Trudne sprawy po bułgarsku – recenzja filmu „Sława”

Nie ma gorszej i bardziej bezdusznej instytucji niż państwo, artyści lubią nam o tym regularnie przypominać, a jury wszelkich festiwali przypominanie to nagradzać. W najbliższy piątek, komediodramat, „Sława”. Czy warto mu dać szansę?

„Sława” to trzeci obraz bułgarskiego duetu filmowców Grozeva-Valchanov, będący jednocześnie drugą częścią ich „gazetowej trylogii”. Cykl ten ma na celu pokazanie tabloidowych historii o prostych ludziach i odarcie ich z ich sensacyjności, skupiając się na postaciach i ich dramatach. „Sława” miała światową premierę podczas zeszłorocznego festiwalu w Locarno, gdzie walkę o Złotego Lamparta przegrała z innym bułgarskim filmem o wykluczeniu ludzi na prowincji – „Bez Boga”. Grozeva i Valchanov musieli się zadowolić nagrodą przyznawaną przez Międzynarodową Federację Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Ich dziecko pozostaje jednak w grze o nominację do nagrody Europejskiej Akademii Filmowej, którą otrzymał już poprzedni film tego duetu – „Lekcja”. Zresztą już wtedy wywołali pewne zamieszanie w Europie, przywożąc do Sofii statuetki m.in. z festiwal w San Sebastan, Salonikach i Warszawie.

Autorzy, podobnie jak w swoim poprzednim dziele, znów poruszają tematykę biedy na bułgarskiej prowincji i braku realnych możliwości jednoczesnego pogodzenia uczciwości i życia zgodnie ze swoimi przekonaniami, z bezpieczeństwem i zwyczajną ludzką godnością. Głównym bohaterem jest Tzanko Petrow, ubogi i prosty torowiec-jąkała, który ponad wszystko ceni sobie uczciwość. Żyje w skrajnej biedzie, w rozpadającej się chałupie, a jego jedyną dumą jest stary radziecki zegarek – tytułowa Sława – który dostał w prezencie od zmarłego ojca i o który dba bardziej niż o siebie samego. Pewnego dnia główny bohater trafia na torach kolejowych na worek z pieniędzmi, co momentalnie zgłasza policji.

W tym samym czasie, dziesiątki kilometrów dalej, w Sofii, trwa kryzys wizerunkowy w ministerstwie transportu. Minister Kanchelev zostaje oskarżony o korupcję przez nieustępliwego i ewidentnie mającego jakiś prywatny zatarg z politykiem, dziennikarza śledczego – Kolva. Szefowa biura PR przy ministerstwie – Julia, druga bohaterka filmu, decyduje wykorzystać tabloidową i ciepłą, historię Tzanka do przykrycia afery. Na specjalnej konferencji Petrow dostaje od ministra zegarek, a jego kochana Slava jest mu zabrana przez Julie, żeby Polityk miał gdzie zapiąć nagrodę. Gdy już bohater przestaje być potrzebny, wszyscy w ministerstwie go ignorują, a Slava „rozpływa się w powietrzu”. W ten sposób nasz sympatyczny torowiec, chcący początkowo spełnić jedynie coś, co uważał za swój obowiązek, staje się przedmiotem rozgrywki między ministerstwem a mediami, w której jest niczym więcej niż narzędziem, a kto by się przejmował losem i uczuciami klucza francuskiego?

W filmie poznajemy wydarzenia nie tylko z perspektywy Tzanka, ale również Julii i niestety jej wątki są tą dużo mniej interesującą częścią opowieści. Postać jest pracoholiczką, toposem kobiety, która poświęca się karierze, niczym ze słynnej reklamy społecznej (zdążyłam zrobić specjalizacje i karierę […] ale nie zdążyłam zostać mamą) i jakby zainspirowana ową reklamą i naciskana przez partnera decyduje się na in vitro. Kontrast między macierzyństwem i absolutnym oddaniem pracy jest chyba bardzo lubianym motywem twórców filmu, gdyż serwują nam chyba pięć scen według schematu: bohaterka jest u lekarza ws. ciąży i co chwile odbiera telefon z pracy lub nagle wybiega, bo musi coś załatwić. Takich schematów w filmie jest niestety pełno.

Poważnym problemem produkcji jest to, że w swojej misji ludzkiego ukazania dramatu jednostki jest…paradoksalnie bardzo mało ludzki. Każda postać w tej historii stanowi bardziej swoisty archetyp, co zapewne w teorii miało służyć większej imersji, tak jak w grach komputerowych często tworzy się ekstremalnie nijakiego bohatera, by gracz mógł się z nim łatwiej utożsamić, tak i tu otrzymujemy postaci z takimi cechami, żeby na pewno widz znalazł siebie w Tzanku/Julii/Dziennikarzu i przemyślał swoje postępowanie. Sam tego rodzaju moralizatorstwa nie kupuje.

Inną wadą produkcji jest fakt, iż jej scenariusz chwilami wygląda jak pisany według podręcznika „Jak napisać dobry scenariusz o wykluczonej jednostce w walce z machiną biurokratyczną – Ken Loach Poleca”. Historia jest aż do bólu przewidywalna, a wątek absolutnie każdego bohatera można rozpisać bardzo szczegółowo po 30 sekundach pierwszej sceny, w której się pojawia. Szczytem tego wszystkiego wydaje mi się obligatoryjna scena z prostytutką, umieszczona chyba tylko dlatego, że twórcy przeczytali, że być musi. Gdyż wnosi absolutne nic i nigdy później w filmie nie pojawia się żadne odniesienie do niej.

Realizacja filmu stoi na bardzo wysokim poziomie, zwłaszcza aktorskim. Wcielający się w główne role stali współpracownicy duetu reżyserów, czyli wcielająca się w główną bohaterkę „Lekcji” – Margita Gosheva, jak i występujący we wszystkich dotychczasowych, zarówno krótko- jak i pełnometrażowych, filmach Grozevej i Valchanova – Stefan Denolyubov,  dają prawdziwe popisy w swoich niełatwych rolach. Zarówno kreacja w pełni poświęconej karierze czterdziestolatki, co chwila wplątywanej w sceny jak z amerykańskiej, niskich lotów, komedii romantycznej, jak i postać prostolinijnego i karykaturalnie wręcz poczciwego i uczciwego jąkały z głębokiej prowincji, który nagle zostaje uwikłany w politykę wielkiego miasta, mogły z łatwością przerodzić się w groteskę, albo grę na niskich emocjach. A w takiej sytuacji zapewne cały film by się rozpadł i na wieki został skazany na rozpoznawalność jedynie w ojczyźnie.

Podsumowując, trudno mi mówić, aby „Sława” była filmem złym, jest to jednak produkcja, który niczego nie wymaga, ale też nic w zamian nie daje, nie wzbudza żadnych emocji, nie prowokuje żadnych przemyśleń, pozwala całkowicie wyłączyć mózg. Takie profesjonalnie zrealizowane Trudne Sprawy.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Plakat filmu Sława (2016)

Sława


Rok: 2016

Gatunek: komediodramat

Twórcy: Kristina Grozeva, Petar Valchanov

Występują: Margita Gosheva, Stefan Denolyubov i inni

Ocena: 3/5