Pewne rzeczy się nie zmieniają. Wywiad z Manuelą Serrą – Nowe Horyzonty 2023

Choć Manuela Serra w życiu zrobiła tylko jeden film, to zdecydowanie zapisała się nim na kartach historii kina portugalskiego. Ruch rzeczy (1985) czekał na oficjalną premierę aż do 2021 roku, ale przez lata zdążył stać się dziełem kultowym dla kolejnych pokoleń młodych reżyserów. Z okazji pokazu filmu w ramach sekcji Focus na Portugalię w ramach festiwalu mBank Nowe Horyzonty z Manuelą Serrą rozmawiała Julia Palmowska. W szczerym wywiadzie reżyserka opowiada o historii swojego życiowego projektu, trudnym odejściu z kina, grzechach portugalskiej branży filmowej i poszukiwaniu wartości w szybkim świecie.

Julia Palmowska: Zacznijmy od początku, czyli od tego, jak zaczęła się Pani przygoda z kinem? To było jakieś dzieło, twórca czy może jeszcze inaczej?

Manuela Serra: To nie było nic tak romantycznego jak fascynacja konkretnym filmem, reżyserem czy aktorem. Była to po prostu opcja życiowa. Kurs uniwersytecki oparty mniej na teorii, a bardziej na praktyce, nie wydawał się wymagający. Dla mnie jako kobiety z dzieckiem było to dość komfortowe.

Chodzi o kurs na belgijskim Institut des Arts de Diffusion. 

Studiowanie tam wpłynęło na mnie bardzo pozytywnie. To była szkoła katolicka, miała w sobie taki, że tak powiem, rys człowieczeństwa. Zresztą nie był to stricte kurs uniwersytecki, ale raczej coś pomiędzy.

Ja w tamtym czasie bardzo mało mówiłam, byłam nieśmiała. Kiedy musieliśmy oddać jakąkolwiek pracę, byłam ostatnia w kolejce. Bardzo inspirowało mnie i pomagało mi na co dzień bardzo ludzkie podejście tych, których spotkałam na kursie.

Później przyszedł czas kolektywu VIRVER – grupy z misją i ambicjami. Jak po latach patrzy Pani na ten projekt?

Myślę, że spełnił swoją misję. Udało nam się stworzyć wiele ważnych prac.

Nakręconych tuż po Rewolucji Goździków, która przyniosła wiele zmian w kraju. Jak ten przewrót wyglądał w kinie?

Kiedy przyjechałam do Portugalii, świat kina już działał w ramach pewnego istniejącego systemu. Podobnie jak ja z Brukseli, do kraju przybyło jednak wiele nowych osób, które doprowadziły do reorganizacji tego porządku. Wcześniej powstała już kooperatywa, pierwsza tego rodzaju instytucja u nas, o nazwie Centro Português de Cinema, a po rewolucji ruszyła lawina kolektywów. Pojawiało się coraz więcej takich grup. Ówczesnej władzy, w której duże wpływy miała Portugalska Partia Komunistyczna, podobała się ta forma działalności. Zostało wprowadzone nawet takie prawo, wedle którego każdy kolektyw, który zgłosił się o finansowe wsparcie, musiał je dostać na co najmniej jeden film rocznie. Dlatego udało mi się zrobić Ruch rzeczy.

Fot. João Ricardo Oliveira [na zdjęciu od lewej: Magdalena Kiełbiowska (tłumaczka) i Manuela Serra]

Skoro już o Ruchu rzeczy mowa, to chciałabym porozmawiać o Lanheses, gdzie miejsce ma akcja filmu. Jak Pani tam trafiła?

Chciałam uwolnić się od ludzi.

Udało się?

Niestety nie.

W Lanheses było ich w końcu pełno.

To prawda. A ja chciałam się uwolnić od wszystkich. To był taki czas, że zaczęło do mnie docierać, że relacje międzyludzkie są tak naprawdę bardzo egoistyczne. Kolektyw był jednym z wielu tego przykładów. Dla niektórych stanowił tylko sposób na zdobywanie finansowania i zarabianie pieniędzy. Postanowiłam więc, że wyjadę zrobić film na wsi.

To była próba znalezienia jakichś wartości, których brakowało w Pani otoczeniu?

Właśnie.

Faktycznie w Ruchu rzeczy bohaterowie zdają się czuć bezpiecznie, bo każdy w tej tradycyjnej społeczności wie, gdzie jest jego miejsce. Ta myśl budzi jednak również pewien sprzeciw.

Miejsce bez wątpienia wpływa na człowieka. W miastach teraz nie ma już nawet tej przestrzeni do spacerów. Wiele rzeczy się w nich po prostu zmieniło. Chciałam stworzyć w Ruchu rzeczy wrażenie spokoju, aby tym bardziej uwypuklić kontrast pomiędzy wsią a miastem.

Z drugiej strony odczuwam w tym filmie również pewien niepokój. Szczególnie odnajduję go w paraleli między pierwszą a ostatnią sceną. W obu obserwujemy wodę, impresyjny niemalże krajobraz. W finale pojawia się jednak także dym z komina unoszący się nad Lanheses przy akompaniamencie niepokojących harmonii José Mário Branco. Dlatego też chciałam Panią zapytać o ten zabieg.

Komin jest właśnie zapowiedzią zaburzenia tego spokoju. Branco obejrzał materiał, a ja wytłumaczyłam mu dokładnie, jak sobie wyobrażam akompaniament tej sceny. Wszyscy wiemy, że dym, zanieczyszczenia mają destrukcyjny wpływ na naszą planetę i na to też miało zwrócić uwagę to ujęcie.

Powróćmy do kwestii, przez którą uciekła Pani z Lizbony, czyli do ludzi. Jak wyglądały relacje z mieszkańcami Lanheses?

Były bardzo dobre. Wpłynęły zresztą na cały film. Porozumiewaliśmy się w trakcie pracy. Pytałam ich, czy mogą coś zrobić. Wiele razy się nie zgadzali.

„Ruch rzeczy" (1985)

W filmie poza kontrastem między wsią a miastem uwypukliła Pani również miejsce kobiety i mężczyzny w tej lokalnej wspólnocie. Tu również czuła Pani pewną różnicę w kontekście miasta czy była to nawet swego rodzaju paralela ówczesnych stosunków tam, np. w branży filmowej?

Nie wiem, czy są jakieś wielkie różnice pomiędzy tym, co było kiedyś, a tym, co jest teraz. Mam wrażenie, że te stosunki do tej pory oparte są na męskiej dominacji. Społeczeństwo portugalskie to dla mnie ciężki temat. Było i jest bardzo maczystowskie. Kiedy przyjechałam tu z Brukseli, bardzo mnie to zaskoczyło. Okazało się wręcz, że w tych lewicowych, komunistycznych partiach, które wówczas zdobywały władzę, było jeszcze gorzej niż w prawicowych. Kobiety były w takich środowiskach również mocno poniżane i nikt sobie nic z tego nie robił. Podobnie z dewaluacją w życiu osobistym i zawodowym. 

Jeśli chodzi o branżę filmową, to przecież wszyscy dobrze wiemy, że w tamtym czasie nie mieliśmy tak naprawdę reżyserek. Ten przemysł wypychał kobiety na zewnątrz i mam wrażenie, że nadal to robi. Pojawiła się jednak faktycznie idea, że pewne miejsca muszą być im zapewnione.

Ucieczka do tradycyjnej społeczności jest w takim kontekście tym bardziej ciekawa. W Lahneses role są jasno podzielone. Istnieją tam przestrzenie kobiet i przestrzenie mężczyzn. Taki podział wydawał się lepszy od tego, co działo się w mieście?

Tak. Nie mówię tu o całej historii kobiet w takich miejscowościach, bo na pewno w wielu momentach granice były przekraczane. Wtedy widziałam to jednak jako paradoksalną równość. Miałam wręcz wrażenie, że to kobiety rządzą tam mężczyznami. Oni zawsze funkcjonują w parach, kiedy one mają jednak więcej samodzielności.

Chaotyczne miasto, ułożona wieś i kobieta wyzwolona w obrębie konserwatywnych granic.

Szczęście daje spokój, a ten spokój bierze się z natury, w tym wypadku wiejskiej.

Może po prostu z przewidywalności?

Też, ale podkreślam znaczenie samej natury, która naprawdę potrafi przynieść wielki spokój.

Może to kwestia pewnej cykliczności? Pod koniec filmu widzimy w końcu jakby funeralne uroczystości.

Owszem, jest to procesja z okazji pierwszego dnia Święta Zmarłych. W tym życiu jest oczywiście rodzaj cykliczności, połączony z jednej strony z Kościołem, a z drugiej strony z naturą. Istnieją po prostu tradycje, które nadają życiu pewien rytm.

No właśnie, skoro już o Kościele mowa, to musimy porozmawiać o tym trzecim kluczowym bohaterze filmu. Instytucja bardzo wpływowa, związana z reżimem Salazara, gdzieniegdzie kontrowersyjna, ale wciąż po prostu regulująca stosunki społeczne, szczególnie w takich miejscowościach jak Lanheses. Czytałam, że ksiądz był pierwszą osobą, którą Pani spotkała.

Na prowincji, zwłaszcza na północy Portugalii, Kościół stanowił trzon organizacji całego życia, dlatego to ksiądz był pierwszą osobą, do której się wybrałam. Ludzie w Lanheses szanują religię, ale nie są w tym nadgorliwi. Wiedzą, że Kościół jest, płacą różne składki, ale nie są jacyś „nadreligijni”.

„Ruch rzeczy" (1985)

Praca nad Ruchem rzeczy trwała bardzo długo, ale jeszcze dłużej trwało oczekiwanie na jego oficjalną premierę, mimo że film zyskał uznanie takich ikonicznych nazwisk kina portugalskiego jak Manoel de Oliveira czy Paulo Rocha. Ten czas musiał bardzo wpłynąć na Pani życie.

Wpłynął bardzo źle. Ten proces długo się ciągnął. Pojawiło się wtedy bardzo dużo obietnic, że mogę zrobić następny film. Nigdy nie zostały spełnione. W końcu doszło do momentu, w którym stwierdziłam, że po prostu odcinam się od kina.

Ondulações, znany również jako O Movimento das Ondas  – to ten film miała Pani zrobić?

Tak. Miał być przeciwieństwem poprzedniego. Tym razem chciałam pokazać miasto – Lizbonę, a przede wszystkim ludzi na okolicznych plażach przylegających do stolicy. Ludzi, którzy mają szczęście, że mogą tam spędzać wolny czas.

Na jakim etapie ten projekt się zatrzymał?

Na początku dostałam wsparcie finansowe na napisanie tego filmu od Fundação Calouste Gulbenkian. Zrobiłam pierwszy rys scenariusza i złożyłam wniosek o pomoc do Instituto Português de Cinema. Projekt został odrzucony. Kilka razy próbowałam ponownie, żeby jednak kontynuować pracę nad tym filmem, ale niestety bez skutku.

Jak argumentowano jego odrzucenie?

„Ponieważ jesteś kobietą”. Te interpersonalne relacje miały tak naprawdę kluczowe znaczenie. Mężczyźni mieli ogromną władzę. Podchodzili do mnie, dotykali i mówili w protekcjonalny sposób: „Chcesz zrobić film? To my Ci pomożemy”. 

Wtedy postanowiłam zakończyć swoją karierę. Portugalscy lewicowi intelektualiści tacy właśnie są.

Chyba nie tylko portugalscy…

I jak kiedyś, tak i dzisiaj.

Pani odejście z kina było emocjonalną decyzją związaną z tymi przeżyciami czy jednak – podobnie jak rozpoczęcie kariery – wyborem czysto pragmatycznym?

Kosztowało mnie wiele. Wymagało ode mnie rezygnacji z siebie samej i życia osobistego, a później musiałam zmienić cały swój świat i tak po prostu znaleźć zupełnie inną pracę. Nawet w reklamie problemem było to, że jestem kobietą, choć zrobiłam przecież własny film pełnometrażowy.

I gdzie się ostatecznie udało?

W domu. Zajmowałam się rękodzielnictwem. Sprzedawałam różne obiekty antykwariackie. Trochę tu, trochę tam. Różne rzeczy. Potem nawet i w biurze.

Po skończeniu kariery miała Pani jakiekolwiek związki z kinem z poziomu widza?

Nie.

Manuela Serra na planie filmu „Ruch rzeczy" (1985)

Jakie uczucie towarzyszyły temu momentowi, kiedy nagle ponownie stała się Pani reżyserką, jako dojrzała osoba, gdy ten film został odkryty na nowo w 2021 roku?

Wielkie szczęście, ale pomieszane ze smutkiem. Osoby, z którymi najbardziej chciałabym się dzielić tymi momentami, czyli mój syn i mama, już nie żyły. Nie miałam rodziny, żadnej bliskiej osoby, z którą mogłabym się tą sytuacją cieszyć i świętować.

A rozmowa z nową publicznością? Miała Pani wrażenie, że ludzie rozumieją przesłanie?

Tak, zadawali dużo pytań. Ku mojemu zaskoczeniu wszystkie osoby bardzo miło mnie przyjmowały i również w bardzo silny sposób przedstawiały swoje emocje.

Ruch rzeczy przed tą oficjalną premierą w 2021 roku istniał w kinofilskich przestrzeniach. Był przecież pokazywany wielokrotnie w Cinemateca Portuguesa, stał się obiektem swego rodzaju kultu. Nowa generacja reżyserów ten film dobrze znała.

Zawsze były osoby, którym się podobał i o nim pisały, co dużo dla mnie znaczy. Wszystko zaczęło się od Augusto M. Seabry [przyp. red. czołowego portugalskiego krytyka muzycznego i filmowego], który w 1985 roku, gdy zobaczył Ruch rzeczy, od razu bardzo go promował. Wielu mi tego zazdrościło.

Zanim Ruch rzeczy ukazał się ponownie na ekranach, był jeszcze projekt 35 anos depois, O Movimento das Coisas, w którym Mário Fernandes, José Oliveira i Marta Ramos wracają do Lanheses, obserwują i Pani powrót do tej miejscowości.

To był bardzo piękny moment. Oni nic o tym ze mną wcześniej nie rozmawiali, nic mi nie powiedzieli. Stwierdziłam: „To dzieci” (śmiech).

Spotkała Pani wtedy bohaterów, którzy znaleźli się wcześniej w filmie?

Spotkałam tę malutką dziewczynkę, która bawi się z psem. Teraz jest mamą. Ucieszyła się, że udało jej się zobaczyć własne, bardzo szczęśliwe dzieciństwo w filmie.

Nie udało mi się spotkać żadnego z głównych bohaterów. Film został wtedy pokazany w Lahneses, ale jakość tej projekcji pozostawiała wiele do życzenia. Zgromadzona publiczność reagowała żywiołowo, ludzie pokazywali sobie palcami na ekranie, kogo znają, kogo pamiętają. Okazało się, że trzydzieści pięć lat później trzeba się było trochę nagłowić, kto jest kim. 

Wie Pani, co się stało z głównymi bohaterami? Wyjechali czy po prostu już nie było ich wtedy na świecie?

Przyszłość nadeszła. Ludzie wyjechali w poszukiwaniu pracy w małych fabrykach. Wyjechali do chaotycznych wielkich miast. Weszliśmy do Unii, więc i za granicę.

Ten film był wcześniej pokazywany w Lanheses?

To był pierwszy pokaz. Nigdy wcześniej się to nie udało. Nie miałam pieniędzy i możliwości, żeby tam w ogóle jechać, a co dopiero pokazać film. W tamtym czasie był w końcu na taśmie, więc potrzebowałabym projektora i innych narzędzi tego typu.

Teraz film jest już po rekonstrukcji. Jest Pani z niej zadowolona?

Jestem z niej bardzo zadowolona i bardzo się cieszę ze znalezienia ostatniego ujęcia.

Kto wyszedł z inicjatywą tej rekonstrukcji i jak przyjęła Pani tę propozycję?

Festiwal Lumière w Lyonie mógł w pewnym momencie zdecydować o renowacji czterech czy pięciu filmów. Wybrali m.in. właśnie Ruch rzeczy. Bardzo chciałam, żeby film miał zdigitalizowaną kopię, dlatego też się zgodziłam. Oni mi to wszystko zapewnili.

Na festiwalu brała Pani udział we wszystkich rozmowach i całym procesie?

Na samym festiwalu nie byłam. W tamtym czasie nie czułam się dobrze zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Miałam też poczucie, że przeżyłam swoją żałobę po tym filmie, o wszystkim zapomniałam, a ta premiera i cały powrót zmusiły mnie do przypomnienia sobie różnych faktów i różnych osób. Musiałam znowu pamiętać różne rzeczy, o których starałam się zapomnieć, zobaczyć się z niektórymi ludźmi, z którymi wolałam nie mieć już więcej do czynienia. 

Trzeba jednak przyznać, że wielu to ich tak naprawdę nie spotkałam, bo większość zdążyła umrzeć. (śmiech)

Ludzie zadawali pytania i chcieli znać historię tego filmu. Musiałam sobie przypomnieć i przeżywać to wszystko jeszcze raz: wszystkie negatywne momenty, cały proces twórczy czy sytuację z kolektywem.

Był to dla Pani rodzaj procesu terapeutycznego?

Zdecydowanie. Ja nikogo nie pamiętałam, nie chciałam o tym mówić. Przez ten czas trochę na to wszystko zobojętniałam. Na początku nie byłam więc zbyt otwarta, żeby udzielać wywiadów, spotykać się i odpowiadać na wszystkie pytania. To przyszło z czasem, otworzyłam się na nowo i zaczęłam dzielić tą historią.

Ja też zresztą nie jestem w zgodzie z moim krajem. Z ludźmi może, ale nie ze swoim krajem, a przede wszystkim z władzą.

Z władzą portugalską czy generalnie samą ideą?

Z samą koncepcją, że ktoś stoi ponad kimś, mam problem od dziecka. Zwracałam na to uwagę i taki stan rzeczy wprawiał mnie w niepokój. Spotykałam się z tym i przeciwstawiałam. Widziałam i zauważałam. W tej kwestii nie siedziałam cicho. Chciałam patrzeć władzy w oczy i niektórym się to po prostu nie podobało.

W kontekście władzy, stosunków społecznych i Ruchu rzeczy: czy widzi Pani ten film jako feministyczny?

Oczywiście, że tak. W subtelny i delikatny sposób przedstawia kobiety w lepszym świetle niż mężczyzn. To one mają w tym filmie przewagę. Mężczyźni walczą tam z naturą i to w sposób jak najbardziej dosłowny, np. ścinając drzewa.

Biorąc pod uwagę naszą polską sytuację z Lasami Państwowymi i masową wycinką drzew, scena dość symboliczna.

W Portugalii mamy za to pożary.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

Tłumaczenie z języka portugalskiego na język polski: Magdalena Kiełbiowska

Zdjęcia i organizacja wywiadu: João Ricardo Oliveira