Jan Holoubek to bez wątpienia twórca uzdolniony, który w swoich dotychczasowych pełnych metrażach i produkcjach odcinkowych interesująco lawirował pomiędzy wzniosłością a groteską, pieczołowitą historyczną rekonstrukcją a nieśmiałą pulpą. Jego obrazy nigdy jednak nie były wolne od nadmiaru powagi i wysilonego udramatyzowania, a na pewnym etapie ich scenariusze zawsze skręcały w rejony przesady i złego smaku. Nie inaczej jest niestety z Doppelgängerem, skądinąd jednak wciąż całkiem zajmującą propozycją polskiego thrillera szpiegowskiego.
Jest ich dwóch, Jan i Józef. Ten pierwszy, grany przez Tomasza Schuchardta inżynier ze Stoczni Gdańskiej, to, do rany przyłóż, porządny obywatel PRL-u. Ojciec rodziny, wzorowy pracownik bez politycznych skłonności, aktualnie nawet niepijący. Zapewne nie interesowałby się w ogóle tą całą Solidarnością, gdyby władza nie zaczęła mu robić pod górkę z wyjazdem za granicę. Jan chce przedostać się do Francji, bo tam kryje się prawda o jego pochodzeniu, tam chce odnaleźć zrozumienie tego, że urodził się w istocie Hansem. Z kolei Józef o twarzy Jakuba Gierszała nie dość, że jest już w Strasburgu, to do tego zdążył zająć miejsce Hansa vel Jana. Temu modelowemu aryjczykowi bezbłędnie władającemu językiem Goethego nie w głowie szarzyzna po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. Żyje high life Zachodu, szpieguje tam dla Rosjan, za co ci obdarowują go luksusowymi wakacjami, a jego partnerka, oczywiście małoletnia i oczywiście przekonana, że Hans jest jej kuzynem (sam romans z agentem już nie byłby dla współczesnego widza wystarczająco sensacyjny, zdają się myśleć twórcy), szepcze mu do uszka mein James Bond.
Intryga powoli się zagęszcza, a publiczność wyczekuje zaaferowana, czy Józef zacznie wykazywać wyrzuty sumienia, obserwując bezwzględne metody bezpieki, i czy załamany bezskutecznymi próbami odkrycia prawdy o swoim pochodzeniu Jan znowu sięgnie po wódkę. W tle przewijają się wydarzenia kilku lat z historii schyłkowego PRL-u, w tym stan wojenny, który jednak nie zdaje się zauważalnie dotykać żadnego z bohaterów, oko cieszą efektowne scenografie stolicy Alzacji (udawanej przez Wrocław) czasów disco, a dość standardowe szpiegowskie szarady uszlachetniać mają (wypowiedziane najczęściej bardzo bezpośrednio) refleksje na temat tożsamości narodowej i niesprawiedliwości historii, a także symbolika związana z tytułowym motywem grozy zawartej w konfrontacji ze swoim „złym bliźniakiem”. Rytm paralelnych opowieści punktują dezorientujące bądź po prostu estetycznie ciekawe match cuty, często zestawiające lekkość bytu postaci Gierszała z mozolnymi zmaganiami z rzeczywistością Jana, oraz mocne kontrasty między żarem słońca i blaskiem neonów Francji a wypranymi z barw okolicami gdańskiej stoczni.
Choć stylizacja i nienaganna technika zdjęciowa Bartłomieja Kaczmarka pozostają atutami dzieła Holoubka do samego końca, to jego tempo zupełnie rozjeżdża się w drugiej połowie. Pióro Andrzeja Gołdy zaczyna bez opamiętania kreślić na kartach scenariusza kolejne zwroty akcji i podwójne zmyłki, a wątek rozterek szpiega zaczyna zupełnie dominować, jakby na rozwinięcie roli Schuchardta zabrakło pomysłu. Obie postaci są zresztą ciekawe tylko powierzchownie. Samemu Gierszałowi nie można oczywiście odmówić ekranowej charyzmy, jednak nieprzenikliwość jego bohatera okazuje się przykrywką dla faktu, że twórcy wydają się sami do końca nie wiedzieć, o co właściwie Józefowi chodzi w kolejnych scenach, co motywuje jego działania i czy poza zdolnością precyzyjnego łamania kręgosłupów ma też kręgosłup moralny. Jan natomiast to po prostu postać nieciekawa, na pewnym etapie głównym wewnętrznym konfliktem, z którym musi się mierzyć, jest walka z nawrotem nałogu, a i ten wątek ledwie naszkicowano.
Na dalszym planie seans urozmaica Andrzej Seweryn, grający szpiegowskiego weterana i ojca Józefa – kreacja w domyśle szarmancka, bo to wielki aktor, choć sam bohater też pozostaje archetypiczny. Role kobiece są jeszcze bardziej konwencjonalne: zatroskane Matki Polki (czy też Niemki), lodowata przełożona z bezpieki (Katarzyna Herman) i oczywiście „dziewczyna Bonda”, Nina (Emily Kusche). W przypadku tej ostatniej twórcy próbują tworzyć pozory, że jest ona bohaterką silniejszą, bo podejmującą inicjatywę i stawiającą jakieś granice partnerowi, jednak nie może jej ominąć los nawet bardziej makabryczny niż większości kobiet agenta 007, a przez większość swojego czasu ekranowego jest ona wyłącznie obiektem seksualnym. Film mocno gra na jej młodym wieku, fetyszyzując potencjał związku kazirodczego (które, jak mówi bohaterka w jedynej zabawnej kwestii dialogowej obrazu, „zdarzają się nawet w najlepszych rodzinach”), jednak ani nie będzie to dla większości współczesności widzów zbyt szokujące, ani jakkolwiek interesujące, przełamujące tabu czy nadprogramowo atrakcyjne.
Koniec końców Doppelgänger. Sobowtór okazuje się filmem umiarkowanie angażującym, choć nieodsłaniającym nowych horyzontów gatunku. Wygląda olśniewająco i z początku trzyma zainteresowanie, jednak nieuchronnie popada w przesadę, pospiesznie otwiera kolejne wątki, nie rozwijając ich należycie (czyżby czekała nas również wersja serialowa?) i pozostawia z uczuciem niedosytu, bo pod płaszczykiem mrocznej odysei po piekielnych kręgach historii kryje się scenariuszowa sztampa. Podobnie jak w przypadku innych przedsięwzięć Jana Holoubka, Rojsta czy 25 lat niewinności, jest to sprawne rzemiosło, większość odbiorców znajdzie w nim coś dla siebie, jednak jako całokształt prosi się o garść redakcyjnych poprawek.
Doppelgänger. Sobowtór
Rok: 2023
Kraj produkcji: Polska
Reżyseria: Jan Holoubek
Występują: Jakub Gierszał, Tomasz Schuchardt, Wiktoria Gorodeckaja i inni
Dystrybucja: Next Film
Ocena: 2,5/5