Komedie w ostatnich latach regularnie trafiają do konkursu głównego w Gdyni. Przed rokiem mieliśmy „Atak paniki” wcześniej „Planetę Singli”, „Excentryków” czy „Kebab i Horoskop”. Mimo swojej obecności rzadko jednak opuszczają Trójmiasto z jakimikolwiek istotnymi nagrodami i trudno nie wróżyć podobnego losu „Juliuszowi”.
Wydaje się, że debiutując w pełnym metrażu Aleksander Pietrzak chciał stworzyć swoisty hołd dla swojej młodości. Dla polskiego kina końca lat 90, które wszak wbiło się jakże skutecznie w zbiorową świadomość pokolenia. Także oglądamy historię sfrustrowanego nauczyciela po trzydziestce („Dzień świra”), który jest niespełnionym artystą i wspólnie z niezdarnym przyjacielem angażuje się w walkę z karykaturalną mafią, aby pomóc wybrance swojego serca („Chłopaki nie płaczą”). Ważną osią fabuły są, jak zwykle u tego twórcy, relacje na linii syn-ojciec. Tak jak w „Mocna kawa nie jest wcale taka zła” otrzymujemy postać alkoholika-erotomana o dobrym sercu, który początkowo nie może się porozumieć z potomkiem, którego bardzo kocha ze wzajemnością.
Protagonista (Wojciech Mecwaldowski) wydaje się swoistą syntezą Łukasza z „Mocnej kawy…” i Dawida z „Ja i mój tata” z Adasiem Miauczyńskim, bohaterami granymi przez Macieja Stuhra u Olafa Lubaszenki, a także Marka Niewiadomskiego z „Na układy nie ma rady”. Wiemy o nim tyle, że jest bardzo uczciwy, ale nie bojący się walczyć o swoją godność. Ma dobre serce i jest pomocny jednakże jednocześnie głupi i niezaradny. Jasne formułowanie swoich myśli i rozmowa z drugim człowiekiem także nie są jego mocnymi stronami. Tak jak poprzedni bohaterowie Pietrzaka, Juliusz również musi dojrzeć do bycia ojcem i udaje mu się to dopiero po tym, jak padnie rodzicielowi w ramiona.
Wybaczcie, że nie mówię jaśniej o fabule, lecz opis bohatera i wskazanie inspiracji twórczych jawi się jako najlepszy sposób opowiedzenia o tej produkcji. „Juliusz” stanowi dość rzadki na naszym rynku przykład scenariusza, który powstawał „po włosku”. Poza reżyserem, a także zaproszonymi do współpracy standuperami (Abelard Giza i Kacper Ruciński) swoje trzy grosze dołożyli także producenci Michał Chaciński i Radosław Drabik, marketingowiec Łukasz Światowiec (cała trójka swego czasu pracowała nad „Planetą Singli„), zdjęciowiec Mateusz Pastewka oraz krytyk Kamil Śmiałkowski. Niestety nie zawsze więcej znaczy lepiej, bo scenariusz jest stanowczo największym problem całości.
Film to w zasadzie zbiór mniej lub bardziej luźno powiązanych ze sobą skeczy i w zamyśle śmiesznych scen połączonych umowną fabułą. O ile sama koncepcja mogłaby świetnie działać, wszak czym więcej jest „The Square” Rubena Ostlunda czy „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu” Roya Andersona, diabeł tkwi w wykonaniu. Poszczególne dowcipy są oczywiste i banalne, przez co seans zmienia się w długie minuty oczekiwania na dotarcie do dawno wiadomej pointy.
Wydaje się, że gigantycznym błędem było zabranie aktorom miejsca na jakąkolwiek improwizację. Pisany podobno przez półtora roku, przez 8 osób, scenariusz wiąże ręce na planie i zmusza Jana Peszka do opowiadania o tym jak “ruchał Angelę Merkel”; Jerzego Skolimowskiego do mylenia kliniki weterynaryjnej ze szpitalem, a Krzysztofa Maternę do udawania Małpy z „Poranku kojota” (z krową zamiast guźca). Producenci na premierze stwierdzili, że spora część występów epizodycznych wzięła się z samego pragnienia umieszczania na planie idola sprzed lat, sens jego występu był drugorzędny. Po seansie trudno im nie wierzyć.
Sprowadzeni do roli odtwórców cudzego standardu kabaretowego aktorzy nie mają tu ani trochę miejsca do wykazania się. Postać Mecwaldowskiego w założeniach miała być urocza i poczciwa, ale trudno sympatyzować z kimś, kto bije dzieci za to że go kopnęły, rozbiera się podczas lekcji czy rzuca żarcikami na poziomie „Hitler też nikogo nie zabił”. Z kolei Jan Peszek w przerwach od upijania się, uprawiania seksu i opowiadania o uprawianiu seksu, cudownie poza kadrem rozwiązuje całą intrygę i wszelkie problemy, w całkowicie przypadkowym momencie akcji. Oprócz wspomnianego duetu większe role mają jedynie Anna Smołowik i Rafał Rutkowski. Oboje wypadają tu godnie i bynajmniej nie odstają poziomem od bardziej renomowanych kolegów z planu. Nawet jeśli rola Smołowik ogranicza się głównie do uśmiechania się.
Dla fanów polskich kabaretów i humoru Kacpra Rucińskiego jest to pozycja obowiązkowa. Dla ludzi zachwyconych dotychczasowymi pracami Pietrzaka pewnie też (na zachętę powiem Wam, że nie zabrakło obowiązkowych żartów o pierdzeniu). Reszta potencjalnych widzów może spokojnie odpuścić ten film; lepiej obejrzeć dużo bardziej spełnione: „Podatek od miłości”, „Exterminator” czy „Atak paniki” z początku roku.
Juliusz
Rok: 2018
Gatunek: komedia
Kraj produkcji: Polska
Reżyser: Aleksander Pietrzak,
Występują: Wojciech Mecwaldowski, Jan Peszek, Anna Smołowik i inni
Dystrybucja: Kino Świat
Ocena: 2,5/5