Pogrobowiec – recenzja filmu „Mowa ptaków”

Andrzej Żuławski zalicza się – obok Kieślowskiego, Polańskiego, Wajdy i Holland – do najbardziej kojarzonych za granicą polskich twórców filmowych. Tymczasem w kraju wciąż docenia się go za mało. Jego specyficzne kino, rozkrzyczane i ekspresyjne, zawsze dzieliło i będzie dzielić, nie można jednak mu odmówić oryginalności, tematycznej odwagi i formalnej wirtuozerii. Na fundamencie dorobku zmarłego w 2016 Andrzeja i pozostawionego przezeń niezrealizowanego scenariusza syn reżysera, Xawery, nakręcił „Mowę ptaków”. ​

Trudno ten film skondensować do kilku zdań. Dzieje się tu bowiem bardzo wiele i bardzo szybko. Zaczyna się od lekcji historii, podczas której nauczyciel Ludwik (Sebastian Pawlak) zostaje ośmieszony przez uczniów, a w jego obronie staje polonista Marian (Sebastian Fabijański), którego za użycie noża dyrekcja usuwa z placówki. Z czasem poznajemy kolejne postacie: trędowatego kompozytora Józefa, tajemniczą kwiaciarkę Marię czy Alę, uczennicę z filmowymi aspiracjami. Opowieść rozgałęzia się na wiele wątków, w których im dalej w las, tym trudniej znaleźć punkt wspólny. Ostatecznie, język, którym dzieło Żuławskiego przemawia, okazuje się niezrozumiały niczym tytułowa mowa ptaków.

Chaos tematyczny wydaje się główną bolączką filmu. Oczywiście, można wyciągnąć z niego przewijające się główne motywy – artystów-outsiderów, nacjonalizm czy sugerowane już w pierwszych ujęciach rozliczenie z ojcem – i próbować poukładać z tych puzzli jakiś większy obraz. Cokolwiek jednak by nie wyszło, pozostanie mnóstwo niepasujących elementów. Nie wydaje mi się, żeby takie próby uporządkowania obrazu szkodziły mu albo znacząco się z nim mijały. Indywidualną kwestią pozostanie natomiast czy nas przekonają lub czy w ogóle będziemy ich potrzebować.

„Mowa ptaków” działa bowiem przede wszystkim na poziomie filmowego doświadczenia. Reżyser łączy siły ze stałymi współpracownikami swojego ojca: kompozytorem Andrzejem Korzyńskim i operatorem Andrzejem J. Jaroszewiczem, toteż warstwa estetyczna wyraźnie bierze źródło w filmach twórcy “Diabła”, ale i tak potrafi zaskoczyć, a nawet zaimponować. Dynamiczne, szukające nowych perspektyw i kątów kamery zdjęcia przywodzą na myśl w pierwszej kolejności „Opętanie”, ale pobrzmiewa w nich też nutka Lynchowskiego „Inland Empire”. Muzyka z kolei głównie pulsuje gdzieś wewnątrz tkanki filmu, potęgując immersję w świat przedstawiony. Zdecydowanie najbardziej pamiętnym elementem ścieżki dźwiękowej jest diegetyczna piosenka „Dziewczyna zła”, do której słowa napisał sam Andrzej Żuławski.

Wyrazy uznania należą się też obsadzie. Sebastian Fabijański zaskakuje szeroką skalą ekspresji, dość niespodziewanie po tak niemrawych rolach, jak np. w „Kamerdynerze”. Tymczasem w malowanym skrajnościami świecie Żuławskich aktor ewidentnie czuje się jak ryba w wodzie. Świetni są też partnerujący mu Eryk Kulm Jr., Jaśmina Polak, Żaneta Palica i Sebastian Pawlak – każdemu z nich doskonale udało się nie przeszarżować ról wymagających silnych emocji i pełnego zaangażowania. Równym, co Fabijański zaskoczeniem, jeśli nie większym, okazuje się Marta Żmuda Trzebiatowska. Na drugim planie nie ma co prawda za wiele czasu ekranowego, ale to właśnie jej występ najbardziej zapada w pamięć w tym pełnym wyrazistych kreacji filmie. Trochę słabiej wypadli najbardziej rozpoznawalni aktorzy: Andrzej Chyra, Borys Szyc i Daniel Olbrychski są co najwyżej poprawni.

Na przykładzie wymienionych w poprzednim akapicie nazwisk najlepiej widać ciekawą w kontekście „Mowy ptaków” międzypokoleniowość ekipy: odtwórcy głównych ról urodzili się na przełomie lat 80. i 90., obok nich występują aktorzy z generacji ich ojców i dziadków; tak samo urodzony w 1971 reżyser współpracuje tu z artystami poprzedniego pokolenia (wspomniani Korzyński i Jaroszewicz). Równie interesująco wygląda rozkład wiekowy po stronie widzów. Choć korzenie filmu zapuszczone są głęboko w tradycji polskiej kultury (nie chodzi tylko o kino Żuławskiego-ojca, ale też cytowaną na potęgę literaturę, z naciskiem na Gombrowicza), to z chyba najbardziej entuzjastycznym odbiorem spotkał się on ze strony młodej publiczności. Już choćby ten fakt stanowi o wielkiej sile „Mowy ptaków” – Xaweremu Żuławskiemu udało się bowiem tchnąć w stary, może nawet anachroniczny świat nową energię zdolną porwać świeże umysły. To też najlepszy dowód na to, że jego dzieło nie wymaga odczytania wszystkich piętrzących się w nim referencji, a jego zrozumienie odbywa się bardziej w sferze zmysłowej niż intelektualnej.

Warto jednak mimo to pochylić się nad rozrzuconymi tropami i spróbować na tyle, na ile się da, poskładać z nich jakiś sens. Film nie jest może doszlifowaną w każdym calu metaforą naszej rzeczywistości, ale oddaje pewien na nią punkt widzenia. Część widzów będzie zżymać się na jednostronność wątku Ludwika albo na swoisty snobizm tak bohaterów-artystów, jak samego dzieła. Trudno nie przyznać im racji, ale widzę w tak mocnym rozłożeniu akcentów wiele sensu. „Mowa ptaków” stanowi bowiem świadectwo agonii pewnej wizji postkomunistycznej Polski jako kraju otwartego i kosmopolitycznego. Grób, na którym w najpiękniejszej scenie filmu tańczą bohaterowie, to nie tylko spuścizna Andrzeja Żuławskiego, ale też pogrzebane nadzieje światowca-intelektualisty na życie w harmonii z własną ojczyzną. Sam taniec z kolei to w równej mierze requiem dla wielkiego artysty, ekspresja niezgody na panujący stan rzeczy i manifest wolności. Wolności osobistej i artystycznej. Wolności do wskrzeszania martwych symboli i do posługiwania się mową ptaków.

Jędrzej Sławnikowski
Jędrzej Sławnikowski

Mowa ptaków

Tytuł oryginalny: Mowa ptaków

Rok: 2019

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Polska

Reżyser: Xawery Żuławski

Występują: Sebastian Fabijański, Eryk Kulm jr., Jaśmina Polak i inni

Dystrybucja: Velvet Spoon

Ocena: 3,5/5