Warszawski Festiwal Filmowy, podobnie jak inne duże imprezy, pozostaje czymś na kształt mieszanki wedlowskiej. Wyselekcjonowane filmy: fabularne, animacje, dokumenty, krótkie metraże, ze wszystkich kontynentów, stworzone przez kobiety i mężczyzn, różnych orientacji, ras, światopoglądów - przypominają zbiór galaretek, orzechowych ciągutek i czekoladowych mini-batonów. Rzadko kiedy filmowe łasuchy decydują się na sięgnięcie do każdej sekcji, a skupienie się na jednej może zasłodzić. Wybraliśmy dla Was najbardziej smakowicie wyglądające filmowe łakocie z tegorocznej bombonierki. Smacznego!
Moje opracowywanie programu każdego festiwalu (z wyjątkiem Pięciu Smaków rzecz jasna) zaczyna się od zaznaczenia wszystkich produkcji azjatyckich, tak więc i tym razem produkcje z tego kontynentu przeważają nad wszystkimi innymi. Po pełnym poświęceń i dramatycznych decyzji procesie układania planu pozostało trzynaście filmów z różnych zakątków Dalekiego Wschodu, jednak spośród nich najbardziej czekam na „Upadek” oraz „Koleżankę”. Debiut pełnometrażowy chińskiego reżysera Zhou Lidonga zainteresował mnie niezwykle intrygującym zwiastunem, a opowiada historię właściciela małej firmy zmagającego się z bezwzględnym system. Drugi tytuł to południowokoreański komediodramat Jung Dae-guna portretujący współczesne pokolenie młodych Koreańczyków, którzy zastępują miłość przyjaźnią w obawie przed życiową odpowiedzialnością.
Z dużym zniecierpliwieniem oczekuję również na kenijską produkcję „Rafiki”, która niemało zamieszała na rodzimej ziemi. Zakaz wyświetlania tej lesbijkiej historii miłosnej został zniesiony jedynie na tydzień, a przez ten czas stał się drugim najbardziej kasowym filmem w historii kraju. Ostatnia, ale nie mniej ciekawa wydaje się również „Ziemia”, czyli anty-western o rdzennych mieszkańcach Stanów Zjednoczonych. Ktokolwiek był odpowiedzialny za opis tego tytułu w gazetce festiwalowej wykonał świetną robotę!
Przyznam się bez bicia, wciąż jestem świeży, jeżeli chodzi o znajomość reguł funkcjonowania Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Tytuły jakie pojawiają się w programie, zdają się przepełnione smutkiem, w trailerach często widzę szarość, w tematyce zaś zaangażowanie społeczne podążające w stronę paradokumentalizmu. Może to pozory, lecz słabo czuję się w takich klimatach. Dlatego mój pierwszy większy wypad na WFF to będzie błądzenie po filmach niepasujących do reszty i obiecujących jakąś ekstremę. Na pewno „kanibalizm” jest ekstremalnym pojęciem, toteż na pierwszy rzut oka skusił mnie “Klub kanibali”, brazylijska czarna komedia o tytułowej, krwiożerczej elicie.
Drugim punktem programu, którego nie chcę przegapić, wydaje się „Ederlezi Rising”. Opowieść o kosmonaucie i jego relacjach z kobietą-androidem, stworzoną do świadczenia usług seksualnych jest fabułą zdolną pomieścić masę przemyśleń. Wydaje się to także pikantne połączenie, gdy weźmiemy pod uwagę, iż ową maszynę gra gwiazda porno o pseudonimie Stoya, a producentami filmu są Serbowie, którzy to już nieraz wystawiali dobry smak widzów na próbę. Na koniec wspomnę, że wybieram się także na film z sekcji “Polska klasyka”, bo lubię nadrabiać zaległości. “O-bi, O-ba – Koniec cywilizacji” zmarłego niedawno Piotra Szulkina już zbyt długo zalega na mojej liście wstydu.
Mam takie dziwne schorzenie, że na festiwalach zamiast gonić za trendami, głośnymi nazwiskami czy czerwonym dywanem, lubię w zupełnie nieoczekiwanym miejscu znaleźć nowego kumpla. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym zdarzyło mi się już sparzyć, nieznajomi nie zawsze okazywali się godni zaufania. Na kilka zawodów przypadają jednak wieloletnie przyjaźnie. Tak natrafiłem na dwóch Kazachów – Adilchana Jerżanowa i Emira Baigazina. W tym roku obaj przyjadą znowu do Warszawy. Autor “Właścicieli” (w 2014 wygrał tu Konkurs Wolnego Ducha) i wysmakowanej, choć mniej udanej od debiutu “Zarazy we wsi Karatas” przywozi „Łagodna obojętność świata”.
Drugi reżyser, przezwany niegdyś “Hanekem z Uralu” trafił w mój czuły punkt “Lekcjami harmonii”, opowieścią o przebudzeniu instynktów u młodego chłopaka idąca w parze z revenge movie. Coś na modłę “Niepokojów wychowanka Törlessa”, choć bardziej chropowate i bardziej śmiałe w prezentowaniu aktów przemocy. Tym bardziej zacieram ręce na nagrodzoną w Wenecji “Rzekę”. Spośród hitów sięgnę na pewno po dawno niewidzianego druha, Denysa Arcanda. „Upadek amerykańskiego imperium” wydaje się ostatnim rozdziałem jego rozważań na temat kondycji moralnej kanadyjskiego społeczeństwa.
Kasztany już pospadały z drzew a ludzie powyciągali swetry z szafek. Znak to, że już niedługo będziemy mogli zaszyć się w klimatyzowanych salach kinowych Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Jako, że esencją stołecznego święta kina jest wyszukiwanie nieoszlifowanych perełek z różnych stron świata moje oczy zwróciły się w stronę konkursów, gdzie wypatrzyłem światowe premiery dwóch świetnie zapowiadających się produkcji. „Eden” to dopiero drugi film młodego twórcy z Turcji. Materiały promocyjne, z hipnotyzującym zwiastunem na czele, dają do zrozumienia, że będziemy mieli do czynienia z mroczną historią z tajemnicą z przeszłości w tle.
„X – WyXreśleni” to zaś najnowszy film reżysera ciepło przyjętej na Nowych Horyzontach w sekcji Nocne Szaleństwo „Lizy, lisiej wróżki”. Po takim twórcy trudno się spodziewać typowego kryminału. Liczę raczej na ostrą jazdę po bandzie bez trzymanki. Nie zamierzam jednak zawieźć starych festiwalowych znajomych i na pewno zobaczę najnowszy film słynnej japońskiej reżyserki Naomi Kawase, czyli „Wizja”, który miał swoją premierę na niedawnym festiwalu w Toronto. Nie mogę się doczekać by przekonać się jak wypadła pierwsza tak poważna koprodukcja twórczyni z krajem spoza Azji. Francuski wkład to tutaj m. in. główna rola Juliette Binoche.
Osobiście w pierwszej kolejności przeglądam moją ulubioną sekcję – Wolny Duch. Wyróżnię z niej dwa tytuły, choć polecam przyjrzeć się temu zestawieniu w całości, bowiem kryje się tam kino nieszablonowe, na rozmaite sposoby wymykające się schematom i jednoznacznym klasyfikacjom gatunkowym. Jako miłośnik czarnego kryminału, i animacji nie mogłem przejść obojętnie obok produkcji “Ruben Brandt, kolekcjoner”, którego reżyserem jest słoweński artysta Miorad Krstić. Tytułowy bohater to psychoterapeuta, cierpiący na senne koszmary, gdzie nawiedzają go postacie ze słynnych malarskich arcydzieł. Żeby im zapobiec, razem z czwórką swoich pacjentów kradnie obrazy z największych światowych muzeów. Film został ciepło przyjęty w Locarno, gdzie chwalono m.in. ciekawą kreskę oraz umiejętność twórcy do łączenia estetyki noir z przygodowym kinem akcji.
Ciekawe też zapowiada się “Diamantino” – laureat canneńskiego Grand Prix Międzynarodowego Tygodnia Krytyki, gdzie konkurował. m.in. z “Fugą” Agnieszki Smoczyńskiej. Flirtująca z b-klasowym kiczem, przemycająca komentarz społeczno-polityczny, oniryczna odyseja portugalskiego piłkarza, sprawia wrażenie pozycji, której nie można przegapić, zwłaszcza, że występują tam olbrzymie pluszowe szczeniaczki. Uważam, że wspomnieć należy też o prawdopodobnie największym hicie festiwalu, z sekcji Pokazy Specjalne. Mam na myśli “High Life” w reżyserii Claire Denis. W swoim anglojęzycznym debiucie, francuska reżyserka opowiada kameralną, acz podobno dosadną historię w konwencji thrillera science-fiction. Mając w pamięci takie produkcje, jak choćby “Głód miłości” szykuję się na mocne wrażenia.