Prawo do migracji – recenzja filmu „Wędrówki ludów”

Filmy dokumentalne rzadko bywają traktowane na równi z fabularnymi podczas imprez filmowych. Wyjątkiem zdaje się być Międzynarodowy Festiwal w Wenecji, którego selekcjonerzy rokrocznie dbają o reprezentacje kina non-fiction w głównym konkursie. Nie tak dawno temu ze Złotym Lwem wyjechał stamtąd Gianfranco Rosi, autor “Rzymskiej aureoli”. W zeszłym roku statuetka powędrowała do Guillermo del Toro, ale walczyło o nią również dwóch dokumentalistów: Frederick Wiseman (“Ex Libris: New York Public Library”) i Ai Weiwei prezentujący “Wędrówki ludów”. Dzieło tego drugiego miałem okazję zobaczyć podczas Millennium Docs Against Gravity.

Ai Weiwei to jeden z najbardziej wszechstronnych współczesnych artystów. Zajmuje się architekturą, instalacjami graficznymi, sztuką performance i oczywiście reżyserią, jest również aktywnym działaczem walczącym o prawa człowieka. Mimo iż z przyczyn politycznych coraz częściej zmuszany jest do tworzenia za granicą (“Wędrówki ludów” zostały zrealizowane w Niemczech), wciąż pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych chińskich twórców i wiernym ambasadorem kultury Państwa Środka. Sam film to relacja z podróży po 23 wybranych przez artystę krajach, połączona z jego refleksjami na temat kryzysu uchodźczego, z którym zmaga się obecnie cały świat. Zarówno renoma twórcy, gorący temat jak i fakt premiery w ramach najstarszego europejskiego festiwalu bezsprzecznie umiejscawia film wśród najbardziej oczekiwanych pozycji tegorocznych “Docsów”. Niestety szybko okazało się, że król jest nagi, ale zacznijmy od początku.

Film rozpoczyna się długim ujęciem bezkresnego błękitu morza, którego harmonię zakłóca biała mewa przedostająca się przez kadr. Ta prosta scena jest bardzo dobrym zwiastunem tego co czeka nas przez kolejne 140 minut. Kręcone z lotu ptaka statyczne ujęcia są estetyczną ucztą dla oka, co więcej mają naprawdę niebanalną symbolikę i są w stanie zobrazować nie tylko piękno natury czy jej zanieczyszczenie, ale też biedę czy olbrzymie kontrasty między dobrobytem mieszkańców niektórych z odwiedzanych przez Weiweia miejsc. Gdyby reżyser ograniczył się do tych obrazów, a całość ubrał w pasujący podkład muzyczny, moglibyśmy mówić o “Koyaanisqatsi” naszych czasów. Niestety wybrał inną drogę, decydując się na umieszczenie w dość równomiernych proporcjach trzech kolejnych składników. Są nimi relacje z podróży twórcy po wybranych przez niego krajach, zawierające rozmowy z lokalną społecznością oraz dość standardowe sceny z życia, jakie możemy znać z programów podróżniczych, raczej banalne cytaty z wielkich wschodnich myślicieli oraz rozmowy z ekspertami od praw człowieka, przeważnie związanymi z fundacjami i organizacjami pozarządowymi.

Wielkość materiału, jakim dysponował Weiwei, robi kolosalne wrażenie, jednak w natłoku bohaterów z czasem kolejne poznane osoby stają się nam zupełnie obojętne, zwłaszcza że sami twórcy nie pałają wielką chęcią do zgłębienia historii poznanych postaci. Film szybko popada w monotonię, co w połączeniu z jego metrażem staje się dla widza wręcz uciążliwe. Oczywiście “Wędrówki ludów” są pięknym i pouczającym manifestem wymierzonym w rasizm i ksenofobię, obawiam się jednak, że ich forma jest zbyt mało przystępna, by kiedykolwiek mogły trafić do ludzi, których mogłyby czegoś nauczyć. Dla większości widzów warstwa społeczna tego filmu pozostanie raczej zbiorem truizmów, niż czymś wnoszącym świeże spojrzenie.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
Wędrówka ludów

Wędrówki ludów


Rok: 2017

Gatunek: Dokumentalny

Reżyser: Ai Weiwei

Ocena: 2.5/5