Życie w trójkącie to było coś szokującego! – wywiad ze Stacy Martin

Z okazji premiery Impresjonistów Mariola Wiktor rozmawia z gwiazdą filmu, francuską aktorką Stacy Martin.

Mariola Wiktor: Co cię przyciągnęło do roli Renée, kochanki malarza Pierre’a Bonnarda w filmie Impresjoniści w reż. Martina Provosta?

Stacy Martin: Nie mieliśmy zbyt wielu informacji, kim była Renée. To mnie zaintrygowało. Wiedziałam jedynie, że była kobietą wolną i fascynowało ją malarstwo. Pojawiłam się na planie, gdy grający Bonnarda Vincent Macaigne i odtwórczyni Marthy – Cécile de France byli tam już od kilku tygodni. Podobnie jak moja bohaterka, musiałam znaleźć swoje miejsce. Byłam bardzo szczęśliwa, bo tych dwoje wspaniałych aktorów przywitało mnie z otwartymi ramionami! Jeśli chodzi o Martina Provosta, reżysera, o współpracy z nim marzyłem odkąd zobaczyłem „Séraphine”. Zainspirowała mnie jego ciekawość i delikatność, z jaką podchodzi do różnych spraw. Cechuje go wielka czułość wobec swoich bohaterów, których ukazuje jako skomplikowanych, wielorakich, pozbawionych stereotypów. To osoba pełna pasji, która bardzo motywuje.

Relacja Renée z Bonnardem i jego żona Marthą jest bardzo nietypowa, jak na ówczesne czasy. Wyprzedza je. 

Tak, ale także sam związek Marthy z Pierrem był niezwyczajny. Była jego muzą, malował ją tysiące razy. Ich życie przenikała sztuka. Można powiedzieć, że nie było w ich relacji  granic między sztuką i życiem. A  trójkąt w którym żyli Renée, Martha i Pierre?  W tamtych czasach, na przełomie wieków  XIX i XX życie w trójkącie to było coś szokującego. Pierre kochał kochać. Kochał nie tylko kobiety, ale także światło, drzewa, wino. Żył tak jak malował, barwnie, intensywnie. Wszystkimi zmysłami. Renée była młodą kobieta, miała całe życie przed sobą, chciała być malarką, artystką, wszystko wydawało się jej możliwe. Pierre Bonnard był wielką inspiracją, mentorem Renée. Zakochała się w nim naprawdę, była do bólu szczera w swoich uczuciach. Jednak Marthe i Pierre’a łączyła niezwykle silna więź, trudna do zrozumienia przez innych. Romans Pierre’a ze znacznie młodszą i atrakcyjniejszą Renée, uświadomił Marthcie i jej mężowi jak silna jest ich relacja

Czy rozumiesz ludzi korzy kochają się aż do śmierci?

Tak. Myślę, że miłość to ogromna siła. Gdyby nie miłość, Renée nie byłaby tym, kim była, ale też ta sama siła okazała się destruktywna dla niej, zabiła ją. Ten film to celebracja sztuki i życia, jego bogactwa, złożoności. Miłość może być tragiczna lub przynosić wielką radość. Miłość to kochanie osoby, rozmowy, koloru, wrażenia, liścia, smaku kawy… Film jest oczywiście biografią, ale przede wszystkim jest odą do radości życia, miłości, malarstwa, sztuki.

Czy ty sama inaczej postrzegasz teraz malarstwo?

Ja nie maluję. Kiedyś próbowałam, ale to była katastrofa… (śmiech!) Obraz, dźwięk na to bardziej zwracam uwagę w kinie, niż kiedyś. Zaczynam patrzeć na kino, na filmy, jak na obrazy. Przygotowując się do Impresjonistów chodziłam do muzeów, studiowałam prace Bonnarda, jego technikę. Obraz może dostarczyć wielu informacji o autorze. Życie prywatne Pierre’a jest opowiedziane w jego dziełach malarskich. Niewiele osób zna dobrze tę wspaniałą twórczość. Choć był cenionym impresjonistą, nie jest tak znany jak na przykład Monet, a to dlatego, że wiódł sekretne życie, na prowincji, z dala od elit, wystaw, zgiełku wielkich miast.

Vincent Macaigne jako Pierre Bonnard w filmie Impresjoniści

Masz jakiś innych ulubionych malarzy oprócz Pierre’a Bonnarda?

Lubię obrazy Marco Rothko. Są bardzo osobiste, ale jednocześnie to nie jest artysta przywiązany do teraźniejszości lub przeszłości. Potrafię  usiąść przed każdym jego płótnem i zatopić się w nim. Na długo. Kiedyś w jakimś muzeum wydawało mi się, że patrzę na obraz pół minuty, a to było pół godziny. Straciłam poczucie czasu.

Kobiety malarki, takie jak Martha Bonnard były rzadkością w XIX wieku…

A dziś trudno znaleźć obrazy Marthy Bonnard, mimo że w pewnym momencie swojego życia była intrygującą artystką. Wiele z jej dzieł niestety zostało zniszczonych. Film Impresjoniści wyraźnie ukazuje miejsce kobiet-malarek w tym czasie. Pozostawały przeważnie w cieniu artystów-mężczyzn. W czasach Bonnarda, w XIX i na początku XX wieku,  kobiety mogły wprawdzie uprawiać sztuki piękne, ale ich prace nie były eksponowane ani promowane.

Byłaś modelką, a więc  świat malarzy i ich muz jest ci bliski i ta część Renée studiującej malarstwo pewnie także? 

Bonnard miał wiele modelek i różne muzy. Granice między modelką, a aktorką są bardziej płynne, niż się powszechnie uważa.  Aktorstwo to coś bardzo intymnego, a modelka na obrazie to także intymność. Obie kreują jakieś postaci albo na płótnie albo na ekranie, a ludzie zgadują kto to jest, jaka jest jej tożsamość, o czym myśli, co ukrywa. W przypadku Impresjonistów, po obejrzeniu szkiców Louisa Vuittona i tkanin, które tworzyły wygląd Renée, poczułam, że jej stylizacje doskonale ucieleśniają klimat filmu. To niesamowite, jak to wszystko pasuje do siebie

Moda i kino, moda i sztuka są chyba bardziej ze sobą powiązane, niż to się powszechnie uważa?

Przygotowywanie stylizacji na czerwony dywan w Cannes to niemal jak malowanie obrazu.  Najpierw artystyczna wizja całości, pomysł, a potem realizacja, a więc dodatki, staranne dobieranie detali, kompozycja tego wszystkiego na płótnie albo na ciele modelki, aktorki.  Do tego wszystkiego jeszcze fryzury, makijaż. Pracuje nad tym cały sztab ludzi. Lubię pracować zarówno z projektantami mody jak i z reżyserami, którzy nie boja się przełamywania formy, zabawy w nowe interpretacje tożsamości modelki czy aktorki. Jeśli chodzi o świat mody to bardzo sobie cenie współpracę z takimi artystami jak Miuccia Prada, Nicholas Ghesquire, Louis Vuitton. Właściwie wielka część mojej pracy to przebieranie się w kostiumy do ról filmowych i na czerwone dywany. Z tym, że na dywanach twój występ trwa bardzo krótko, a więc w ciągu kilku zaledwie minut pozowania musisz przyciągnąć uwagę fotoreporterów  z całego świata, co nie jest łatwe, zważywszy na fakt, iż jesteś cząsteczką w ogromnie barwnej i długiej galerii postaci. Mnie zawsze zależy, by ten krótki show był świętem dla ludzi, którzy na ten mój image ciężko pracowali, by byli ze mnie dumni.

„Stacy ma wrodzoną elegancję i inspirującą osobowość. Podziwiam jej artystyczną podróż, jej śmiałe wybory, role, które odgrywa. (…) Uwielbiam jej relaks, naturalność i sposób noszenia moich kolekcji”. Tak Nicholas Ghesquire , dyrektor artystyczny kolekcji damskich Louis Vuitton , mówi o tobie.

Dzięki, to bardzo mile słowa. Myślę, że moda naprawdę określa naszą tożsamość i to, w jaki sposób chcemy być postrzegani przez ludzi. To także nasz sposób komunikowania się z otoczeniem. Pozawerbalny. Czasami sposób naszego ubioru więcej mówi innym o nas samych, niż byśmy tego chcieli, albo odsłania jakieś nasze obszary, których w inny sposób nie odważylibyśmy się eksponować innym. Mam własną stylistkę Rebeke Corbin Murray i bardzo cenie sobie jej rady i sugestie. Wiele się od  niej nauczyłam, jeśli chodzi o modę i to, jak mnie definiuje.

Jadalnia na wsi, 1913 (Pierre Bonnard)
Jadalnia na wsi, 1913 (Pierre Bonnard)

Jaki wpływ na twoje życie i karierę odegrała Nimfomanka w reż. Larsa von Triera?

Wtedy nie wiedziałam, jak potoczy się moja zawodowa kariera. Byłam młoda, byłam kimś, kto dopiero zaczyna swoją filmową przygodę. Spotkałam na planie wielu wspaniałych ludzi. Lars von Trier dal mi niewiarygodną wolność, by wejść w siebie, otworzyć się, zapomnieć o sobie. W Nimfomance mieliśmy na planie koordynatora intymności, o którym to zawodzie dopiero teraz mówi się więcej.  Naprawdę starano się zapewnić mi jak najwięcej komfortu w scenach intymnych.

Na początku maja zobaczymy na Prime Video, twój najnowszy film, o którym już dziś głośno. To komedia La Graine, o parze lesbijek, które pragną dziecka. Czy to nie kontrastuje z Twoją poważniejszą filmografią?

Bardzo podobał mi się serial Connasse i film Larguées, dwa projekty Éloïse Lang, która wyreżyserowała La Graine. Uwielbiam jego specyficzny humor, ostry, trochę absurdalny, ale zawsze nowoczesny. Wydało mi się interesujące rozmawiać w kontekście komedii o temacie społecznym, takim jak PMA, czyli procedura prokreacji wspomagana medycznie, o którym nie dyskutujemy zbyt wiele w kinie i ogólnie w obszarze kultury. Próbując dowiedzieć się o PMA, naprawdę trzeba szukać, aby znaleźć konkretne informacje lub prace na ten temat. Absurdalny humor Éloïse Lang odzwierciedla absurd, w jakim znajdują się kobiety, samotne lub w związku z inną kobietą, gdy chcą mieć dziecko. Wszystkie szalone sytuacje, przez które przechodzą obie bohaterki w całym filmie, to absurdy stworzone przez społeczeństwo. To nie są postacie, które same w sobie są komiczne lub żartują. Komedia wywodzi się z szalonej złożoności wywołanej podejściem do PMA. Sytuacja musi się zmienić, a komedia może być bardzo silnym instrumentem zmierzającym do zmian w społeczeństwie.

Filmy z parą kobiet, poruszające temat PMA są dość rzadkie… Jednak z tego, co wiem to już dwa lata temu we Francji pary lesbijskie uzyskały w pełni refundowane przez państwo zabiegi in vitro i nie muszą jak bohaterki La Graine podróżować w tym celu do Belgii

Tak ,ale ciągle PMA jest zabronione dla par lesbijek i samotnych kobiet m.in. na Litwie, w Niemczech, Czechach, Rumunii, we Włoszech, na Słowacji, w Słowenii. Uważam za ważne, że La Graine to film opowiadający o dwóch kobietach, które kochają się bez kwestionowania ich miłości. Osobiście nie staram się o dziecko i nie żyje w związku jednopłciowym, ale historie bliskich mi osób bardzo mnie poruszyły. Znam wokół siebie wiele kobiet, lesbijek lub samotnych, które próbowały wspomaganego rozrodu i przeszły przez bardzo brutalne procedury. Pary francuskie wokół mnie musiały jeszcze dwa lata temu wyjeżdżać do Hiszpanii, do Danii lub do Belgii. Własny kraj im nie pomagał. Nadal jednak to temat tabu, o którym się nie mówi. Ludzie nie wiedzą, jak to działa, szczególnie jeśli chodzi o przyjmowanie hormonów. Kiedy zacząłem opowiadać o przygotowywanym filmie, najbardziej ucieszyło mnie to, że moi przyjaciele wreszcie poczuli, że mogą się identyfikować z bohaterkami i całą ich historią.

Stacy Martin w filmie La Graine

Występujesz w filmie emitowanym w Prime Video. Jakie jest Twoje zdanie na temat rywalizacji platform streamingowych z dużym ekranem?

Dla mnie idealnym rozwiązaniem pozostaje obejrzenie filmu na dużym ekranie. Platformy umożliwiły jednak oglądanie filmów osobom, których nie stać na cotygodniowe pójście do kina. Wspaniale jest mieć tak łatwy dostęp do dzieł Godarda, Fassbindera, Ozona. Nawet jeśli we Francji istnieje prawdziwa kultura kinowa, z wieloma teatrami, kinami artystycznymi. Dobrą stroną istnienia platform jest także to, że umożliwiają finansowanie pewnych projektów, których inne firmy produkcyjne nie mogłyby sfinansować. Czy La Graine, film o PMA z dwiema kobietami w rolach głównych, powstałby bez Prime Video i Amazona? Z drugiej strony prawdą jest, że liczba platform i ofert filmów, dokumentów i seriali może przyprawić o zawrót głowy. Czasami przewijam przez ponad dwadzieścia minut, zanim zdecyduję się obejrzeć film… A czasami nawet poddaję się przed podjęciem decyzji. Trzeba przyznać, że nigdy nie byłam dobra w podejmowaniu decyzji (śmiech).

No to jak wybierasz swoje role?

Lubię rzucać sobie wyzwania i grać w filmach, w których niekoniecznie się mnie oczekuje. Naprawdę boję się powtórzyć. Najbardziej obawiam się tego, że widzowie idąc do kina będą dokładnie wiedzieć, w jakiej roli mnie zobaczą. Po mojej pierwszej roli filmowej jako młodej nimfomanki w Nimfomance Larsa von Triera zaproponowano mi wiele ról – obiektów seksualnych, w tym liczne sceny nagości. Przez kilka miesięcy odmawiałam kręcenia filmów, mając nadzieję, że w końcu reżyserzy zaproponują mi inne kreacje. Pomyślałem: „Może Lars von Trier będzie moim jedynym filmem?”. No ale ostatecznie tak się nie stało. Dziś cieszę się, że ludzie wyobrażają sobie mnie w zupełnie innych  odsłonach i historiach. Przyjmując różne projekty, mam wrażenie, że jestem bardziej wolna i że reżyserzy znów postrzegają mnie jako aktorkę bez etykiety.

To jakich ról odmawiasz? Kobiet-obiektów męskich fantazji?

Nie widzę sensu bycia częścią kina, w które nie wierzę. Nie chcę wpasowywać się w narrację, która nie odpowiada moim wartościom. Jeśli film promuje jedynie męskie spojrzenie lub teorię, która nie jest zgodna z moimi przekonaniami jako obywatelki świata i człowieka, to nie widzę sensu by w taki projekt wchodzić. Fakt, że reżyserkami i producentkami inicjującymi ciekawe projekty jest na szczęście coraz więcej kobiet, pomaga zmienić narrację.  Preferuję kino artystyczne, eksperymentalne, podejmujące ryzyko i prawdziwą wizję artystyczną. To kino, które kocham. Lubię też ucieleśniać postaci i tematy, które nie są często pokazywane w kinie, jak na przykład kobieta uzależniona od środowisk hazardowych w Graczach. Można w ten sposób powiedzieć, że kobiety mogą w kinie doświadczyć szczególnych, a nawet ekstremalnych stanów, nie ustępując na tym polu mężczyznom.

Ja, Godard (Le Redoutable) zagrałaś aktorkę i pisarkę Anne Wiazemsky, żonę Jean-Luca Godarda. Jak zareagowałaś na śmierć twojego „kinowego męża” w 2022 roku?

To było bardzo smutne. Ale jeszcze bardziej zszokowała mnie śmierć Anny w 2017 roku. Poznałem ją tuż przed projekcją Le Redoutable w Cannes, w roku jej śmierci. Pamiętam, trzęsła się przed wejściem po schodach, co mnie naprawdę poruszyło. Uwielbiam książki Godarda i jego osobowość. Był kimś, kto kochał kino, literaturę, życie. Anna bardzo jasno mówiła o tym, czego doświadczyła wiążąc się w bardzo młodym wieku z Godardem, włączając w to najbardziej złożone aspekty ich związku.

Louis Garrel i Stacy Martin jako Jean-Luc Godard i Anne Wiazemsky w filmie Le Redoutable

Co sprawiło, że zdecydowałeś się zostać aktorką?

Książki dały mi poczucie wyobraźni, rozbudziły świat moich fantazji. Jako dziecko wymyślałam małe historie między przyjaciółmi, członkami rodziny, ludźmi, których widziałam na ulicy. Z kina bardzo dokładnie zapamiętałam Park Jurajski. Tam zdałam sobie sprawę, że wyobraźnia może stać się wspaniałym źródłem tworzenia, inspiracją, że aktor może  przeżywać z publicznością te same emocje, w tym samym czasie. Czytałem, pochłaniałam wszystko: od Harry’ego Pottera do Szekspira. Moja mama czytała cały czas, gdy byłam mała i przekazała mi tę miłość do książek. Poza tym, zawsze chciałam być wolna i myślę, że mój zawód pozwala mi to robić w bardzo zróżnicowany sposób.

Jaką inną formę sztuki chciałbyś praktykować?

Taniec klasyczny. Udawałam, że mam 15 lat i mogę dostać bardziej „dorosłe” role. Nigdy nie byłam najlepsza, ale to jest coś, co kocham. Pokazuje możliwości, magię ludzkiego ciała, silę woli. Żałuję także, że zaprzestałam nauki gry na pianinie. Brałam lekcje jako mała dziewczynka, ale kiedy zrozumiałam, ze mam prawo odmówić rodzicom i mogę w tym czasie po szkole pobawić się z koleżankami to z tych zajęć zrezygnowałam. Jeden z błędów młodości, niestety… (śmiech!)

Mariola Wiktor
Mariola Wiktor