MFF Nowe Horyzonty 2017 – oczekiwania

Już dziś zaczyna się największe polskie święto kina – festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty. 200 filmów, 10 dni, 5 filmów oglądanych dziennie, a po wszystkim zabawa w Arsenale. Innymi słowy raj każdego kinomana! Wybór każdego roku jest trudny, dlatego, aby wam go ułatwić przygotowaliśmy krótki tekst o największych nadziejach i oczekiwaniach wybranych redaktorów Pełnej Sali. Niewątpliwie kluczowym bonusem jest jednak finałowy fragment, w którym niezastąpiony Garret Reza przybliży wam 4 widziane już przez niego filmy, których na festiwalu nie można przegapić. Zapraszamy!

Krystian Prusak
Krystian Prusak

 

„Mróz”, reż. Fred Kelemen 

Slow cinema to specjalność Nowych Horyzontów. To tutaj polska publiczność szerzej poznała twórczość Tarra czy Reygadasa i ponownie odkryła dzieła Ozu. Filmy Kelemena znane były do tej pory głównie filmoznawcom, dlatego okazji, by zobaczyć je na dużym ekranie, nie można przegapić. Jeśli macie możliwość wyboru tylko jednego filmu z całej retrospektywy, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dobrym wyborem będzie „Mróz”.


„Niesamowite, ale prawdziwe”, reż. Michel Lipkes

Wielu widzów co roku ze strachem omija seanse filmów z konkursu głównego. Fakt, zazwyczaj są to niełatwe w odbiorze eksperymenty formalne próbujące na nowo zdefiniować nowohoryzontowość. Reakcją na nie może być tylko miłość lub nienawiść. W tym roku konkurs wygląda mniej radykalnie, ale też wyjątkowo interesująco. Film Lipkesa wyróżnia się z tego zestawu intrygującym zwiastunem z pięknymi czarno-białymi zdjęciami. Poprzedni film reżysera miałem przyjemność obejrzeć na Nowych Horyzontach w ramach przeglądu nowego kina meksykańskiego. Jego oryginalna forma przekonała mnie, że warto śledzić karierę tego twórcy.

 

„Ostatni ląd”, reż. Pablo Lamar

Troje wiernych widzów festiwalu złączyło siły i stworzyło nową sekcję „Lost Lost Lost”. To filmy, które z różnych, często niezależnych od organizatorów festiwalu powodów ominęły Wrocław, a które zdecydowanie zasługują na uwagę. Filmem, którego zdecydowanie nie można pominąć, wydaje się być nagrodzony w zeszłym roku w Rotterdamie „Ostatni ląd”. Obietnica osobnego, niepodrabialnego języka filmowego i malarskich scen jest bardzo kusząca.


„Tikkun”, reż. Avishai Sivan 

Co roku sztandarowym punktem programu festiwalu jest przegląd filmów z wybranego państwa lub regionu. W tym roku zaproponowano nam nowe kino Izraela. Niemal wszystkie filmy z tego kraju, które udało mi się obejrzeć w ostatnim czasie, zachwyciły mnie, by wymienić tylko „Pustynną burzę” czy „Viviane chce się rozwieść”. Cudowne zdjęcia ze zwiastunu filmu „Tikkun” uwiodły mnie już przed ostatnim Warszawskim FF, ale niestety nie dane mi było obejrzeć wtedy dzieła Sivana. Drugiej okazji już nie zmarnuję.


„Zabójcza ziemia”, reż. Damien Power

Cóż może być lepszym zakończeniem trudnego, przepełnionego wymagającymi filmami dnia niż Nocne Szaleństwo? Tylko nie zapomnijcie wziąć ze sobą puszki piwa, by niepisanej tradycji stało się zadość. Żaden fan horroru nie powinien wyjść z seansu zawiedziony.

"Tikkun"

Marcin Prymas

 

„Szron”, reż. Sarunas Bartas

Pierwszy z najbardziej oczekiwanych przezemnie filmów Festiwalu jest jednocześnie jedną z czterech projekcji otwarcia dlatego nie będziecie musieli na niego długo czekać. „Szron” to najnowsza produkcja szanowanego litewskiego mistrza slow Cinema – Sarunasa Bartasa twórcy m.in. uwielbianego przez wielu „Domu” a także bohatera retrospektywy na Nowych Horyzontach dwa lata temu. Tym razem Bartas przybliża nam aktualny temat jakim jest wojna na Ukrainie, w tej międzynarodowej koprodukcji będziemy podążąć przez zimową scenerię kraju naszych południowych sąsiadów wspólnie z dwójką litewskich wolontariuszy, spodziewam się mocnego antywojnennego przesłania ubranego w formę klimatycznego powolnego kina drogi. Film pokazywany na tegorocznym Festiwalu w Cannes wzbudził skrajne opinie, w szczególności rosyjska prasa atakowała go i nazywała nudną i nieudaną propagandą, inni krytycy widzieli w nim jedno z odkryć sekcji Directors’ Fortnight co zostało docenione owacją na stojąco podczas pierwszej projekcji. Dodatkowym smaczkiem jest występ w rolach drugoplanowych polskich aktorów – Andrzeja Chyry i Weroniki Rosati. 


„Morderstwo w Hotelu Hilton”, reż. Tarik Saleh

Inną bardzo ciekawą nowością z mniej ważnych konkursów topowych światowych festiwali którą warto zobaczyć we Wrocławiu jest szwedzkie „Morderstwo w Hotelu Hilton” autorstwa mającego egipskie korzenie Tarika Saleha. Ten nagrodzony jako najlepszy dramat zagraniczny na tegorocznym festiwalu w Sundance kryminał który zgarnął tam również Wielką Nagrodę Jury to kolejna w ostatnich latach próba filmowego rozlicznia z krwawymi wydarzeniami Arabskiej Wiosny nad Nilem. Produkcja pod płaszczem konwencji kina Noir i rozwiązywania przez antybohatera-detektywa zagadki zabójstwa młodej piosenkarki w topowym kairskim hotelu pokazuje nam przekrój arabskiego społeczeństwa i niczym w zeszłorocznej „Śmierci w Sarajewie” używa metafory hotelu do pokazania stosunków między warstwami społecznymi. Dla fanów kina gatunkowego, a także osób zainteresowanych bliskowschodnią tematyką pozycja obowiązkowa.

 

„Niemiecka młodzież”, reż. Jean-Gaberiel Periot

Podobną tematykę podnosi zlepiony z fragmentów archiwalnych nagrań dokument znanego francuskiego montażysty i eksperta od krótkiego metrażu – Jeana-Gaberiela Periota – „Niemiecka Młodzież”. Nominowany do Cezara dokument opowiada nam o słynnej Grupie Baader-Meinhof – Czerwonej Armii – chyba najsłynniejszej europejskiej, lewicowej organizacji terrorystycznej. Próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie co doprowadziło studentów najpierw do wyjścia na ulice, a potem do sprzeciwienia się prawu. W świecie w którym zaczynamy niebezpiecznie utożsamiać terroryzm z czymś nowym i obcym i w którym sami oddajemy własną wolność za iluzję bezpieczeństwa warto sobie przypomnieć i spróbować zrozumieć tych którzy lata temu się takiej przyszłości brutalnie sprzeciwili.


„Imperium zmysłów”, reż. Nagisa Oshima

Nowe Horyzonty to nie tylko nowości, a także możliwość do nadrobienia na wielkim ekranie klasyki kina. Ja szczególnie polecam wszystkim możliwość nadrobienia japońskiej produkcji z 1976 roku – „Imperium Zmysłów” w reżyserii Nagisy Oshimy. Twórca słynnej „Śmierci przez Powieszenie” tym razem zajmuje się kinem erotycznym pokazując nam pogłębianie się seksualnej obsesji i oddania przez dwójkę kochanków. Poszukiwanie coraz silniejszych doznań i przełamywanie barier powoli staje się dla nich zarówno celem jak i drogą a my oglądamy brutalny i kontrowersyjny obraz o fascynacji i niewoli własnych pragnień. Film którego na dużym ekranie nie można przegapić przez wielu uważany za wybitniejszy od kultowego „Ostatniego Tanga w Paryżu” Bertolucciego.


„Misandrystki”, reż. Bruce LeBruce

Nie samym wymagającym kinem artystycznym człowiek żyje, chwilami warto zanurzyć się w odstresowującym kampie pod którego otoczką może kryć się coś dużo większego. „Misandrystki” w reżyserii kontrowersyjnego kanadyjskiego artysty Bruce’a LaBruce’a stanowi brutalną satyrę na współczesne coraz bardziej głośne i sztywne normy moralne i kapitalistyczny ustawiony wyścig za bogactwem. Film stanowi swoiste połączenie marksistowskiego pamfletu, pornografii i próby debaty na temat gender studies i roli kobiet i orientacji seksualnej we współczesnym świecie a to wszystko w niezawodnej formie kina klasy B. Czego chcieć więcej od Nocnego Szaleństwa? (nawet jeśli w imię rozbudowy nowej sekcji, film jest pokazywany niestety w godzinach wczesnopopołudniowych). 

"Misandrystki"
Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

 

„Noce nad Zayanderud”, reż. Mohsen Makhmlbah

Przyznam się, że waham się nadal czy iść na ten film, choć wydaje się, że to niepowtarzalna okazja. Dzieło Mohsena Makhmalbaha zyskało w Iranie miano zakazanego owocu. W roku premiery cenzura wycięła sporą część filmu, a wszelka dystrybucja w kinach została zaniechana. W historii kina podobnych przypadków mamy całkiem sporo, zwłaszcza w Polsce, gdzie kiedyś nagminnie filmy trafiały na półkę z powodów ideologicznych. Z opisu zapowiada się fascynująca opowieść rozpięta na kilkadziesiąt lat ukazana oczyma ojca i córki. Nie trudno zgadnąć, że decydentów w filmie Makhmlabaha mogła uwierać ta długa perspektywa, która ukazywała kraj przed i po rewolucji. Pytanie, czy zamysł autora „Dywanu” da się z tej okaleczonej wersji w ogóle wyczytać.


„Samotnie na plaży pod wieczór”, reż. Hong Sang-Soo

Są tacy autorzy filmowi, których poznaje się na festiwalu, a na kolejnych edycjach nie może ich zabraknąć. Pamiętam, że 2 lata temu jednym z moich odkryć na Nowych Horyzontach był Koreańczyk Hong Sang-soo. „Wzgórze nadziei” miało wszystkie charakterystyczne dla jego stylu składniki: bezpretensjonalny humor, biesiadne gaworzenie przy litrach soju i piwa, przedziwne operowanie zbliżeniami, autobiograficzne wątki. Wydaje się, że Hong kręci ciągle ten sam film, ale on po prostu uzupełnia po prostu gwiazdozbiór wyrzutków i dziwaków. Każdym kolejnym dziełem udowadnia, że obrana strategia poszukiwania drugiego człowieka nie może zwieść nas na manowce. Humanizm w jego wydaniu wynika bowiem z drobnych gestów, rozmów, cyklów zachowań.


„Przez ścianę”, reż. Rama Burstein

Film pokazywany w ramach sekcji Nowego Kina Izreala. Rama Burstein jakiś czas temu udowodniła, że potrafi bez obrażania uczuć religijnych, ale jednak dojrzale i boleśnie opowiadać o życiu chasydów. „Wypełnić pustkę” było aktorskim toure de force Hadas Yaron, ale i pokazem powściągliwości samej reżyserki. Burnstein powraca do problemów żydowskich kobiet, ale wybiera lżejszą formułę komedii romantycznej. Judaizm nabiera zatem nieco rubasznego wymiaru, ale autorce daleko od tak współcześnie nadużywanego obalania wszelkich świętości. Sądząc po nagrodach Ofir (izraelskie Oskary) trudna sztuka pożenienia chasydzkiej kultury z komromem udała się więcej niż dobrze.

 

„Człowiek z Londynu”, reż. Béla Tarr

Chciałem wspomnieć o tym, że wybieram się na retrospektywę Freda Kelemena, ale już Krystian ją zachwalał. Postawię zatem na film, do którego Niemiec robił zdjęcia. Nie wypada ominąć okazji, żeby zobaczyć dzieło Béla Tarr na wielkim ekranie, dotąd nie miałem tej przyjemności. Samo nazwisko węgierskiego mistrza powinno wystarczyć za zachętę, a mamy tu jescze przecież cudowną Tildę Swinton i ścieżkę dźwiękową Mihály’ego Viga. Autor „Szatańskiego tanga” tym razem mierzy się z kinem gatunkowym, próbując sił w filmie noir.


„Celina i Julie odpływają”, reż. Jacques Rivette

Nie można obojętnie przejść obok retrospektywy Jacquesa Rivette’a. To wyjątkowy filmowiec, który nie kłania się widzowi, nie sprzyja modom, nie idzie nigdy na skróty. Nawet w ramach rewolucyjnej dla kina Nowej Fali wydawał się dwugłowym pingwinem jadącym na wrotkach. Kiedy jednak zaufamy jego specyficznej narracji odwzajemni nam niezwykle szczerym przekazem i kompleksową wizją. Zamierzam udać się w oniryczną podróż jaką proponuje autor „Pięknej złośnicy”.

 

"Celina i Julie odpływają"
Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż

 

„Kobieta, która odeszła”, reż. Lav Diaz

Okazja, by po raz pierwszy zobaczyć Lava Diaza w kinie. Olbrzymia ciekawość, czym jego film zaskarbił sobie nagrodę na festiwalu w Wenecji i możliwość rozkoszowania się długimi zdjęciami przecudnych filipińskich krajobrazów. To chyba wystarczająca argumentacja by wybrać się na ten film, o ile oczywiście na taki festiwalowy hit znajdą się miejsca.


„W ułamku sekundy”, reż. Fatih Akin

Uwielbiam styl Akina, a jego „Głową w mur” zaliczam do najważniejszych europejskich filmów XXI wieku, chociaż mam świadomość tego że recenzje w Cannes były bardzo różne, to ciekawość aż mnie zżera. Poza tym być może to pierwszy ważny głos w sprawie uchodźców, reżysera który pochodzi z typowo imigranckiego środowiska.


„Makala”, reż. Emmanuel Gras

Film, który zachwycił krytyków w Cannes pokazywany w konkursie Nowych Horyzontów. A z racji tego że nie często mam możliwość podziwiania w kinie obrazów afryki jestem wręcz zachwycony tym, że Wrocławski festiwal da mi taką szansę.


„Manifesto”, reż. Julian Rosefeldt

Trzeba też wspomnieć o najgłośniej reklamowanym, ze wszystkich hitów NH. Cate Blanchett wcielająca się w 13 różnych ról to właściwie wszystko co o tym filmie trzeba wiedzieć. Mam nadzieję na aktorskie mistrzostwo świata i szalony, eksperymentalny film. Jak będzie? To się jeszcze okaże.

 

„Happy End”, reż. Michael Haneke

Kolejny film pokazywany na tegorocznym Cannes, ale co by nie mówić każdy kolejny wyreżyserowany przez Hanekego jest wielkim wydarzeniem. Zwłaszcza że „Miłość” była jednym z najlepszych filmów ostatnich lat. Nie mogę się wprost doczekać, żeby sprawdzić czy Austriacki reżyser nadal jest w formie i co tym razem pokarze nam jeden z najbardziej dosadnych krytyków zachodnioeuropejskiego społeczeństwa.

"Kobieta, która odeszła"
Garret Reza
Garret Reza

 

„Stalker”, reż. Andriej Tarkowski

Poza tym, że jest to jeden z najlepszych filmów w historii (obecnie zajmuje #28 miejsce w naszym Top 100), i zapewne już go widzieliście, ale czy mieliście okazję zrobić to w kinie? Jeśli nie, skorzystajcie z tej okazji. Ja widziałem ten film dwa razy na dużym ekranie, i trzeci seans we własnym domu nijak ma się do tego doświadczenia które zaznałem na sali kinowej. Tam hipnoza jest tak silna, że „Stalker” rośnie do rangi najbardziej wciągającego filmu jaki w życiu widziałem. Podróż bohaterów przez kanały trzymała mnie bardziej w napięciu niż „Sicario” czy „Powrót do przyszłości”.


„Wszechstronna dziewczyna”, reż. Colm McCarthy.

Film jawi się jako opowieść o dzieciach będących obiektem badań militarnych, ale tak naprawdę jest to tylko przykrywką dla post-apokaliptycznej historii o zombie… będącej jedynie przybraniem czegoś jeszcze. „Wszechstronna dziewczyna” ma swój styl oraz masę pomysłów na siebie – za każdym razem gdy myślałem: „To wszystko, film się wyczerpał” pojawiało się coś świeżego. Nowego i ciekawego. To obraz ciężki, wręcz wyczerpujący i… niełatwy. Film tak daleki od typowej historii którą zwykle widzicie na ekranie jak to tylko możliwe. Stawia widza w sytuacji której większość naprawdę nigdy nie będzie chcieć być stawiana.


„20th Century Women”, reż. Mike Mills

Reżyser po 6 latach wraca za kamerę aby zaprezentować światu swój prezent do wszystkich kobiet które kiedyś kochał, które mu kiedyś pomogły, które wciąż pamięta, chociaż wszystko wydarzyło się wiele dekad temu. Opowieść jest linearna, ale też bardzo otwarta, widać po niej znamiona twórcy „Debiutantów”, ale przy tym to wciąż własna, samodzielna rzecz. Mamy tu doświadczanie dzieciństwa i dorastania młodego chłopca, jego relację z matką i otoczeniem, obraz tamtych czasów – nowej muzyki, nowych tematów, świat w nowych kolorach.


„Ogary miłości”, reż. Ben Young

Przykład kina które bez kombinowania potrafi angażować widza. Dziewczyna zostaje porwana, przetrzymywana i na końcu po prostu zamordowana. Brakuje wymyślnej intrygi, tortur lub porywaczy-wariatów, którzy jedzą sztućce na śniadanie. Zamiast tego samo okrucieństwo bez zniekształceń. Ludzie czynią krzywdę drugiemu człowiekowi. Są tu wątki poboczne budujące tło i sylwetki bohaterów, używane są też techniki rodem z kina bardziej artystycznego („It Follows”!), ale najważniejszym czynnikiem jest tu terror bez upiększeń i dodatków. Samo bycie zamkniętym jest tu przedstawione w potężny, wyrazisty sposób. Przemoc jest tu celem samym w sobie, a nie przystankiem do czegoś.

"20th Century Women"