How to survive – recenzja filmu „Setki bobrów”– Octopus Film Festival

Niezależny amerykański twórca Mike Cheslik w swoim pełnometrażowym reżyserskim debiucie rozwija szalone pomysły z inspirowanego kinem grozy lat 50. niskobudżetowego komediowego horroru Lake Michigan Monster (2018), którego scenariusz współtworzył razem z Rylandem Bricksonem Colem Tewsem. Pisane także przez obu twórców Setki bobrów, choć korzystają z podobnej estetyki lo-fi, wykazują się dużo większą kreatywnością. Wyśmiewając mit założycielski USA, obficie czerpią przy tym z kina niemego, kreskówek z serii Looney Toones oraz mechanik znanych z gier wideo. Film, którego konwencja w materiałach promocyjnych sprawiała wrażenie wyraźnie przestrzelonej okazał się najlepszą nową produkcją tej edycji Octopusa.

Akcja rozgrywa się w XIX wieku na północy Stanów Zjednoczonych i rozpoczyna trzęsieniem ziemi w postaci zniszczenia wytwórni jabłkowej brandy należącej do niewylewającego za kołnierz Jeana Kayaka (Ryland Brickson Cole Tews). W jej wyniku producent alkoholu zostaje dosłownie ogołocony ze wszystkiego i zmuszony do przetrwania srogiej zimy w mroźnych lasach Wisconsin. Tak przedstawiony opis fabuły brzmi jak nietypowy wstęp do sztampowego kina survivalowego, ale nic bardziej mylnego. W roli zwierząt występują tu aktorzy w kostiumach rodem ze szkolnego teatrzyku, reżyser obficie korzysta z rozmaitych technik animacji, prawa fizyki nie obowiązują, a szczątkowa historia jest jedynie pretekstem do niemal dwugodzinnego ciągu slapstickowych żartów.

Jean przechodzi drogę od zera do bohatera. Początkowo nie jest w stanie upolować nawet królika, a okoliczne szopy wielokrotnie okazują się sprytniejsze. Jednak determinacja godna Wilusia E. Kojota z serialu o Strusiu Pędziwiatrze (przy okazji, polska nazwa wynika z błędnego tłumaczenia, ptak wieczenie ścigany przez kojota to kukawka kalifornisjska) pozwala mu z czasem zostać najlepszym traperem w okolicy, a samodzielnie skonstruowane pułapki ostatecznie okazują się bardziej skuteczne niż sprzęt ACME z przywołanej animacji. W międzyczasie tytułowe bobry pieczołowicie przygotowują się do budowy tajemniczej konstrukcji, a ichniejsze odpowiedniki Sherlocka Holmesa i doktora Watsona prowadzą śledztwo w sprawie masowych śmierci ich pobratymców. Czy można uznać to za zawoalowaną krytykę kolonializmu, czy po prostu rozkoszny eskapizm, należy do decyzji widza.

Setki bobrów

Inspiracje Cheslika i Tewsa sięgają znacznie dalej niż slapstick Bustera Keatona oraz kreskówki Chucka Jonesa. Pomysłowe sceny gore z udziałem pluszowych rekwizytów bawią i działają na wyobraźnię niczym zrealizowany dla Tromy przez twórców South Parku, Matta Stone’a i Treya Parkera, Cannibal: The Musical, a sztuczne dekoracje i czarno-biały ziarnisty filtr przywodzą na myśl eksperymenty Guya Maddina. Kanadyjczyk zresztą namaścił dokonania duetu z Wisconsin już na początku ich filmowej kariery. 

Jak to możliwe, że repetytywne gagi i  niemal wyłącznie fizyczny humor pozwalają nie tylko utrzymać zainteresowanie przez cały seans, ale jeszcze świetnie się bawić? Otóż, od czasu pamiętnego Scott Pilgrim kontra świat nie spotkałem w filmie nie będącym bezpośrednią adaptacją gry, tak kreatywnie zaimplementowanych elementów grywalizacji, które nie tylko nie rażą, a wręcz nadają tempo. Bohater podczas swojej walki o przetrwanie natrafia na chatkę kupca i jego urodziwej córki zamującej się kuśnierstwem. W zamian za określoną liczbę trucheł poszczególnych zwierząt Jean otrzymuje od handlarza przedmioty ułatwiające mu przetrwanie w dziczy, zaś kuśnierka wyprawia skóry przyniesionych ssaków i szyje z nich bardziej wytrzymałe odzienie. Co więcej, ostatecznym celem aspirującego trapera jest zdobycie serca dziewczyny, co wiąze się z zaimponowaniem jej ojcu, a to nie lada wyzwanie. Po zdobyciu nowego elementu ekwipunku protagonista wraca do odwiedzonej już lokacji, gdzie za jego pomocą może nauczyć się nowych metod przygotowywania pułapek, uzyskać lepszy sprzęt lub pozbyć się przeszkody. Elementy postępu sygnalizowane są za pomocą map i oznaczeń typowych dla elektronicznej rozrywki. Choć momentami trudno oprzeć się wrażeniu,  jakby oglądało się czyjąś rozgrywkę na Twitchu, to dzięki humorowi łatwo za tym podążać bez poczucia znużenia. Wykreowany świat, choć przeczy zasadom logiki, nie łamie tych nowoprzyjętych i jest w tej sprzeczności wewnętrznie spójny, czego jako gracz nie mogę nie docenić. Założę się, że twórcy w małym palcu mają serie Super Mario Bros i The Legend of Zelda oraz zjedli zęby na przygodówkach point and click.

Jako że jestem umiarkowanym entuzjastą slapsticku i przeciwnikiem przenoszenia kreskówkowej estetyki do filmu aktorskiego, nigdy nie przypuszczałem, że Setki bobrów będą w stanie nie tylko utrzymać moją uwagę przez niemal dwie godziny, ale także wzbudzą niekontrolowane wybuchy śmiechu. W powyższej recenzji nie zdradziłem nawet połowy atrakcji przygotowanych przez Cheslika i Tewsa, których pomysłowości powinna pozazdrościć zdecydowana większość scenarzystów. Mam głęboką nadzieję, że Velvet Spoon, albo ktoś równie odważny, zdecyduje się na kinową dystrybucję tego tytułu w Polsce.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

Setki bobrów
Tytuł oryginalny:
 Hundreds of Beavers

Rok: 2022

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Mike Cheslik

Występują: Ryland Brickson Cole Tews, Olivia Graves, Wes Tank, Doug Mancheski

Ocena: 4/5

4/5