Autorka poruszających “Wodnych dzieci”, Aliona van der Horst powraca na festiwal niezwykle osobistym filmem. Śmierć ciotki inspiruje reżyserkę do podróży sentymentalnej. Przybywa więc do zapomnianej przez świat wioski w głębi Federacji Rosyjskiej.
W zaśnieżonym ogrodzie stoi stara chata, niegdyś zamieszkiwana przez sześć sióstr. Jedną z nich była jej matka. I choć brakuje dosłownie jednej sztuki, żeby uzyskać pełen skład “Siedmiu narzeczonych dla siedmiu braci”, to próżno szukać oprócz ich liczby innych konotacji z technikolorowym musicalem Stanleya Donena. Tam, gdzie zabierze nas Holenderka, nie będzie kolorów, nie będzie nawet czerni i bieli, napotkamy tylko szarości.
Młode pokolenie powoli przymierza się też do podziału majątku. Według testamentu każdej z sióstr dom ma być podzielony na sześć równych części. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje, więc każdy z potomków otrzymuje (póki co na papierze) sześć metrów kwadratowych – dwa kroki wszerz, trzy kroki wzdłuż. Zanim jednak rozpadający się budynek zostanie wyburzony, a ziemia sprzedana, trzeba uprzątnąć dobytek uzbierany przez kilkadziesiąt lat. Punktem wyjścia dla rozwinięcia wspominkowej serpentyny stają się porządki w opustoszałym domu.
Van der Horst stara się przy okazji ułożyć skomplikowane puzzle rodzinnych zależności i odczytać zamglony obraz minionej epoki. Wraz z siostrzeńcami Tanją (córką zmarłej Luby) i Saszą (synem Lizy, najstarszej z sióstr) przeglądają szuflady, pawlacze, zakamarki. Zamiast rodowych precjozów znajdują rupiecie, bibeloty, dewocjonalia. Sterty ubrań i dokumentów trafią do ognia, nikomu nie potrzeba schodzonych swetrów i świstków papieru. Holenderska reżyserka potrafi z tego pachnącego kurzem i naftaliną bałaganu wydobyć niezwykłe obrazy. Na przykład na podłodze układa kilkadziesiąt par butów – świadczące o tym, że najpewniej trudno dostępne za komuny obuwie było traktowane z szacunkiem i kolekcjonowane niczym artefakty.
O przeszłości rodziny dowiadujemy się kilkoma kanałami. Wobec milczenia rodziców ich potomstwo skrawków informacji musi szukać w albumach ze zdjęciami i listach wysyłanych między siostrami. Z zafrapowanych oblicz i zalęknionych korespondencji van der Horst buduje obraz ich życia w Związku Radzieckim. Podobnie jak Maciej Drygas w “Cudzych listach” tworzy w ten sposób epistolograficzną mozaikę. Drugi poziom kreują czarno-białe animacje Włocha Simone Massiego. Szkicowane ołówkiem kadry układają się w kronikę wypadków: socjalistyczne obchody pod obrazem nieomylnego Stalina, ludność wiejską pracującą w polu, rekwirowanie zboża z kołchozów, Wielki Głód, wojenną zawieruchę. Przemoc i wyzysk ukazane w ten sposób nabierają specyficznego znaczenia. Jawią się jako dziecięce mary, jako sny o dawno minionej młodości, niewykorzystanych szansach i straconych złudzeniach.
Plątanina osobistych dramatów i wielkiej historii odbija się na skomplikowanych relacjach pomiędzy członkami familii. W poszukiwaniu bezpieczeństwa każda z sióstr wybrała inną strategię obronną. Matka Aliony, Zoja, uciekła na zachód. Mąż Holender i dostatnia wolna Europa w jakiej zamieszkała nie pozwoliły jednak wyplenić uczucia strachu i bezradności. Luba, by nie myśleć o swoim losie, postanowiła uwierzyć w banały płynące z propagandowych przekazów, a osierocona przez upadek komunizmu wpadła w sidła zabobonu. Naiwność polityczna i postawa dewocyjna także nie uchroniły jej od blizn przeszłości. Nestorka rodu, Liza, pytana przez siostrzenicę o dawne dzieje, o wojnę, o kolektywizację tłumaczy, że była dzieckiem i żyło jej się normalnie. Za zasłoną milczenia pozostawia, że podczas działań wojennych zginęli wszyscy chłopcy z wioski, w tym jej ukochany. Wypiera z głowy aborcje, jakim się poddawała, nie mówi o wieloletnim lęku przed wywózką do łagru.
Dzięki kameralnemu nastrojowi i zróżnicowanym technikom narracyjnym Holenderka odkrywając część swojej rosyjskiej tożsamości, opowiada też o traumie, jaka trapi po dziś dzień gros rodzin z byłego Związku Radzieckiego. Kobiety zmielone przez kombajn historii z trudem utrzymały odpowiedni kurs. Idąc wyboistą drogą zachowały człowieczeństwo dla swoich dzieci. W domowym archiwum widzimy zdjęcie, na którym wszystkie sześć siostrzyczek siedzi beztrosko pod jabłonką. Uśmiechnięte, jakby zaklęte w innej rzeczywistości. Tej ogrodowej sielanki nigdy nie było, była tylko zbiorowym złudzeniem, ułudą, fatamorganą na komunistycznej pustyni.


Można kochać ziemniaki
Rok: 2017
Gatunek: dokument
Reżyser: Aliona van der Horst
Ocena: 3,5/5
Rok: 2017
Gatunek: dokument
Reżyser: Aliona van der Horst
Ocena: 3,5/5