"Sense8" (odcinek finałowy), reż. Lana Wachowski
Ocena: 4.5/5
Serial stworzony dla Netflixa przez siostry Wachowskie mimo jedynie dwóch sezonów zyskał rzeszę fanów na całym świecie. Zróżnicowana i szeroka tematyka zapewniła mu dużą grupę odbiorców, która z ogromnym żalem przyjęła informację o jego anulowaniu. Głównym powodem były budżet wymagany przy kręceniu odcinków, ponieważ te rozgrywały się w najróżniejszych miejscach na świecie. Po oprotestowaniu tej decyzji, Netflix pozwolił Wachowskim wyprodukować ostatni odcinek zamykający wątki.
Widać, że producenci postanowili wykorzystać daną im szansę do cna. Odcinek trwa aż dwie i pół godziny! Oprócz głównych bohaterów, na ekran wraca większość drugoplanowych postaci, sceny akcji nie przywodzą na myśl tanich bijatyk z filmów klasy b, a wykorzystana muzyka brzmi znajomo. Poza tym, nie oszukujmy się – wynajęcie całej wieży Eiffla na plan zdjęciowy nie mogło być tanie. W finałowym odcinku, notabene nazwanym cytatem za Wergiliuszem “Amor vincit omnia”, znajdziemy wszystkie elementy, które są esencją produkcji. Tak jak w sezonie drugim (recenzja do przeczytania tutaj) nacisk został położony na ukazanie relacji międzyludzkich, a szczególnie tych w obrębie gromady. Jednoczenie się w obliczu zagrożenia jest ważniejsze niż zagrożenie samo w sobie.
Nie brakuje więc scen, kiedy wszyscy sensaci są razem fizycznie lub mentalnie. Powstała wspaniała sekwencja z muzyką w roli głównej (wykorzystano “I Feel You” Depeche Mode) oraz kolejna mentalna orgia.
Coś, co dla kogoś innego może być gratką, mnie mierziło. Było zbyt dużo scen akcji, które upodabniały odcinek do filmu sensacyjnego. Koniec końców, chyba można rzec, że wątek organizacji, która chciała wykorzystać sensatów w złych celach został zamknięty. Tak samo rozwiązanie znalazły niektóre spośród wielu wątków miłosnych.
Odcinek jest oczywistym ukłonem w stronę fanów, którzy na niego czekali. Dostarcza tych samych emocji, co poprzednie serie, jednak ogląda się go ze świadomością, że to już koniec. Być może to pozwala spojrzeć na niego łaskawszym okiem. Spełnia swoją rolę fabularnie i emocjonalnie, ale mimo wszystko pozostawia uczucie niedosytu. Kto wie, może decyzja nie jest ostateczna i za kilka lat doczekamy się powrotu? Rozważając stan, w jakim zostawiliśmy bohaterów i wydarzenia, nie jest to wcale bardzo abstrakcyjny pomysł. Miłym i sympatycznym akcentem jest wideo podczas napisów końcowych, które pokazuje materiały z planów zdjęciowych. Widać na nim roześmianą ekipę, tańczących aktorów i producentów, spotkania z fanami, ale przede wszystkim dobrą energią, jaką emanuje produkcja.