Nostalgia, mon amour – recenzja serialu „Stranger Things” (sezon 2)

Z ogromną ciekawością oczekiwano powrotu serialu "Stranger Things". Pierwszy sezon okazał się zaskakującym hitem, który zdobył serca milionów widzów na całym świecie. Jednocześnie obawiano się, czy bracia Duffer są w stanie ponownie stworzyć wciągającą produkcję. Czy kolejna wycieczka do miasteczka Hawkins przyniesie pożądane emocje?

Minął prawie rok od wydarzeń przedstawionych w pierwszym sezonie, lecz nadal bohaterowie odczuwają ich bolesne reperkusje. Wciąż nikt nie wie, co się stało z Jedenastką, a Will boryka się z wizjami, poprzez które obserwuje świat po drugiej stronie. W dodatku tuż przed Halloween wszystkie uprawy dyni zostały zniszczone przez siłę niewiadomego pochodzenia. Katastrofa nadchodzi wielkimi krokami i tylko patrzeć, jak rozgości się w życiu bohaterów.

Ludzkimi losami nie rządzą tylko wielkie sprawy. Mike, Dustin, Lucas i Will starają się nadal korzystać z przywilejów wczesnej młodości, co przejawia się niemalże nałogowym graniem na automatach czy beztroskim bieganiem za cukierkami 31 października w strojach z filmu „Pogromcy duchów”. Jednocześnie chłopcy wchodzą w trudny okres, w którym pojawiają się pierwsze potrzeby zbliżenia się do dziewcząt. Spocone ręce, drżące głosy, nieumiejętność sformułowania zaproszenia – skąd my to znamy?

Bracia Duffer konsekwentnie kroczą ścieżką wytyczoną w pierwszym sezonie. Z obsesyjną dokładnością oddają specyfikę jesieni ’84. Za wszelką cenę starają się zachwycić widza drobnymi szczegółami – strojami, fryzurami, programami ówcześnie puszczanymi w tv, nazwami batoników, jak również piosenkami popularnymi w tamtych czasach. Momentami wydaje się, że fabuła jest tylko pretekstem do tego, by ponownie oddać się przypływowi nostalgii i powspominać stare, dobre czasy, kiedy to trawa była zieleńsza, a światło jaśniejsze. 

Niewiele się zmienia na płaszczyźnie fabularnej. Miłosne perypetie bohaterów przeplatają się z walką przeciwko stworom z innego świata. Losy wszystkich wiszą na włosku, a Nancy wciąż nie potrafi wybrać pomiędzy spokojnym Jonathanem a buntowniczym Stevem. Armia ciemności rośnie w siłę, a Joyce (Winona Ryder) trzyma na dystans komendanta Hoppera (David Harbour), mimo że nadal pomiędzy nimi iskrzy. Trochę to przypomina klimat „Twin Peaks” – można wrócić do postaci w dowolnym momencie, a one i tak zawsze będą w tym samym miejscu, z tymi samymi dylematami. 

Jak to bywa najczęściej z kontynuacjami – jest mocniej, szybciej i więcej. Bracia Duffer próbują z większym rozmachem opowiedzieć historię, wychodząc między innymi poza małomiasteczkowe klimaty. Wprawdzie obierają bezpieczną strategię, korzystając głównie z elementów, które wcześniej przyniosły sukces, niemniej jednak brakuje już tej lekkości. Ewidentnie wyczuwalna jest potrzeba chwycenia za gardło, podczas gdy to właśnie intymność była mocną stroną pierwszego sezonu. „Szantaż” emocjonalny rozgrywa się na wielu płaszczyznach. Wciąż cytowane są wcześniejsze filmy – tym razem to seria „Obcy” stanowi trzon opowieści. Bezustannie wykorzystywana jest muzyka, której zadaniem jest wodzenie widzów po całej palecie uczuć. Brakuje momentów ciszy pozwalających na skupienie.

Drugi sezon „Stranger Things” to historia o odmieńcach niepasujących do zastanej rzeczywistości. Bracia Duffer próbują dowiedzieć się, jakie mechanizmy rządzą wykluczeniem oraz jak można sobie z nimi poradzić. Każdy przecież jest w tym serialu na swój sposób dziwny i każdy w pewnym momencie musi walczyć o własne dobro, o ile nie chce zostać stłamszonym. Potrzeba zaznania miłości jest niemalże wprost wyartykułowana. Produkcja Netflixa to również opowieść o inicjacji w dorosłe życie. Dramat bohaterów przedstawiony jest w dosyć jednoznaczny sposób – niepełnoletność to synonim bezpiecznego gniazda, gwarantującego spontaniczne rozwijanie pasji, natomiast starość charakteryzuje się głównie nudą i zawężeniem horyzontów. Wyczuwalna jest apoteoza młodości, która dodaje skrzydła i pozwala na przeżywanie niesamowitych przygód. 

Żeby była jasność – powrót do Hawkins jest naprawdę udany. Warstwa audiowizualna wciąż zachwyca. Aktorstwo stoi na przyzwoitym poziomie. Ze świecą szukać większych potknięć w sprawach formalnych. Sęk w tym, że bracia Duffer już raz to zrobili. Rok temu to było ogromne zaskoczenie. Teraz – spełnienie oczekiwań widzów i przedstawienie tego, co już wszyscy dobrze znają. Gdzieś zatraciła się „niewinność” tej produkcji, skoro sceny akcji są o wiele ciekawsze od perypetii sercowych bohaterów. Wprawdzie pojawia się kilka momentów niemalże zapraszających do uronienia łzy, niemniej jednak wydaje się, że ich siła nie tkwi w samej realizacji, a bardziej w umiejętnym podsycaniu osobistych wspomnień oglądającego. „Stranger Things” nadal razi naiwnością pod względem fabularnym. Jest przeznaczone dla osób z lubością wracających myślami do przeszłości. To niezobowiązujący wehikuł czasu, który niczego nie zapewnia, oprócz otulenia się nostalgią i melancholią w zimny, jesienny wieczór. 

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty
stranger things

Stranger Things


Rok: 2017

Gatunek: Dramat, Horror

Twórcy: Matt Duffer, Ross Duffer

Występują: Winona Ryder, David Harbour, Finn Wolfhard i inni

Stacja: Netflix

Ocena: 3/5