50 twarzy Jezusa Chrystusa – recenzja filmu „Benedetta” – Cannes 2021

Epidemie sprzyjają pragnieniom eskapistyczno-hedonistycznym. Podczas epidemii dżumy we Florencji w XIV wieku napisano Dekameron. Podczas kolejnej w wieku XVI Włochy obiegła historia rozwiązłej lesbijki – przeoryszy klasztoru Matki Bożej Benedetty Carlini. A na początku wieku XXI podczas kolejnej epidemii Paul Verhoeven na kanwie tej historii stworzył erotyczny thriller polityczny Benedetta, który swoją światową premierę miał na festiwalu w Cannes.

Na początek disclaimer, który musi paść – ostrzeżenie i obietnica. To kino rozrywkowe, zasadniczo nawet kino eksploatacji, zrealizowany z wielkim rozmachem, budżetem i talentem, midnight movie. Jeśli ktoś, wybierając się na film Paula Verhoevena będzie oczekiwał wyważonego komentarza, filozoficznych rozważań o naturze religii, czy artystycznych ambicji – innymi słowy Matki Joanny od Aniołów na nasze czasy, to srodze się zawiedzie. Twórca Nagiego instynktu i Tureckich owoców sięgnął po biografię XVII wiecznej zakonnicy i niczym autorzy serii gier Assassin’s Creed (która zresztą jest wizualnie kilkukrotnie cytowana przez Holendra) postanowił wyciąć z niej postaci, dekoracje i kilka teorii i owinąć w nie stricte gatunkowy i współczesny szkielet fabularny.

Oto mamy Benedettę, dziewczynę z bogatego domu, wychowaną w zakonie. Benia od zawsze była bardzo religijna, wygadana i inteligentna, dlatego, zanim na dobre odrosła od ziemi to domniemane (lub nie) wstawiennictwo Boże zaczęła traktować jak tarczę i uniwersalną broń. Teraz, gdy zbliża się już do trzydziestki, jej pozycja w zakonie jest całkiem solidna, rodzice mają na tyle dużo pieniędzy, by była użyteczna dla Matki Przełożonej (wybitna kreacja Charlotte Rampling). Pojawienie się w zakonnych bramach uciekającej przed swoim przemocowym ojcem pasterzem pięknej wieśniaczki Bartolomei (Daphné Patakia), dodatkowo zgrane w czasie z wizją Benedetty przedstawiającą Jezusa ze stadem owiec, zmienia chwiejne status quo. W głowie bohaterki pojawiają się myśli i pragnienia, jakich nie miała wcześniej i są niezwykle kuszące. Rozpoczyna się gra o prestiż i władzę między przebiegłą mistyczką, niewierzącą, acz świetnie rachującą Matką Przełożoną i ambitnym urzędnikiem papieskim pragnącym biskupiej mitry (Olivier Rabourdin znany z Ludzi Boga). A gdzieś obok tego mamy rodzący się lesbijski romans, zagubioną w nowych intrygach córkę przeoryszy i wiele innych pobocznych wątków, które sprawiają, że cały świat przedstawiony w Benedetcie wydaje się żywy. Nie oglądamy sztuki teatralnej, w której nie ma nic poza głównym wątkiem, a raczej wycinek rzeczywistości. Za murami klasztoru przez Włochy przetacza się największa od XIV wieku plaga dżumy, a kościół jest w pełni zaangażowany w kontrreformację i boi się mistyków bardziej niż oni stosowego ognia.

To niezwykle kompetentny thriller polityczny, wspaniale zagrany i trzymający w napięciu pojedynek wielkich charakterów i intrygantów, którzy w drodze do upragnionego celu, albo przynajmniej drobnego zwycięstwa, nie cofną się przed niczym, łącznie ze szkodzeniem samym sobie. Z drugiej strony zadawane są tu także pytania większej wagi, chociażby o rolę performatywności w naszym życiu. Czy jesteśmy tym, kim się czujemy, tym za kogo chcemy, by mieli nas inni, a może tym za kogo inni nas mają? A przecież i tu przyjdzie na pewno jakiś centrysta z odpowiedzią „wszystkim po trochu” i spróbuje ją uzasadnić. Ponadto to bardzo ostry lesbijski thriller erotyczny, którego „ostrość” nie wynika tylko z nadmiernej nagości, czy długich ujęciach stosunków, ale także w przemocy, czy elementach psychicznej dominacji jakie pojawiają się w relacji Benedetty i Bartolomei. Agresja zresztą pojawia się tu nie tylko w kontekście seksualnym, a otwartych ran, tortur czy walk rodem z Kill-Billa (Umą Thurman jest tu sam Jezus Chrystus – to nie żart!) nie brakuje.

Pomimo gigantycznych problemów produkcyjnych, zdrowotnych i pandemicznych, które sprawiły, że Benedetta powstawała aż cztery lata, Paul Verhoeven pokazał nią, że nawet po osiemdziesiątce jest dalej jednym z najwybitniejszych aktywnych twórców kina gatunkowego i można go pod tym względem stawiać na równi z Romanem Polańskim. Holender zebrał na pokładzie swojego dzieła grupę świetnych artystów i bezbłędnie pokierował tym okrętem. Na oklaski zasługuje cała obsada, chociaż bynajmniej Virgin Efira wciąż nie ujawniła żadnego ukrytego aktorskiego talentu, to jej rola została napisana, tak by tego od niej nie wymagać, obojętna mina przerywana raz na jakiś czas karykaturalnymi grymasami bardzo dobrze pasuje do charakteru granej przez nią mistyczki-intrygantki. Poza wspomnianymi już Rampling, Patakią i Rabourdinem warto wyróżnić także mniejszą, ale bardzo zapamiętywaną kreację Lamberta Wilsona jako nuncjusza papieskiego we Florencji. Wielkie wrażenie robią zdjęcia, chwilami balansujące na granicy czystego kiczu (zwłaszcza w scenach gdy na niebie leci kometa), ale idealnie wpisujące się w konwencję snutej przez Holendra historii. Odpowiadała za nie weteranka francuskiego kina Jeanne Lapoirie, która w swoim dorobku ma m.in. Dzikie trzciny, 120 uderzeń serca, czy wczesne filmy François  Ozona (np. 8 kobiet).

Benedetta to prawdopodobnie najbardziej bezkompromisowy i eksploatacyjny film tego roku, stworzone z totalną kontrolą artystyczną doświadczonego mistrza gatunku. Przerażenie miesza się ze śmiechem, a nad wszystkim unosi się co najmniej kilka intryg mających siebie wzajemnie zablokować. To na pewno nie jest film dla wszystkich, ale każdy fan Verhoevena, francuskiej ekstremy, kina Kena Russella, thrillerów szpiegowskich i politycznych, House of Cards, lesbijskiego seksu, społecznych i religijnych aspektów włoskiego renesansu, czy serii gier Assassin’s Creed powinien tu znaleźć coś dla siebie. Tylko niech nie szuka Iwaszkiewicza, pojechał na urlop.
Marcin Prymas
Marcin Prymas

Benedetta


Rok:
2021

Gatunek: Biograficzny, Dramat historyczny

Kraj produkcji: Francja

Reżyseria: Paul Verhoeven

Występują: Virginie Efira, Charlotte Rampling, Lambert Wilson i inni

Ocena: 4,5/5