Jeszcze na dobre nie umilkł odgłos na niebie amerykańskich myśliwców F-22 Raptor zaprezentowanych w Święto Wojska Polskiego, a do kin wchodzi już brytyjsko-polska superprodukcja o bitwie o Anglię. My jednak nie pomyliliśmy filmów i na nasz przebój tygodnia wybraliśmy dokument, który nas zauroczył na Millennium Docs Against Gravity, a jak wiadomo festiwale to takie małe co nieco, które tygryski w Pełnej Sali lubią najbardziej.
PREMIERA TYGODNIA: Człowiek delfin
WYBIERAMY SIĘ: Krzysiu, gdzie jesteś?, 303. Bitwa o Anglię
INNE PREMIERY: Do zobaczenia w zaświatach, Szpieg, który mnie rzucił, Slender Man, Fatum Elizabeth, Samson
Nasz film tygodnia, „Człowiek delfin”, to przebój festiwalu Millennium Docs Against Gravity opowiadający o słynnym nurku głębinowym Jacques’u Mayolu, którego życie i podwodna pasja zainspirowały kultowy film Luca Bessona „Wielki błękit”. Recenzję naszego redaktora Krystiana Prusaka możecie przeczytać TUTAJ, a poniżej krótka opinia o tym dokumencie:
W „Człowieku delfinie” archiwalne materiały dotyczące Mayola komentowane są przez następne pokolenie mistrzów freedivingu. Nadają oni głębszy kontekst, tłumaczą filozofię bohatera i jak ona wpłynęła na aktualne postrzeganie sportu głębinowego. Narratorem opowieści jest zaś Jean-Marc Barr, odtwarzający rolę słynnego freedivera w filmie Luca Bessona. Za sprawą lirycznej muzyki i przepięknych zdjęć podwodnych możemy lepiej poczuć pasję i miłość nurków do podwodnych eskapad. Obraz nie gloryfikuje jednak całkowicie Mayola, pokazując go również jako niestałego w uczuciach kobieciarza, który doprowadził do rozpadu małżeństwa, zaniedbał kontakty z dziećmi i nigdzie nie umiał zagrzać miejsca na dłużej.
Wielka machina produkcyjna z logo Walta Disneya serwuje nam w tym tygodniu kolejną potężną dawkę nostalgii. Wydawało się oczywistym, że w dobie przerabiania najważniejszych animacji na wersje aktorskie przyjdzie w końcu czas na misia o bardzo małym rozumku. Marc Foster – twórca m.in. „Marzyciela” czy „Chłopca z latawcem” – sprzedaje nam jednak świat Kubusia Puchatka z nieco innej strony. W „Krzysiu, gdzie jesteś?” dorosły Krzyś (Ewan McGregor), przytłoczony prozą życia, ponownie po latach spotyka w Londynie swoich przyjaciół ze Stuwiekowego Lasu. Co zmieniło się przez ten długi czas? Czy Kubuś i ferajna w cyfrowej wersji są w stanie ponownie zauroczyć? Opinie na ten temat są podzielone. Część recenzentów twierdzi, że to odcinanie kuponów i wynik chłodnej kalkulacji. Chociaż pojawiają się też głosy, film jest jak spotkanie ze starymi, dobrymi przyjaciółmi niewidzianymi od lat. Wkrótce przekonamy się, czy sztuczki Fostera na nas zadziałają.
Zapewne zastanawiacie się, czemu w sierpniu wlatują do polskich kin dwa Dywizjony 303. Nie wiecie? My też nie wiemy, ale postaramy się wam wszystko wyjaśnić. Będzie to opowieść w dwóch odcinkach. W tym tygodniu – na rozgrzewkę – brytyjsko-polska koprodukcja „303. Bitwa o Anglię”, czyli „Hurricane”. Prace nad ekranizacją książki Arkadego Fiedlera rozpoczęły się w 2008 roku w Polsce. Po wielu perturbacjach powstał obraz „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”, który będziemy mogli zobaczyć już 31 sierpnia 2018 roku. Tymczasem w 2014 roku w Wielkiej Brytanii firma Stray Dog Films rozpoczęła przygotowania do realizacji filmu pt. „303 Squadron”. Scenariusz autorstwa Roberta Ryana (nieoparty na utworze Fiedlera) opowiadał o polskich lotnikach, którzy zasłużyli się w bitwie o Anglię, notując rekordową skuteczność w walce z niemieckimi myśliwcami. Swym talentem i odwagą zadziwili początkowo im nieprzychylnych Brytyjczyków. Miała to być skromna, acz wierna faktom i zrealizowana z dbałością o detale produkcja przeznaczona na rynek VOD, przybliżająca tę zapomnianą w Anglii historię. Przez długi czas wydawało się jednak, że projekt nie powstanie. Brytyjski „Hurricane” zaczął startować na początku 2017 roku, dokładnie wtedy, gdy piloci polskiego „Dywizjonu 303” tracili panowanie nad swoim dziełem. Kiedy w Polsce zdjęcia się przedłużały, w Anglii dopracowano scenariusz i ogłoszono nazwisko reżysera, Davida Blaira (laureata Emmy i BAFTA odpowiedzialnego za seriale „The Street”, „Tess D’Ubervilles” czy „Common”). Podczas gdy polscy producenci przekładali premierę i wyjaśniali absurdalną sytuację na konferencji prasowej, latem 2017 roku poznaliśmy obsadę angielskiej produkcji: Iwan Rheon („Gra o tron”, „Inhumans”) jako Jan Zumbach, Milo Gibson (tak, syn Mela) jako dowódca eskadry A, Kanadyjczyk John Kent oraz Marcin Dorociński w roli Witolda Urbanowicza (uwaga, będzie żart: pewnie pomylił film; koniec żartu). Warto wymienić też Piotra Śliskowskiego (zdjęcia do „Czasu honoru. Powstania” i „Generała Nila”) i Seana Bartona, który dawno, dawno temu montował „Powrót Jedi”. Jesienią 2017 roku padł pierwszy klaps na planie – brytyjska ekipa zdecydowała się nie opuszczać Albionu, pewnie żeby nie wejść przypadkiem w drogę zirytowanym polskim producentom. Postanowiono jednak wykorzystać jeden z ostatnich sprawnych myśliwców Hawker Hurricane, a sceny wygenerowane komputerowo ograniczyć do niezbędnego minimum, realizując zdjęcia w specjalnie zrekonstruowanych kokpitach samolotów.
Po ekspresowej postprodukcji i zabezpieczeniu dystrybucji na rynku VOD film wchodzi do naszych kin dzięki firmie Kino Świat. Polski dystrybutor zastosował mistrzowskie (i bezlitosne) posunięcie, ogrywając producentów „Dywizjonu 303” – po niespodziewanym wycofaniu się w listopadzie 2016 roku z rozpowszechniania polskiego obrazu (jako powód podano różnice kręconych zdjęć ze scenariuszem i wątpliwości co do jego zgodności z faktami) nadwiślański strażnik historycznej poprawności latem 2017 roku ogłosił, że wprowadzi do kin konkurencyjną (i bezpieczniejszą finansowo) wyspiarską produkcję. Tym sposobem „303. Bitwę o Anglię” zobaczymy już w sierpniu, i to w długi weekend po Święcie Wojska Polskiego – zamiast aż 11 listopada, jak pierwotnie planowano. Lecimy więc do kina, a już za dwa tygodnie: zdrada, kłamstwa i fałszywe tożsamości, czyli historia powstania „Dywizjonu 303” Jacka Samojłowicza.
Tegotygodniowa premiera Aurory na papierze wygląda jak potencjalny hit. Pięć Cezarów, w tym za reżyserię i scenariusz adaptowany, a łącznie aż 13 nominacji – to brzmi więcej niż zachęcająco. Niestety poziom artystyczny produkcji nie idzie w parze za tymi wyróżnieniami i możemy w tej pozycji upatrywać symbolu słabości francuskiego kina A.D. 2017. Nie można przy tym jednak powiedzieć, by to był film zły. „Do zobaczenia w zaświatach” to familijny film przygodowy opowiadający o dwójce weteranów wojennych, którzy w Paryżu lat 20. zaczynają sprzedawać nieistniejące pomniki, aby się wzbogacić i utrzeć nosa demonicznemu, złemu pułkownikowi. Warto wziąć na seans swoje małe dzieci i starszych rodziców – nagroda publiczności podczas Wiosny Filmów dowodzi, że to produkcja, która może się podobać. Co pisze o francuskim filmie Marcin Prymas, możecie przeczytać TUTAJ.
Jeżeli lubicie komedie „Agentka” (z Melissą McCarthy) i „Johnny English” (we wrześniu Rowan Atkinson powróci w części trzeciej!), to zapewne zainteresuje Was „Szpieg, który mnie rzucił”. Produkcja nieopierzonej reżyserki Susanny Fogel też opiera się na rzuceniu bohaterek w oko cyklonu szpiegowskiej intrygi, choć nie są na to zupełnie przygotowane. W odróżnieniu od protagonistów wspomnianych filmów ani Audrey (Mila Kunis), która właśnie straciła chłopaka, ani jej szurnięta kumpela Morgan (Kate McKinnon) nie należą do służb specjalnych, są cywilami. Zostają wplątane w szambo bez przeszkolenia, uprzedzenia czy briefingu tajemniczego głosu. Czy odnajdą się w pajęczynie wywiadowczych sztuczek, kamuflaży i zasłon dymnych? Nie mamy wątpliwości, w końcu sercem filmu staje się dziewczyńska przyjaźń, która musi przezwyciężyć wszystko. Po pierwszych pokazach przedpremierowych okazuje się, że humor (nie brakuje tu ponoć klozetowych gagów), spora dawka akcji oraz energetyczna McKinnon ratują całość od blamażu.
A jak w tym tygodniu fani grozy? Będziecie mieli okazję stanąć twarzą w „twarz” ze „Slender Manem”. Ta postać budzi sporo kontrowersji. W przeciwieństwie do większości miejskich legend, z Krwawą Mary na czele, Slender Man wcale nie narodził się podczas opowieści przy ognisku. Zaprojektowali go użytkownicy internetu, a kolejne informacje o nim poznawaliśmy za pośrednictwem wpisów na forach oraz memów. Rodowód istoty budzi pewien sprzeciw fanów klasycznych scary tales. Pomijając to, Slender jest starannie zaprojektowanym potworem o nienaturalnie długich ramionach, liczącym sobie niemal 3 metry, pozbawionym twarzy i to wykoślawienie ludzkich cech robi wrażenie. Dlaczego by więc nie wykorzystać go na potrzeby kina? Zabrał się za to Sylvain White (dotąd znany jedynie z reżyserii telewizyjnych produkcji) i David Birke (specjalista od biografii seryjnych morderców, ale napisał też scenariusz głośnej „Elle” Paula Verhoevena). Efektem ich pracy jest historia trzech nastolatek, prowadzących prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia koleżanki. Trop prowadzi w głąb lasu, a stamtąd już niedaleko do objęć tytułowego potwora. Trailer, nie da się ukryć, wygląda całkiem zgrabnie mimo zapowiedzi masy standardowych jumpscare’ów. Choćby leśna przestrzeń prezentuje się świetnie. Niestety pierwsze donosy o jakości produkcji rozwiewają nadzieję na przyzwoity horror. Metacritic wycenia dzieło na 28%, Rotten Tomatoes na 15%. Recenzenci zarzucają filmowi nie tylko sztampę, ale również ubolewają, że Slender Man wygląda po prostu sztucznie – nie jest w stanie nikogo przestraszyć. Szkoda.
Jeśli Wasze nerwy nie są wystarczająco silne, żeby wytrzymać spotkanie ze „Slender Manem”, łagodniejszą propozycją z dreszczykiem będzie „Fatum Elizabeth”. Thriller w reżyserii Wenezuelczyka Sebastiana Gutierreza opowiada historię młodej kobiety, która związała się z mężczyzną o wiele starszym od siebie – geniuszem i milionerem. Elizabeth może korzystać ze wszystkich dóbr jego przybytku. Jest rozpieszczana drogą biżuterią i ubraniami. Jedynym ograniczeniem jest zakaz wstępu do laboratorium Henry’ego. A jak wiadomo, zakazany owoc kusi najbardziej. W roli głównej zobaczymy Abbey Lee znaną z „Neon Demon” Refna czy „Mrocznej wieży”. Jej ekranowym partnerem będzie Ciarán Hinds, ostatnio występujący między innymi w „Terrorze” AMC. Już w piątek dowiemy się, co przerażającego skrywa laboratorium Henry’ego.
Ostatnią i chyba najmniej nas interesującą produkcją, która trafi do kin w ten weekend, jest „Samson”. Obraz dystrybuowany przez wyspecjalizowane w produkcjach chrześcijańskich Kondrat-Media jest, jak łatwo się domyślić, historią biblijnego Samsona. Produkcja ta stara się pokazać fabułę rodem ze Starego Testamentu w duchu kina superbohaterskiego. W końcu protagonistą filmu jest nadludzko silny wojownik, więc pomysł jest uzasadniony. Wylewającemu się z ekranu patosowi towarzyszyć będzie niskobudżetowa scenografia, przenosząca widza do czasów starożytności. Pierwsze recenzje sugerują, że mimo niewielkich nakładów finansowych i braku znanych nazwisk film daleki jest od totalnej żenady, ale wszystko wskazuje na to, że równie daleki od bycia dobrym widowiskiem. Co ciekawe, dzieło nabrało całkiem sporego rozgłosu w internecie dzięki oficjalnemu plakatowi z napisem „Tego filmu nie pomylisz”, nawiązującym do kampanii reklamowej „Dywizjonu 303”. To chyba pierwszy przykład polskiego dystrybutora, który w tak odważny sposób uczynił z kampanii reklamowej mema. Czy taka strategia przyniesie sukces finansowy? Okaże się to niebawem.