Nie dla psa kiełbasa, dla Polaka ona. „Mięso” Piotra Szulkina a sprawa polska – Projekt: Klasyka

My, Polacy, uwielbiamy mięso. Oddalibyśmy za nie niepodległość, sprzedali własne matki, zakłamali rzeczywistość. I choć od zawsze szynki, kiełbasy czy steki zarezerwowane były dla klasy zdolnej je nabyć lub wyhodować, to idea konsumpcji meteczki, salcesonu lub schabowego wydaje się zakodowana w nadwiślańskich genach, nadana wraz z suwerennością przez II Rzeczpospolitą. Z tego pragnienia po wojnie wyszedł, nomen omen, klops, bo gwałtowny przyrost demograficzny w połączeniu z PRL-owskim ślepym faworyzowaniem rolnictwa państwowego nad prywatnym doprowadził do chronicznych problemów z podażą jadalnego truchła. Zaczęliśmy więc kombinować. Albo jak władze ludowe, które z ciągłej ingerencji w produkcję, dystrybucję i handel same na siebie ukręciły bat; albo jak Stanisław Wawrzecki, jeden z głównych aktorów tzw. afery mięsnej, w trakcie której kradziono towary, fałszowano dokumenty i przekupowano pośredników, stracony po pokazowym procesie w 1965 roku; albo jak stereotypowe „baby z cielęciną”, jątrzące kolejkowiczów kawałkiem krowy zza lady lub spod pazuchy. 

Żartów, anegdot, powiedzonek i komedyjek o kolejkozie w Polsce Ludowej powstało aż nadto – tyle, że trudno wybrać z nich przykłady faktycznie interesujących i celnych karykatur rzeczywistości. Gdyby jednak uprzeć się i wskazać jedną, nie będą to Bareje, Piwowskie czy inne Chęcińskie, a Mięso (Ironica) Piotra Szulkina, zrealizowany w 1993 roku rant na rodaków stawiających kiełbasę ponad ideały wolności, równości i braterstwa. Każdy, kto choć raz zetknął się z fantastycznonaukowym imaginarium reżysera O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji, wie, że jak mało kto potrafi w filozoficznych rozważaniach umieścić humor wysokich lotów. Podobnie z formą spektakIu telewizji – adaptacjami dramatów Murraya Schisgala, Lecha Borskiego czy Sławomira Mrożka udowodnił, że umie połączyć scenę z kamerą w mistrzowskim stylu. Tak też jest z tym filmem. W teatralnej scenerii, zorganizowanej w okolicach warszawskiej Hali Mirowskiej, przedsięwziął krytykę XX-wiecznej historii naszego kraju przez pryzmat aspiracji, stosunku i dostępu do mięsa.

Szulkin, jak na rasowego jajcarza przystało, skacze między gatunkami i konwencjami, raz wsadzając swoim postaciom w usta trącący dydaktyzmem wykład z pogranicza socjologii i dietetyki, innym razem rozładowując napięcie przegiętym musicalowym interludium, w którym dwie osoby w strojach patriotycznych stepują na bazarku. Już w pierwszej scenie cały przekrój wiekowy polskiego społeczeństwa wypowiada się w tytułowej kwestii, siedząc przy stole przyzdobionym białym obrusem, tłustymi pętami, świńskim łbem i, a jakże, portretem marszałka Piłsudskiego. „Mięso jest nierozwiązalnie związane z najnowszą historią Polski” – wykrzykuje zachrypniętym głosem staruszka (w tej roli Ewa Frąckiewicz). Przekaz problematyzuje siedzące pośrodku dziecko: „przed wojną było wszystko lepiej” zderza po chwili z „tak naprawdę nikt już nie pamięta, jak było przed wojną”. „Przed wojną wszyscy byli kapitalistami i wszystko było lepiej” – konstatuje łysy facet w okularach i szarym płaszczu (Włodzimierz Musiał). 

W ciągu niespełna pół godziny czasu ekranowego Mięso (Ironica) w chronologicznym porządku rekonstruuje kolejne dekady. Po II RP przyszła wojna, więc kiełbasą zapychają się wojak w mundurze i zachłanny urzędas. Co było po niej, tłumaczy kobieta w naszyjniku z wędliny: „po wyzwoleniu, które było utratą suwerenności, na czarnym rynku można było kupić amerykańskie konserwy mięsne z napisami po rosyjsku”. Ponadto uprzemysłowienie, upaństwowienie, rozdzielanie rozparcelowanej ziemi. To jednak tylko czysta polityka i wielkie procesy. Najdotkliwsze skutki wyjaśnia otyły chłopiec, wspomagany przez tłum suflerów: „spadła jakość wyrobów masarskich”. Ot, drodzy rodacy, największa tragedia XX wieku. Szulkin wyśmiewa zarówno zachłanność Polaków, którym wystarczy zapchać usta kaszanką, by dalej nie protestowali, jak i kolejne ekipy rządzące, samoistnie wkręcające się w mięsną paranoję. 

Po trzydziestu latach od premiery Mięsa… spożycie w Polsce przyjmuje rozmiary, o których nie śniło się ni w II RP, ni w PRL. Choć marne mamy tradycje wytwórcze i konsumenckie (wcześniej chłopstwo zapychało się głównie strączkami czy bulwami, a na szlacheckich stołach zamiast świń i krów gościła raczej dziczyzna lub ptactwo), dziś przodujemy pośród krajów Unii Europejskiej w spożyciu mięsa. Czy to wynik resentymentu i odbijania sobie straconych lat? Najtańszy sposób wypełnienia zapotrzebowania kalorycznego? Znak czasów? A może faktycznie biały na naszej fladze pochodzi od tłuszczu, a czerwony od mięsa?

Krótkometrażowa satyra Szulkina woła o nowe odczytania, zwłaszcza w erze odwrotu od karniworyzmu w trosce o losy naszej planety, zagrożonej katastrofą klimatyczną i cierpiącej od nadprodukcji. Wymaga też szerszego docenienia, bo jest to dzieło, które z jednej strony pasuje do rozliczeniowo-prześmiewczych tendencji w rodzimym kinie okresu transformacji, a z drugiej formalnie bardziej przypomina brechtowskie eksperymenty z kinem niż jakikolwiek polski film. Niemała w tym zasługa pionu technicznego – wałęsającej się po planie kamery Dariusza Kuca, niezawodnych nożyc legendy polskiego montażu w osobie Elżbiety Kurkowskiej czy scenografii autorstwa Andrzeja Albina, która sama w sobie stanowi źródło kpiny z tytułowego pokarmu. Mięso (Ironica) to raczej swawolna impresja niźli wnikliwa analiza stosunku Polaków do mięsa, korowód pytań, metafor i metonimii zamiast jasnych hipotez i wyjaśnień. Ten bałagan – historyczny i fabularny, w ostatnich minutach filmu podsumuje mała dziewczynka: „A teraz, mało już kto rozumie, dlaczego przez te wszystkie lata, było tyle krzyku o to mięso”.

Michał Konarski
Michał Konarski