Błogosławię zło – recenzja filmu „Civil War”

Praca dziennikarza wojennego stanowi jeden z najbardziej zmitologizowanych i wzbudzających niepokój zawodów. Ludzie z aparatami i notatnikami rzucający się w wir krwawych przedmiotów i ludobójczych konfliktów, by nieść światu obraz prawdy. A może jedynie poszukują dawki najwyższej ekscytacji dla samych siebie? Brytyjski reżyser Alex Garland w swojej czwartej fabule portretuje swoją wizję przygód współczesnych Kapuścińskich na wyimaginowanym polu amerykańskiej wojny domowej.

Przenosimy się w niedaleką przyszłość, w której zaklinający rzeczywistość z gracją schyłkowego Saddama Husajna prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki zapowiada rychłe rozliczenie z rozłamowcami. To jednak tylko polityczna mara, gdyż wojska połączonych sił Kalifornii i Teksasu mkną niby armia Żukowa  na Waszyngton. W tym samym czasie grupa zgromadzonych w Nowym Jorku reporterów i dziennikarzy w oparach whisky zastanawia się, czy podejmować ryzyko wyścigu na linię frontu, a może z bezpiecznych pokoi obfotografowywać starcia cywili z policją o czystą wodę. Rozpoczyna się nam w tym momencie fabuła wojennej Małej miss – ambitna i poważana fotografka wojenna z PTSD (rewelacyjna Kirsten Dunst) wraz z kolegą reportażystą-alkoholikiem (Wagner Moura, niezapomniany podporucznik BOPE z Elitarnych) grają tu rodziców zmuszonych do opieki podczas podróży przez Amerykę nad ironicznym, acz zniedołężniałym dziadkiem (Stephen McKinley Henderson jako ikona dziennikarstwa i ich mentor) i przypadkowo spotkaną nastoletnią dziewczyną (Cailee Spaeney – jej postać teoretycznie ma 21 lat, lecz jest to oczywisty wytrych reżysera, by purytańska amerykańska publika się nie oburzyła, że piętnastolatka pije, pali i posiada seksualność).

Usilne poszukiwanie przez niektórych społecznego komentarza w Civil War to kuriozum – Alex Garland li i jedynie stworzył bajkową i bezsensowną fantazję o wojnie dla tych dorosłych, dla których bajkowa i bezsensowna fantazja o wojnie Igrzysk śmierci jest za mało „dojrzała i poważna”. Nie jest to jednak bynajmniej zarzut w kierunku reżysera, tak jak chciałby internetowy komentariat oburzony na jego wypowiedzi wyśmiewające konflikt między Republikanami a Demokratami w USA. Wzorem Petera Weira w Roku niebezpiecznego życia czy Claire Denis w Gwiazdach w południe angielski reżyser po pierwsze zainteresowany jest oddaniem stanu jednostek uzależnionych od dopaminowych szotów narażania własnej egzystencji. Odrzucenie zwykłego szarego życia na prowincji, by ich rodzice mogli stwierdzić z satysfakcją, że dostali szoku przy jednoczesnym zaakceptowaniu tego, że ich działanie nie może niczego zmienić. Los głównych bohaterów ograniczony do zapisu tańca śmierci, zdrady, gwałtu i rabunku bez możliwości i prawa do ingerencji stanowi przy tym najwyższą metaforę egzystencji w późnym kapitalizmie, naszym ukochanym systemie niepozostawiającym wyboru poza partycypacją.

Rewelacyjna praca operatora Roba Hardy’ego i ekipy dźwiękowców sprawia, że naprawdę warto zanurzyć się w rzeczywistości Civil War na ekranie IMAXa. Dopiero tam inscenizowane ludobójstwa i reżyserowane zbrodnie stają się prawdziwym intymnym kontaktem z istotą gatunku. Krwiście bezlitosne zbliżenia w zwolnieniach opanowują myśli, narzucając na widza iluzję, że ogląda coś więcej ponad przygodowy blockbuster. Niczym francuska, acz osadzona w stanie Waszyngton gra Life is Strange, także brytyjskie Civil War tworzy europocentryczną popkulturową fantazję na temat tego, jak wygląda USA, której szczyt znajdziemy w rewelacyjnie zagranej przez Jesse’ego Plemonsa scenie pytania  bohaterów znad krawędzi masowego grobu, jakimi Amerykanami są. Z jednej strony film Garlanda stanowi po prostu zbiór scenek opartych na skojarzeniach, czy to z ikonicznych obrazów inwazji na Irak, czy serialu Walking Dead. Główną treścią poza pytaniem o sens człowieczeństwa i moralność ekscytacji obserwatorów zdaje się jednak pewien wyrzut sumienia.

Imperium od dekad dominujące nad światem de facto nie poznało nigdy na własnej skórze tego, czym jest wojna. Stany Zjednoczone Ameryki nie mają problemu z finansowaniem ludobójstw i przewrotów na całym świecie, jako kraj od dwóch stuleci opierający swoją tożsamość na jednej próbie secesji. Garland, tworząc kiczowate i ekscytujące Civil War mógłby krzyczeć za Jackiem Kaczmarskim „W wypełnionych ciałami okopach – Tak rodziła się Europa! – Tak jest!” zamiast tego odtwarza zamordowanie przez Navy Seals Bin Ladena z władcą Białego Domu jako ofiarą.

Civil War to kolejny po Argylle [NASZA RECENZJA] przykład bezkompromisowego blockbustera, który brytyjskiemu reżyserowi sfinansowało Hollywood. Film dzięki rewelacyjnemu montażowi Jake’a Robertsa i wspaniałej pracy dźwiękowców może na długie lata zapisać się w pamięci widzów, w szczególności tych doszukujących się w nim nieistniejącego drugiego dna. A być może wielu z nas chciałoby się zabić w imię podniety i pozorowanego wyższego sensu?

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Civil War

Rok: 2024

Kraj produkcji: USA / WB

Reżyseria: Alex Garland

Występują: Kirsten Dunst, Wagner Moura, Cailee Spaeny i inni

Dystrybucja: Best Film / Monolith Films

Ocena: 3,5/5

3,5/5