeczeństw i okoliczności, w których żyją. Czy grasz takie postaci, bo sam się z nimi jakoś utożsamiasz?

Nie, przeciwnie. Myślę, że jestem wielkim szczęściarzem. Mam międzynarodową rozpoznawalność, doświadczyłem wsparcia od wielu osób, jestem dobrze opłacany, otrzymuję fascynujące role. Mam poczucie, że jestem po jaśniejszej stronie życia. Moi rodzice, tata był lekarzem pediatrą, zawsze mnie wspierali i mogli to robić na szczęście, kiedy zdecydowałem się iść do szkoły tańca współczesnego, chociaż to nie była edukacja, która zapewniała stabilną przyszłość. Może lubię być obserwatorem, kimś z boku, trzymać dystans, nie oglądam wielu filmów, nie słucham za dużo muzyki, staram się być daleko od całego tego hałasu. Nie wiem, czy to stawia mnie w pozycji aktora, który dobrze wypada w rolach oustsiderów? Nasza kultura lubi etykietować, a więc wkładać cię w konkretny image, stereotyp. Jeżeli masz bliznę na twarzy, to dają ci określone postaci do zagrania. Dla wielu reżyserów stałem się pewnie takim facetem, ale to mnie nie przeraża, bo ciągle mogę i mam z czego wybierać, i to są naprawdę zupełnie inne postaci ode mnie.

Mariola Wiktor
Mariola Wiktor