Podczas tegorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, słusznie kojarzącego się z zapraszaniem twórców z całego świata, w konkursie głównym rywalizuje raptem jeden film anglojęzyczny. Nie jest to bynajmniej produkcja hollywoodzka, a australijski western Legenda Molly Johnson stanowiący odważną próbę zmierzenia się z gatunkiem, którego śmierć wieszczona jest w XXI wieku nad wyraz często i równie często obalana przez nie bojących się wyzwań twórców.
Doświadczona australijska aktorka Leah Purcell, w swoim pełnometrażowym reżyserskim debiucie zdecydowała się na zekranizowanie historii, która w formie opowiadania Henry’ego Lawsona The Drover’s Wife towarzyszyło jej od czasów młodzieńczych. Jednocześnie wybór tego materiału na pierwszy autorski film pokazywany na wielkim ekranie był oczywistym następstwem świetnego przyjęcia jej sztuki teatralnej pod tym samym tytułem, wystawianej na deskach Belvoir St Theatre w Sydney od 2016 roku.
W swojej produkcji Purcell, chociaż operuje konwencją westernu, zaprzeczając gatunkowym kliszom. Nie chodzi tu bynajmniej tylko o fakt, że zamiast amerykańskiej prerii czasów gorączki złota trafiamy do Australii z początku brytyjskiego kolonializmu, ale o podważenie pewnych schematów, które można traktować jako próbę rehabilitacji gatunku, czy dostosowania do dzisiejszych czasów. Nie jest tajemnicą, że popularność dzieł o kowbojach była częściowo uzasadniona kwestiami propagandowymi i potrzebą uśpienia sumień posteuropejczyków przez dehumanizację przedstawicieli rdzennych plemion zamieszkujących Amerykę. Legenda Molly Johnson nie tyle odcina się od tego podejścia, co przestawia wajchę w drugą stroną, pokazując niesprawiedliwe traktowanie autochtonów przez kolonialistów. Biali patrzą na czarnoskórych z góry, czując nad nimi nieuzasadnioną wyższość, mimo że sami nie reprezentują żadnych godnych uwagi wartości. Reżyserka rozprawia się również ze schematem męskiego bohatera i damy w opresji, tworząc postać tytułowej Molly, która nie potrzebując samczej dłoni, sama jest w stanie w każdej chwili sięgnąć po strzelbę i bronić swojego domu i rodziny. Wreszcie Australijka zrywa z często pojawiającym się w filmach dziejących się na Dzikim Zachodzie motywem podróży, osadzając zdecydowaną większość akcji w najbliższej okolicy domu rodziny Johnsonów, do którego los zawiedzie zarówno wrogów jak i przyjaciół i da bohaterce szansę rozpoznać, kto jest kim.
Molly poznajemy kiedy w dziewiątym miesiącu ciąży chroni swoje dzieci przed rozwścieczonym bykiem, zabijając go jednym celnym strzałem między oczy. Kobieta pilnuje dobytku, podczas, gdy jej mąż pracuje jako poganiacz owiec, co wiąże się z wielomiesięcznymi wyprawami w góry. Obrazek ten w zasadzie już w jednej scenie pokazuje nam z kim mamy do czynienia. Widzimy zarówno twardość jej charakteru, jak i bezwzględne poświęcenie dla rodziny. Z czasem okazuje się, że poza wybitnym instynktem łowieckim kobieta ma również dobre serce i potrafi pomóc potrzebującym, którzy zjawiają się na jej progu, niezależnie od tego czy mowa o brytyjskim sierżancie, czy poszukiwanym aborygeńskim zbiegu. Na postaci tego drugiego zbudowany jest jeden z najważniejszych wątków filmu. Mężczyzna o imieniu Yadaka, chociaż z początku budzi strach okazuje się być człowiekiem o niezwykłej wiedzy praktycznej i niezachwianych wartościach moralnych, przypominającym nieco Dersu Uzałę z niezapomnianego filmu Akiry Kurosawy. Jednocześnie historia, jaką ten bohater za sobą niesie jest odzwierciedleniem haniebnej historii Australii, z którą Leah Purcell stara się mierzyć, tak jak niedawno ze znakomitym skutkiem robił to Warwick Thornton w Sweet Country (NASZA RECENZJA).
Australijka w swoim filmie z wyczuciem umieszcza wiele wątków społecznie zaangażowanych. Porusza temat aktywizmu feministycznego, który w przypadku owych czasów przejawia poprzez podważanie prawa męża do bicia swojej żony, zręcznie nawiązuje również do nieludzkich praktyk kolonialistów odbierających mieszkańcom rdzennym potomstwo w imię postępu i edukacji, co ostatnio w Polsce znów stało się żywym tematem dzięki fantastycznej książce Joanny Gierszak-Onoszko 27 śmierci Toby’ego Obeda ukazującej skalę tych działań w Kanadzie. Legenda Molly Johnson podejmuje również temat kary śmierci, a przebieg fabuły każe się zastanowić nad jej zasadnością i potencjalnymi okolicznościami łagodzącymi. Jednocześnie przy mnogości poruszanych wątków Purcell ani na chwilę nie zapomniała, że porusza się w poetyce westernu i dostarczyła widzom wystylizowaną, pełną przemocy i deprawacji pełnokrwistą opowieść o nieugiętej strażniczce samotnego domku na pustkowiu, w której strzelby i pistolety idą w ruch niejednokrotnie.
Audiowizualnie film jest spójny i po prostu wpisuje się w schemat westernu. Na estetycznie sfilmowanych australijskich pustkowiach widzimy kowbojów w kapeluszach pędzących na koniach, kobiety w sukniach z epoki i małe miasteczka złożone z drewnianych chat. Gołym okiem widać różnicę między brudnymi poganiaczami a bogatymi brytyjskimi żołnierzami w schludnych mundurach. Warstwa muzyczna również wyraźnie inspirowana jest klasykami gatunku i w zadowalający sposób dopasowuje się do zmiennego tempa opowieści. Aktorsko największe pole do popisu miała występująca w głównej roli reżyserka i swoją szansę wykorzystała, budując znakomitą postać silnej i niezależnej żony poganiacza, jak samą siebie określa Molly Johnson.
Leah Purcell na debiut reżyserski zdecydowała się dość późno, bo w wieku 51 lat. Nie ulega jednak wątpliwości, że pomysł film, który postanowiła pokazać światu, był przemyślany i dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, a Australijka to po prostu twórczyni, która ma światu coś do powiedzenia i pozostaje mieć szczerą nadzieję, że Legenda Molly Johnson to nie jednorazowy wybryk, a początek ciekawej kariery.
Legenda Molly Johnson
Tytuł oryginalny: The Drover’s Wife
Rok: 2021
Gatunek: western
Kraj produkcji: Australia
Reżyseria: Leah Purcell
Występują: Leah Purcell, Rob Collins, Sam Reid i inni
Ocena: 4/5