Encore, jeszcze raz – recenzja filmu „Mirai” – Cannes 2018

Mamoru Hosoda mógł debiutować „Ruchomym zamkiem Hauru”. Będąc uznanym twórcą mangi i początkującym, acz utalentowanym reżyserem, stał się pierwszym wyborem studia Ghibli do tej produkcji. Kiedy jednak przez różnice zdań stracił prestiżowy projekt, a jego miejsce zajął sam Hayao Miyazaki, artysta przelał swoje idee na stworzony przez siebie odcinek anime. Ta krótka historia stanowi świetne podsumowanie dotychczasowej działalności twórcy „Mirai”.

Hosoda to jeden z najbardziej kasowych i rozpoznawalnych twórców animacji w Japonii, kiedy wszedł na canneński pokaz swojego najnowszego dziecka towarzyszyły mu (dosłownie) gwizdy podniecenia i zachwytu. Szeroka publika na całym świecie poznała go za sprawą uwielbianych „Wilczych dzieci”, historii matki wychowującej (jak sama nazwa wskazuje) pół dzieci – pół wilki. Twórca lubi stosować zabieg polegający na przedstawianiu ludzi w postaci zwierząt, aby uwypuklić ich cechy charakteru, jak sam mówi uważa to za ciekawsze niż po prostu rysowanie ludzi o określonej charakterystyce. Charakterystyczne dla dzieł Hosody jest także to, że pod pozorem szalonych fantastycznych opowieści skrywa w rzeczywistości spokojne historie rodzinne spod znaku twórczości Hirokazu Koreedy, czy Yasujirô Ozu.

Nie inaczej jest w „Mirai no Mirai” przetłumaczonym we Francji na „Miraï, moja mała siostrzyczka”,  co zresztą jest dużo trafniejszym tytułem. Głównym bohaterem jest czteroletni chłopiec Kun, któremu właśnie urodziła się mała siostrzyczka, Miraï. Jak może się domyślić każdy, kto miał w ręku choć jedną książkę dla dzieci o rodzeństwie, chłopca szybko opanowuje zazdrość o uczucia, czas i uwagę rodziców, a cały film jest jego drogą by pokochać nowego przybysza w domu.

Jak w pewnym momencie informuje widzów jeden z bohaterów – Mirai znaczy po japońsku „przyszłość”, jest to jak się okazuje imię znaczące, gdyż bardzo szybko Kun spotyka … swoją siostrę z przeszłości, drugim niezwykłym towarzyszem stanie się Książe Domu, ludzkie wcielenie miejscowego psa.

Reżyser chciał w filmie pokazać uniwersalność poruszanych problemów oraz to, że żadna zmiana nie następuje w człowieku od razu. Niestety zastosowany przez niego zabieg zamiast poruszać – męczył, a zamiast intrygować – irytował. Otóż film jest zbudowany wokół zapętlonej sekwencji: 1. Kun jest szczęśliwy 2. Kun obraża się na rodziców lub kłóci się z nimi 3. Kun próbuje uciec z domu, ale zostaje powstrzymany podczas fantastycznej sceny, w której w interakcje z nim wchodzą nierzeczywiste istoty (jak na przykład wspomniani towarzysze) 4. Puentą wszystkiego jest to, że Kun musi kochać Mirai i rodziców 5. Po przyswojeniu lekcji Kun jest szczęśliwy …. I tak dalej. Cztery albo pięć razy podczas trochę ponad półtoragodzinnego filmu.

Technika animacyjna, łącząca komputerowo generowane tła i lokacje (jak wyciągnięte z gry komputerowej) z ręcznie rysowanymi i bardzo tradycyjnie wyglądającymi postaciami była przedstawiana przez samego Hosodę na etapie produkcji jako coś rewolucyjnego w jego twórczości. W gruncie rzeczy jedynie coraz bardziej upodabnia jego twórczość do tej serwowanej przez konkurencje. Całość choć ładna i estetyczna, niewątpliwie pozbawiona tej duszy i prostego piękna jakim charakteryzowały się „Wilcze dzieci”, czy „O dziewczynie skaczącej przez czas”. Niektóre sceny wyglądały również bardzo wtórnie, jak chociażby spotkanie z Urzędnikiem na lotnisku, jakby żywcem wyjęte z „Małego Księcia” Marka Osborne’a z 2015 roku.

Wszystkie moje narzekania mogą być jednak skwitowane tym, że w gruncie rzeczy to po prostu nastawiony na masowego widza film dla dzieci. To produkcja, której istnieniu przyświeca cel w postaci zarobienia dziesiątków milionów jenów i banał na pewno w tym pomoże. Z tymże jednak z pewnych powodów „Hotel Transylwania 3” nie bierze udziału w żadnym canneńskim konkursie…

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Mirai


Tytuł oryginalny: Mirai no Mirai

Rok: 2018

Gatunek: anime

Reżyser: Mamoru Hosoda

Występują: Haru Kuroki, Moka Kamishiraishi, Gen Hoshino i inni

Ocena: 3/5