Nigdy nie będziesz szła sama – recenzja filmu „Lingui” – Cannes 2021

Miniony rok w Polsce upłynął pod znakiem aborcji. Walka o prawo do tego chyba najbardziej kontrowersyjnego zabiegu medycznego wyprowadziła na ulice setki tysięcy Polek i Polaków, aktywizując niezależnie od przekonań religijnych, poglądów politycznych i klasowej przynależności. W bardzo ciekawej formie na tapet temat prawa do aborcji bierze pierwszy tegoroczny wielki faworyty do Złotej Palmy – Lingui Mahmata-Seleha Harouna.

Istnieje wiele sposobów na jakie filmowcy podchodzą do tematu aborcji, można tworzyć propagandę anty-choice (Nieplanowane, October Baby), stawiać pokazanie ambiwalencji i różnych stanowisk (Where Are My Children?) lub kliniczne przedstawienie okoliczności zabiegu (Nigdy, rzadko, czasem, zawsze; 24 tygodnie). Prawdopodobnie jednak najbardziej poruszającą i przekładającą się na artystyczną jakość, drogą jest skupienie na siostrzeństwie. Kobiecej wspólnocie wzajemnego zrozumienia i wsparcia wbrew światu, prawu i przeciwnościom. To właśnie taka myśl przewodnia przyświecała formacyjnym dla umuńskiej Nowej Fali 4 miesiącom, 3 tygodniom i 2 dniom Cristiana Mungiu i to ona jest także spiritus movement w Lingui.

Mahamat-Saleh Haroun to twórca niezwykle doświadczony, który nikomu nie musi już nic udowadniać. Jeszcze w latach 90. po ukończeniu studiów reżyserskich w Paryżu zrozumiał, że może być jednym z wielu francuskich filmowców, albo ikoną i największym promotorem swojej ojczyzny. Jego kino ma kilka cech charakterystycznych, z czego prawdopodobnie najważniejszą jest odejście od jakiejkolwiek egzotyzacji Czadu, odrzucenie pokusy podkreślania społecznych i ekonomicznych problemów trapiących ten ubogi kraj. Zamiast pornografizowania Trzeciego Świata, tak powszechnego w finansowanych francuskie fundusze festiwalowych filmach środka, tu w centrum są ludzie, ich problemy, ale i przyziemne przyjemności. Wszak jeśli jesteś ubogą czadyjską nastolatką w ciąży jeszcze nie znaczy, że nie możesz się pogibać do rapsów na Spotify, czy pójść na imprezę nad basenem organizowaną przez bogatszą koleżankę ze szkoły.

Lingui

Problematyka poruszana w Lingui jest ze wszech miar uniwersalna, a przy tym wpisana w społeczno-kulturowy kontekst Czadu. Niespodziewana ciąża nieletniej córki spada na samotną matkę (napiętnowaną przez rodzinę i społeczeństwo za brak męża) jak grom z jasnego nieba. Amina (wspaniała kreacja Achouackh Abakar), która do tej pory szukała pocieszenia w islamie nagle znów zdana jest na siebie, niezwykle nachalny imam niezależnie od obietnic wsparcia w tej konkretnej sprawie może wszak tylko zaszkodzić. Zabieg w nielegalnej klinice jest bardzo drogi, co innego chałupnicze metody miejscowej akuszerki, ale nie ma zapewne nic straszniejszego od domowej aborcji, dodatkowo prawny zakaz zabiegu, nieżyczliwe języki religijnych (gdy im wygodnie) i mizoginistycznych mężczyzn. Jak głosi tagline Czarnej Wdowy: „Takie czasy, nie ma lekko”.

Ale tu na pomoc widzowi, który mógłby nie przetrwać skumulowanej dawki ludzkiego cierpienia przychodzi wspomniane już wcześniej siostrzeństwo. Bo ponad wszystko Lingui nie jest filmem o tym, że kobietom w Czadzie jest ciężko, to wiedzą wszyscy i bez oglądania. To niezwykle budujący obraz kobiecej solidarności, wzajemnego wsparcia, nadziei na lepszy świat i porozumienie, które zawsze może nadejść. Chociaż podobnie jak chociażby w Nigdy, rzadko, czasem, zawsze Elizy Hittman tu też mamy dość sztywny podział na dobre i sympatyczne kobiety, którym kibicujemy i mężczyzn dzielących się na gwałcicieli, przemocowców i zwyczajnych szaleńców, tu zdaje się to być nieporównywalnie bardziej organiczne i scenariuszowo bardziej wiarygodnie zniuansowane niż u Amerykanki.

Na wyższy poziom artystycznego sukcesu Lingui wniesione zostaje za sprawą wspaniałej oprawy wizualnej. Młody francuski operator Mathieu Giombini, który zaczynał na planach filmów Ozona (Ricky i Czas, który pozostał) a z Harounem współpracuje od 2016 roku (kręcił dokument Hissein Habré, a Chadian Tragedy oraz Jesień we Francji) pokazuje tu wybitny talent do tworzenia malarskich kadrów – Lingui to idealny przykład zdania „every frame is a picture”. Nie jest to jednak tania pocztówkowość i kręcenie plenerów w złotej godzinie, niczym w Nomadland, a prawdziwy koncert kooperacji kadrowania, zmieniania obiektywów, gry światłem i kolorami. Te drugie są uzupełniane przez wspaniałe i często zmieniające się zależnie od sytuacji kostiumy, których dobór przez bohaterki staje się dodatkowym środkiem wyrazu ich aktualnego stanu psychicznego, emocji i planów. W tej wizualnej uczcie można wybaczyć nawet pewne nieco już zgrane zabiegi, takie jak cytowanie wizualne Ofelii Johna Everetta Millaisa.

W Lingui Haroun po raz kolejny pokazuje, że swoiste kinowe fusion europejskich rozwiązań kina gatunkowego i społecznego z afrykańską kulturą daje wspaniałe efekty. To film oparty o uniwersalne emocje i przeżycia dotykające kobiety pod każdą szerokością geograficzną, a przy tym spełniony artystycznie i konceptualnie. Widz ani przez chwilę nie jest tu szantażowany, wręcz przeciwnie – nawet w dramatycznych momentach reżyser stara się zmniejszać napięcie. Czy to najlepsza produkcja poruszająca temat aborcji, od 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni? Nie wykluczam. 

 
Marcin Prymas
Marcin Prymas
lingui plakat

Lingui

Rok:
2021

Gatunek: Dramat

Kraj produkcji: Belgia / Francja / Niemcy

Reżyseria: Mahamat-Saleh Haroun

Występują: Achouackh Abakar, Rihane Khalil Alio, Youssouf Djaoro i inni

Dystrybucja: Gutek Film

Ocena: 4/5