"Młodzi Tytani: Akcja! - film", reż. Aaron Horvath, Peter Rida Michail
Ocena: 3/5
Pewne pomysły okazują się genialne dopiero po latach. Kiedy Cartoon Network w 2006 roku kasowało z ramówki serial „Młodzi Tytani” zapewne się nie spodziewano, że trochę ponad dekadę później parodia ich produkcji dostanie film kinowy, a sama seria będzie się cieszyła w pewnych kręgach wręcz kultem.
Chodzi tu oczywiście o „Młodzi Tytani: Akcja! – film”, czyli kinowy odcinek animacji pod tym samym tytułem. Podobnie jak na małych ekranach fabuła opowiada o wspomnianej grupie Młodych Tytanów składającej się ze zmieniającego się w dowolne zwierzę Bestii, członka kinowej Ligii Sprawiedliwości – Cyborga, demonicy z innego wymiaru Raven, kosmitki Gwiazdki i lidera ekipy, wcześniejszego sidekicka Batmana – Robina. Wszyscy oni mają około 10 lat, gdyż seria „…Akcja” znacznie obniżyła znaczenie słowa „młodzi” względem poprzedniczki. Także głównym odbiorcą zarówno serialu, jak i filmu kinowego są głównie dzieci ze wczesnych klas szkoły podstawowej.
Nie oznacza to jednak, że dorośli widzowie nie mają czego szukać w tym najbardziej kolorowym dziele spod znaku DC. Przedstawiona historia bardziej niż konkretną fabułę stanowi zbiór dowcipów i gagów, robi to jednak dużo bardziej umiejętnie niż na przykład pierwszy „Deadpool” (z którego tutaj także się śmieją). W żadnym momencie mielizny historii nie górują nad dobrą zabawą. Historia wyśmiewa współczesną rozbuchaną popularność produkcji komiksowych. W równoległej rzeczywistości prawie wszyscy superbohaterowie mają już „kinówki o sobie”, Robin jest jednak mniej interesujący dla producentów nawet niż Batmobil i nie może się z tym pogodzić. Jego obsesją staje się zrealizowanie pełnometrażowej produkcji o sobie, a przyjaciele chcą mu pomóc.
Scenariusz pełen jest dość oczywistych zwrotów akcji, ale samoświadomość i eklektyczność całości pozwalają wiele wybaczyć. Na wyjątkowo niezłym poziomie stoi też polski dubbing, jak rzadko kiedy nie czułem się okradziony faktem, że nie mogę słuchać oryginalnych głosów. Dodatkowym bonusem jest scena po napisach, która pierwszy raz w historii kina superbohaterskiego wywołała u mnie emocje i zainteresowanie.