Na co młodzi reżyserzy poświęcają wolny czas? Rozmowa z Damianem Kosowskim – Nowe Horyzonty 2023

Nagrodę im. Zuzanny Jagody Kolskiej na 23. MFF mBank Nowe Horyzonty zdobył Damian Kosowski za film Stwór. Opowiada w nim o małym Kaziku, budującym trudną relację z ciotką Dagną. Nasz redaktor Michał Konarski porozmawiał z reżyserem najlepszego krótkiego metrażu stworzonego przez autora przed 30. rokiem życia w sekcji Shortlista. W wywiadzie przeczytacie m.in. o początkach kariery Damiana, powodach dla kręcenia shortów, wolnym czasie, wspomnieniach z dzieciństwa i filmowych inspiracjach.

Michał Konarski: Wiem, że jesteś na Nowych Horyzontach już kilka dni. Zdążyłeś obejrzeć coś, co zrobiłoby na Tobie wrażenie?

Damian Kosowski: Zdążyłem, ale nic chyba nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, by o tym opowiadać. Oczywiście oglądałem kilka filmów, które faktycznie mi się nie podobały, ale kilka mnie naprawdę zainteresowało. To chociażby Koński ogon, Piaffe i Mutt.

A wybrałeś się na pokazy z Shortlisty? Coś wpadło Ci w oko? 

Widziałem tylko mój blok i kilka filmów z pozostałych zestawów na innych festiwalach. 

Mam wrażenie, że selekcja, w której znalazł się Stwór, jest bardzo dobrze skonstruowana. Czuć poziom – widać, że selekcjoner się chyba uparł, żeby nie zatrzymywać się tylko i wyłącznie na poczciwym storytellingu, choć jest to sztuka bardzo trudna.

Jak w ogóle zacząłeś robić filmy? Bo chyba nie od zawsze interesujesz się kinem.

Właściwie przed szkołą filmową, kompletnie mnie ten świat nie interesował. Nie byłem kinomaniakiem, sam nie wiedziałem jakie filmy mi się podobają, nigdy nie byłem na planie. Bardziej ciekawiło mnie samo „robienie” niż oglądanie czy teoria sama w sobie. Studiowałem intermedia na Akademii Sztuk Pięknych, a zaczynałem od malarstwa i rysunku. Po pewnym czasie jednak te media zaczęły mi się wydawać nudne.

Ograniczone?

Nie do końca. Było tak wiele mediów w tamtym czasie, których zupełnie nie znałem, że bardzo chciałem ich spróbować. Mówię głównie o rzeźbie, fotografii, instalacji, animacji i o wideo właśnie. I po czasie ruchomy obraz wygrał z malarstwem.

Oczywiście nic nie zostawiam. Mimo że teraz przede wszystkim kręcę filmy, to nadal maluję i rysuję. To dla reżysera strasznie uwalniające – że mogę sobie sam zrobić plakat, że rysuje do swoich filmów storyboardy czy pojedyncze kadry i potem pokazuje operatorowi. Uwielbiam też pracę na kolor korekcji! Nie mieści mi się trochę w głowie, że reżyserzy nie biorą czynnego udziału w kolorkorekcji. To jeden z najprzyjemniejszych elementów tej zabawy.  

Natomiast co do pytania – na Akademii Sztuk Pięknych bardzo zainteresowałem się formą wideo, zwłaszcza wideo-artem, instalacjami wideo. I od tego się zaczęło moje zainteresowanie filmem. Pamiętam, że paralelnie z tworzeniem abstrakcyjnych prac wideo nagrywałem bardzo dużo takich rejestracji dokumentalnych z życia codziennego. Nie wiem w sumie po co to robiłem, ale potrafiłem spędzić w zimę kilka godzin nagrywając z oddali ludzi na bazarze. Jeden z tematów, które miałem pod obserwacją, udało się rozwinąć. Zmontowałem nagrania i tak powstał film, dzięki któremu znalazłem się w szkole. 

W trakcie debaty „Komu potrzebne są shorty?” towarzyszącej Nowym Horyzontom dyskutowaliśmy, czy krótki metraż powinno się postrzegać jako warsztatową rozgrzewkę, czy pełnoprawne, osobne filmy. Jak to wygląda u Ciebie, mającego na koncie już ponad dziesięć shortów?

Przez to, że jestem artystą wizualnym, bo jednak to jest moje pierwsze wykształcenie, to zawsze podchodzę do tego w taki sposób, że to temat warunkuje medium. To znaczy – nie każdy temat nadaje się na zrobienie filmu. Czasami jakaś historia nadaje się bardziej na rzeźbę, niż film. Tak samo nie każdy pomysł na film nadaje się na pełny metraż. Z mojej perspektywy tak to wygląda.

Czyli nie rozgraniczasz filmów ze względu na długość?

W ogóle nie rozgraniczam.

A byłbyś za tym, żeby w konkursach na festiwalach filmowych łączyć krótkie i długie metraże? Tak robi m.in. FID Marseille.

(cisza)

Chyba nie.

Stwór, reż. Damian Kosowski

Pracujesz teraz nad pierwszym shortem niezależnie, już poza szkołą filmową. Jak odczuwasz różnicę w produkcji?

Jest to dziwne. Trochę gdzieś się spełnia to, czym nas straszyli w szkole, ale mam wrażenie, że chyba za mało nas straszyli A mianowicie, że naprawdę nikt na ciebie ani twój film nie czeka. W szkole jesteś cały czas zmotywowany, żeby zrobić kolejny film. Ogólna atmosfera jest też wspaniała, bo wszyscy którzy znaleźli się w tym budynku są po to, żeby robić filmy, więc się wzajemnie napędzacie. Po szkole jest kompletnie inaczej. Nagle zostajesz sam i nikt nie stoi za tobą i nie popycha cię w plecy, mówiąc że sobie dasz radę. Nikt nie wysyła mejla z treścią: “kiedy prześlesz kolejną wersję scenariusza?” Bo rzeczywiście jest tak, że w czasie nauki w szkole filmy powstają bardzo szybko. Masz od razu na to fundusz i to wcale niemały. Po szkole zaś, mimo, że mam wsparcie Studio Munka oraz francuskiego „War on Screen”, stykam się z tym zawodem w skali mikro, że bycie reżyserem nie oznacza tylko ciągłej realizacji, myślenia o koncepcjach wizualnych czy audialnych i poprawiania scenariuszy bez końca. To niestety też wypełnianie wniosków, te całe crowdfundingi…

Demobilizuje Cię to?

Nie, w ogóle. Dlatego, że wiem, że bez tej kasy mój film nie powstanie. Więc siedzę grzecznie i poprawiam dwudziesty raz ten sam moodbook w zależności od tego czego wymagają w danym stypendium czy grancie. Demobilizuje mnie troszeczkę czas – że to wszystko tak długo trwa. Ale też wiem, że tak chyba trochę musi być. Ale na to mam sposób taki, że pracuje nad kilkoma filmami jednocześnie. To pozwala mi nie zwariować z niecierpliwości, gdy czekam na przeróżne decyzje ludzi z zewnątrz a propos mojego filmu. 

Przygotowujesz jednocześnie debiutancki długi metraż. Jak oceniasz różnicę w pracy nad shortem a długą formą? 

Musimy się spotkać za rok, żebym na ten temat mógł się więcej wypowiedzieć. Natomiast gdzieś czuję podskórnie, że w tej krótkiej formie zacząłem się trochę dusić. Nie wiem, czy to jest aż tak, że ja zrobię pełny metraż, ale na pewno chcę go napisać. I na tym poziomie prac, na którym jestem, czyli na poziomie szkieletu filmu i pierwszych scen, konstrukcji bohaterów oraz relacji pomiędzy nimi, nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na to pytanie.

Czujesz większą wolność?

Tak.  Mogę np. pisać długie dialogowe, psychologiczne sceny – w shortach nie ma na to przestrzeni. 

Lubię takie krótkie filmy, które są niczym haiku, wiersze. Nie przepadam za shortami udającymi pełne metraże. Zawsze wydaje mi się to robione na siłę. Chociaż znam też np. taki film jak Osa Andrei Arnold, który trwa 25 minut i ma klasyczną konstrukcję, jak pełny metraż. I to jest jeden z zajebistych wyjątków od reguły.

Są jacyś twórcy, tak jak Arnold, których szczególnie cenisz i lubisz oglądać?

Powiem Ci, jak to teraźniejszo u mnie wygląda. Ja kończyłem szkołę filmową, więc tam pracowałem z tymi krótkimi metrażami projekt po projekcie. Jeszcze kończyłem Stwora, czyli mój dyplom, a wiedziałem, że już pracuję nad kolejnym. W pewnym sensie wszedłem w cug robienia tych filmów…

I nie masz czasu oglądać?

Ja nie wiem, o co chodzi, że wszyscy myślą, że młodzi reżyserzy są tacy zajęci. Nie wiem, może inni są zajęci, ale ja mam masę wolnego czasu! 

Chodzi mi o to, że obecnie oglądam tylko filmy, które w jakiś sposób są referencjami do moich projektów. To chyba trochę niebezpieczne. 

Co w takim razie obejrzałeś do Stwora?

Duch roju, Nakarmić kruki, taki dziwny film Roberta Altmana Trzy kobiety, który formalnie mnie wtedy bardzo zainteresował. Są takie tytuły, do których wracam zawsze, jak Sombre Philippe’a Grandrieux. Pamiętam też, że jako nastolatek byłem pod dużym wrażeniem Przerwanej lekcji muzyki. Teraz jak oglądam ten film, to już nie działa na mnie tak samo, ale są takie sceny, które dalej mi się strasznie podobają i do których wracam.

Podczas robienia filmów przeważnie wracam do poszczególnych scen, a nie koniecznie do całych filmów. Bardzo często powtarzam tę słynną rozmowę z księdzem z Głodu Steve’a McQueena. I tak bym mógł wymieniać i wymieniać.

Co zatem robisz w wolnym czasie skoro masz go tak dużo, jako młody reżyser?

Nie wiem w sumie, co ja robię w wolnym czasie. Gotuje na przykład! To mnie bardzo uspokaja.

(cisza)

Wiesz, akurat moje ostatnie perturbacje życiowe były bardzo trudne, związane z chorobami bliskich, rozstaniami, żałobą, więc rzeczywiście może nie miałem aż tak dużo czasu, ale też nie jest tak, że pracowałem non-stop jak dziki nad filmem. Ale jestem bardzo ciekawy, czym są zajęci młodzi reżyserzy, bo wydają się mieć bardzo mało czasu.

Stwór, reż. Damian Kosowski

Skoro poruszyłeś już wątek osobisty, to pozwolę go sobie pociągnąć. Główny bohater Stwora, Kazik, wchodzi w dorosłość w podobnym okresie, co Ty. Należy jego postać odczytywać jakoś autobiograficznie, czy to bardziej historia zasłyszana z bliższego lub dalszego otoczenia?

To jest trudne pytanie, bo stosunek byłby chyba 50:50. Wiesz, film jest stylizowany z narratorem w pierwszej osobie, w dodatku jest to mój głos, więc nie dziwię się, że takie pytania stale padają. Są elementy biograficzne, to na pewno. Ale to bardzo ciekawe zagadnienie. Spotkałem się z takimi opiniami widzów, którzy po tym jak zobaczyli film a potem widzieli moją twarz na Q&A pytali, czy celowo wybrałem na głównego bohatera chłopca, który jest do mnie tak bardzo podobny. Mi by taki pomysł nigdy przez myśl nie przemknął, ale ciekawa jest ta fantazja na temat autobiograficzności dzieła w tym przypadku. 

Kazik w jednej ze scen skarży się, że jeśli zostanie z mamą w pracy, będzie śmierdział kurczakami. Aromatyczne wspomnienia z dzieciństwa ostatnio eksplorowała chociażby Léa Mysius w Pięciu diabłach. Czy masz jakiś, pozytywny lub nie, zapach kojarzący Ci się z dzieciństwem?

Termos mojego ojca. 

Mój ojciec codziennie rano robił sobie herbatę do takiego dużego czerwonego termosu. Potem jak wracał po całym dniu, to ja czekałem, by sprawdzić, czy jeszcze tej herbaty trochę zostało. Jakoś ta czarna, gorzka herbata, taka po całym dniu, najbardziej mi smakowała. (śmiech)

Ile z siebie dajesz w filmach?

Daje tyle, na ile mnie stać w danym momencie. Mam wrażenie, że chyba każda z postaci ma coś ze mnie. Są chyba ludzie, którzy – pisząc scenariusze – nie muszą czuć zazębienia z bohaterem i piszą po prostu jakąś postać. A ja tak nie za bardzo potrafię.

Przy Stworze było prościej, ponieważ inspirowałem się członkami mojej rodziny. Np. postać centralna, czyli Dagna, jest zainspirowana moją ciotką. Relacja sióstr jest zainspirowana relacją pomiędzy mną i moją starszą siostrą. Autobiograficzny wątek stanowi również fakt, że moja matka była kucharką.

Zapach kurczaków też jest z życia wzięty?

Akurat nie. Ale fakt, że moi rodzice pochodzą z klasy robotniczej już tak. Ojciec był budowlańcem, a mama kucharką, przez co wychodzili wcześnie i wracali późno. Spowodowało to, że przez moje dzieciństwo przewijały się różne opiekunki. Ale zdarzało się na przykład tak, że danego dnia któraś zawaliła albo nie mogła przyjść i mama rzeczywiście brała mnie tak bardzo wcześnie ze sobą do pracy. Bardzo to lubiłem, jak po szkole przychodziłem do mamy do pracy. Chłopiec na zapleczu kuchennym, wśród kobiet, które gotowały wszystko na co miał ochotę. Na szczęście potem sam nauczyłem się gotować.

Mam też pytanie o końcówkę filmu. To dosyć mocny zabieg, by graficznie pokazać samobójstwo. Nie obawiałeś się zarzutów o zbytnią bezpośredniość umieszczając ją w dosyć subtelnym filmie?

(cisza)

Nie. Wierząc w to, że widz rzeczywiście wszedł w tę historię i jest z tym chłopcem, powinno go tak samo jebnąć jak tego chłopca. 

W Stworze sporą uwagę przykładasz do settingu – wczesnych lat III RP. To dosyć modna nostalgia ostatnimi czasy, więc pytanie – jak ty postrzegasz ten okres? Przeważają raczej pozytywne wspomnienia czy, tak jak napisał Piotrek Czerkawski w opisie festiwalowym, masz w głowie „przygnębiające polskie najntisy”?

W ogóle tego okresu nie wspominam, bo go nie pamiętam. W Stworze umiejscowienie akcji w latach 90-tych było zabiegiem czysto dramaturgicznym. Robiłem dokładnie taki sam reaserch, jaki robiłbym gdybym umieścił akcję filmu w latach 60-tych na Litwie np. Po czasie do mnie dotarło, że bardziej niż ten motyw dorastania w latach 90., oddziałuje na mnie kwestia dorastania w małym mieście i rodzinie robotniczej. Przez długi czas się tego wstydziłem; teraz uważam, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły mi się przytrafić, bo to mnie nieustannie ściąga na ziemię w tym środowisku, w którym łatwo odlecieć. W ogóle nie czuję tęsknoty czy nostalgii za czasem.

A za czym czujesz?

Za ludźmi – za rodzicami na przykład Ale kompletnie się nie przywiązuje do rzeczy, do mieszkania, co w pewnym sensie zaczyna mnie wkurwiać, bo czuję się… jakiś zbyt wolny. Że tej mojej wolności brakuje granic. Że nigdzie nic nie buduje, bo cały czas mam wrażenie że wszystko mogę zmienić albo uciec. 

Przeszkadza Ci to w przeprowadzce z małego miasta do dużego?

Nie, bo gdy wyprowadziłem się z rodzinnego miasteczka to miałem to szczęście, że mieszkałem w kilku miastach w kilku krajach np. W Brukseli czy Dreźnie. Nie mam już czegoś takiego, że jak przyjeżdżam do Warszawy albo Berlina, to myślę „o ja pierdole, metro! Co teraz?!” (śmiech). Mam już te doświadczenia za sobą, ale przyznaje że jak byłem nastolatkiem to podróż innym środkiem transportu niż autobus wywoływała u mnie lęk, bo tylko to znałem z rodzinnego miasteczka. Teraz to brzmi dla mnie jak jakaś abstrakcja, ale tak było.

Ale czułem, zwłaszcza wchodząc w to środowisko artystyczne, jakbym w pewnym sensie był do tyłu. Że to, co czytali i oglądali w domach moi rówieśnicy, którzy pochodzą z rodzin inteligenckich różniło się od tego, co przyswajałem ja. Ale to ma swoje jasne strony –na przykład ja nasiąknąłem kiczem i powoli się na niego otwieram. Zwłaszcza, że te moje historie są zazwyczaj mroczne czy trudne, więc kicz stanowi wspaniały kontrapunkt. Kicz ma w sobie coś, czego szukam i bardzo chcę chłonąć, a mianowicie niewinność, a ja kocham niewinność. 

Na koniec zapytam – czy masz jakiś widok lub krajobraz, na który mógłbyś patrzeć bez końca? Z podróży i miejsc, które odwiedziłeś lub z domu?

Chyba nie mam. 

Miejsca kojarzą mi się z ludźmi. To jest fajne i niefajne. Bo z jednej strony często są to miłe wspomnienia, ale w ostatnim czasie, na przykład po raz pierwszy w życiu, uciekłem z miasta – nie dlatego, że go nie lubię, ale dlatego, że kojarzyło mi się z tak przykrymi wspomnieniami a propos ludzi, że już tam nie mogłem po prostu wytrzymać. Zmieniłem w trakcie dwóch miesięcy trzy mieszkania w trzech różnych dzielniach i nic. Chociaż jak mieszkałem w Dreźnie to tam, blisko brzegu na rzece w centrum miasta, był taki ogromny kamień. Lubiłem siadać na tym kamieniu i patrzeć jak ta szara i trochę smutna woda naokoło mnie płynie, niezależnie od pory dnia czy roku. 

Michał Konarski
Michał Konarski