Grande Strategia – recenzja filmu „Ferrari”

„Trudno przykład brać ze Świętych / Gdy wokoło Świętych braknie.” śpiewał Jacek Kaczmarski w Pochwale łotrostwa. Co jednak gdy i świętym, i antychrystem okrzyknięty zostaniesz już za życia? W jaki sposób trwać z podniesionym czołem, gdy cały świat patrzy na Ciebie jak na żywy pomnik. Jak na bohatera? Demona śmierci? Lub postument zawiedzionych nadziei? Michael Mann w Ferrari triumfalnie powraca do kina, po raz kolejny przypominając, że stanowi czołówkę amerykańskiej reżyserii.

W Ferrari Michael Mann nie sili się na opowiedzenie prawdziwej historii Scuderii ani jej założyciela. Zamiast tego, korzystając z przywilejów licentia poetica, dokonana zostaje fuzja, w tej kolejności: klęski na Le Mans (z czerwca 1957), śmierci wielkiego włoskiego kierowcy Eugenio Castellottiego na autodromie w Modenie (z marca 1957), niesławnego ostatniego w historii wyścigu Mille Miglia (Brescia-Rzym-Brescia; z maja 1957) i zespolenia Ferrari z FIATem (rozpoczętej w 1965 i zakończonej zakupem połowy firmy przez turyńskiego giganta w 1969 roku). Te wszystkie wydarzenia zostały zdynamizowane i zmiksowane z telenowelowym trójkątem miłosnym między Enzo (Adam Driver), jego żoną przez ponad pół stulecia Laurą Domenicą Gerello (Penelope Cruz) i wieloletnią kochanką Liną Lardi (Shailene Woodley). Miast wielu lat wszystko zostało skumulowane w parę letnich miesięcy roku 1957 – tuż po śmierci ukochanego pierworodnego Dowódcy Dina.

Ostatnie lata naznaczyły Michaela Manna piętnem niepowodzeń. Jego ostatni uznany projekt – Zakładnik, niedługo będzie już sobie liczył dwie dekady. Chociaż stawia to reżysera w innej perspektywie czasowej niż Enzo z drugiej połowy lat 50., to całość postrzegania jednostki może być wielce podobna. Enzo Ferrari znany był z patologicznego pragnienia zwycięstwa, wymuszania na swoich kierowcach walki do końca ponad przeciwności, logikę i zdrowy rozsądek, co wielokrotnie kończyło się ich śmiercią. Enzo przez Włochów był kochany i nienawidzony jednocześnie.

Mann swoją legendę zbudował w latach 90. Ostatnim Mohikaninem, Informatorem, a zwłaszcza nieśmiertelną Gorączką. Mimo dalszego życia i aktywności jest dinozaurem, artystą przynależącym do minionej epoki, którego łatwiej skreślić niż widzieć w nim przyszłość. W Ferrari pokazuje on coś przynależącego do innego niż Hollywoodzki porządku. Almodóvarowska, tudzież, według niektórych, nawet Oliveirowska telenowela skrzyżowana zostaje z kinem wyścigowym w fundamentalnie ludzkiej orgii pragnienia grzechu i spowiedzi. Szafowanie własnym życiem jak drobniakami na ruletce spotyka się z większymi niż doczesność decyzjami związkowymi, a to wszystko ujęte w bezbłędnym oku kamery Erika Messerschmidta.

Ferrari staje w poprzek oczekiwaniom tak zwanego wyrafinowanego widza, fundując miast napuszonej artystyczności ból ludzkiego trwania w formie stricte rozrywkowej. Jak współczesny Piotr – Enzo Ferrari staje się opoką i grzesznikiem. Jak każdy z nas musi wybierać między tym, co słuszne, a odpowiednie.

W czerwieniach i czerniach renesansowych kamienic i powojennych hal fabrycznych błyszczy zwłaszcza obsada aktorska. Za sprawą katorżniczej pracy charakteryzatorów Adam Driver nie przypomina samego siebie, a dzięki własnemu talentowi i zaangażowaniu, miast przemienić się w woskową figurę, staje się on raczej obrazem człowieka – słabego i grzesznego, a przy tym – jak każdy z nas zdolnego – do wielkości i świętości. Na dwóch ramionach spoczywają zaś perfekcyjnie, acz tak bardzo różnią od siebie, odegrane demony i niepokoje. Z prawej strony czysty ból, cierpienie i desperacja Penélope Cruz. W drugim narożniku zaś grzeszna, a tak niewinna przyszłość, spokój i zdrada ideałów Shailene Woodly.

Ferrari wyjątkowo ciekawie wypada w zderzeniu z kilkuletnim Ford vs. Ferrari Jamesa Mangolda. Podczas gdy zbrodniarz odpowiedzialny za ostatniego Indianę Jonesa skoncentrowany był na pustym efekciarstwie szybkiego montażu i McDonaldowych kaloriach wysokiego budżetu, Michael Mann stworzył adaptację piękna wyścigów i motorsportu. Niedoskonałych, chwilami zawodzących tempem lub wynikami, lecz ponad wszystko urzekających czystością emocji i ludzkiej natury. Tak jak z frustracją załamujemy ręce, patrząc na kolejne Grande Strategie Matii Binotto, tak wszechmogący pewnie nie ma na nas sił, gdy kolejny raz wybieramy nie to, co optymalne. Ferrari jak Formuła 1 stanowi opowieść o ludzkiej wielkości i słabości wymieszanych w wielkim shake’u nienawiści wobec przeciętności.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Ferrari

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA / Włochy

Reżyseria: Michael Mann

Występują: Adam Driver, Penelope Cruz, Shailene Woodley i inni

Dystrybucja: Monolith Films

Ocena: 3,5/5

3,5/5