Skąd? Dokąd? Donikąd. – recenzja filmu „Abiding Nowhere” – Berlinale 2024

Bez cienia wątpliwości jednym z najważniejszych punktów tegorocznej edycji Berlinale była kolejna wizyta mistrza Tsai Ming-lianga. Tajwański twórca tym razem nie tylko zaprezentował przepięknie odrestaurowaną kopię swojego opus magnum – Kapryśnej chmury – ale także przywiózł ze sobą kolejny epizod filmowo-muzealny z serii o tajemniczym Walkerze, buddyjskim mnichu podążającym przez kulę ziemską niczym jego wieleset lat starszy poprzednik Xuanzang za czasów panowania chińskiej dynastii Tang.

Od premiery pierwszej części kultowego już w pewien sposób cyklu (No Form) mija blisko 13 lat. Pomimo to projekt Tsaia wciąż przemierza kontynenty, a odtwórca głównej roli Lee Kang-sheng wiernie dotrzymuje mu kroku. Aktor ponownie przywdziewa swą szkarłatną szatę i z niemalże teatralną dystynkcją wędruje zarówno przez peryferie, jak i stolicę Stanów Zjednoczonych. Na ekrany kin powraca długi, spokojny i niewątpliwie majestatyczny krok wędrowca z dalekich stron. Widzowie powoli zaczynają dzielić się na tych, którzy z zapartym tchem podziwiają każdy kolejny gest duchownego, i tych, którym co głośniejszy dźwięk otoczenia błyskawicznie otworzy bezpardonowo opadłe powieki. Oto wreszcie pojawia się kolejny bohater multikulturowej Odysei. Młody chłopak imieniem Anong (Anong Houngheuangsy) podąża we własnym tempie swoimi ścieżkami, które niekiedy krzyżują się z nietuzinkowym szlakiem Walkera. Jego droga wyznacza nowy punkt odniesienia, wprowadza mozolnie wyczekiwany kontrast, lecz nadal nie wiemy o nim zupełnie nic. Być może to nowe wcielenie protagonisty, które uważnie studiuje jego podróż, by w przyszłości, w kolejnych dziełach naśladować swojego mistrza. Odpowiedź na tę nierozwikłaną zagadkę przynieść może jedynie dalsza, filmowa medytacja.

Abiding Nowhere ponownie uwodzi perfekcyjną kompozycją, doskonałym kadrowaniem i lawiną ikonograficznych konceptów, jednak nie wnosi zbyt wiele do całokształtu kolekcji prac powstałych w ramach wieloletniej serii. Pomysł z początku niebanalnego cyklu wydaje się coraz bardziej wyczerpany i najzwyczajniej wtórny. Z całą pewnością z biegiem lat enigmatyczny bohater przyciąga kolejne rzesze nowych odbiorców, niestety jednocześnie starszych zapędza w kozi róg muzealnej ekspozycji, skąd nie ma już raczej żadnej ucieczki. Stąd też być może pojawia się ironiczna gra słów, gdy zestawimy ze sobą tytuły dwóch ostatnich wcieleń tajwańskiego przechodnia Where(?) Abiding Nowhere. Koniec końców tylko i wyłącznie od każdego z nas zależy, czy powracający jak bumerang wiekopomny projekt Tsaia potraktujemy w pełni na poważnie, czy raczej z przymrużeniem oka jako swoisty niewyczerpany żart arbuzowego zgrywusa.

Maciej Hanus
Maciej Hanus

Abiding Nowhere

Tytuł oryginalny:
Wu Suo Zhu

Rok: 2024

Kraj produkcji: Tajwan, USA

Reżyseria: Tsai Ming-liang

Występują: Lee Kang-Sheng, Anong Houngheuangsy

Ocena: 3,5/5

3,5/5