Milczące sale, gdzie kroki przechodzącego tłumione są przez ciężkie, grube dywany tak, że żaden odgłos nie dochodzi do jego ucha. Do ucha tego, który po raz kolejny przechodzi przez korytarze, salony, galerie tej budowli z minionego wieku, przez olbrzymi, luksusowy, barokowy i ponury hotel […]* – snuje swój monolog głos narratora przebijający się w onirycznej atmosferze poprzez agresywną, wygraną na organach ścieżkę dźwiękową autorstwa Francisa Seyriga. A to wszystko już w czasie napisów początkowych, kiedy nie wiemy jeszcze, kto do nas mówi i dlaczego.
Jednak w enigmatycznym, eksperymentującym z formą narracji filmie Alain’a Resnais’go nie jest to istotne. W rytmie wyznaczonym przez monotonny, powtarzający frazy monolog na tle organowej muzyki kamera ukazuje detale i zdobienia ścian i kątów korytarzy. Oglądamy wystylizowane, czarno-białe ujęcia eleganckich postaci w barokowej posiadłości przerobionej na hotel. Nie od razu wśród zebranej śmietanki towarzyskiej wyłowimy bohaterów tworzących miłosny trójkąt. Anonimowe postaci zabawiają się rozmową i grami towarzyskimi – są niemal nieobecne, wyobrażone. Wymyślone? Mężczyzna X (Giorgio Albertazzi) rozmawiając z kobietą A (Delphine Seyrig) przekonuje ją, że rok wcześniej już się spotkali, a nawet obiecali sobie spotkać się ponownie. Skład dramatis personæ dopełnia drugi mężczyzna – M (Sacha Pitoëff), postać bez mała diaboliczna.
Resnais i jego współscenarzysta, Alain Robbe-Grillet, skąpią nam informacji, budując atmosferę hipnotyzującego surrealizmu, niepokojącego snu zabarwionego melodramatyczną czy kryminalną nutą. Wykorzystując tropy popularnych konwencji gatunkowych, przyciągają uwagę widza, wciągając go jednocześnie w narracyjną łamigłówkę. Film pozbawiony klasycznie rozumianej, chronologicznej i logicznej fabuły, jasno zarysowanych charakterów postaci, oparty zaś na subiektywnym narratorze i zajęty bardziej zagadnieniem świadomości, pamięci i postrzegania rzeczywistości niż samą intrygą przypomina dokonania literackiego nurtu nouveau roman, którego współtwórcą i teoretykiem był Robbe-Grillet.
Sam Alain Resnais nie uważał się za awangardzistę. Kojarzony z jednym z dwóch głównych nurtów Nowej Fali, wraz z takimi twórcami jak Agnès Varda, Chris Marker, Henri Colpi czy Jacques Demy eksplorował wzajemne relacje kinematografii z innymi sztukami. Starszy niż czołowi przedstawiciele Nowej Fali, pierwsze krótkometrażowe dokumenty tworzył już w drugiej połowie lat czterdziestych. Dostrzeżony w Cannes oraz nominowany do Oscara za scenariusz autorstwa Marguerite Duras, pełnometrażowy debiut Resnais’go Hiroszima, moja miłość z 1959 roku uważany jest za jedno z czołowych osiągnięć Nouvelle Vague.
Zeszłego roku w Marienbadzie podzieliło krytyków. Film nagrodzono Złotym Lwem w Wenecji, zaś scenariusz Alaina Robbe-Grilleta otrzymał nominację do Oscara. Jednak niejasna fabuła, brak jednoznacznego klucza interpretacyjnego i klarownego rozwiązania narracji zniechęcił część widzów, którzy zarzucili filmowi niespójność. Widziano w nim odniesienia do mitologii, literatury, psychoanalizy. Jednak zagadka, jaką pozostawili twórcy, nie domaga się rozwiązania. W przypadku zaproponowanej przez Resnais’go formy wielość współistniejących interpretacji może okazać się równie satysfakcjonująca.
(*tłum. Małgorzata Wegner)
Zeszłego roku w Marienbadzie
Tytuł oryginalny: L’année dernière à Marienbad
Rok: 1961
Kraj produkcji: Francja
Reżyseria: Alain Resnais
Scenariusz: Alain Resnais, Alain Robbe-Grillet