Abbottowie prawdziwi – recenzja filmu „Ciche miejsce”

John Krasinski, znany aktor, mniej znany reżyser, zagościł u nas na ekranach, ze swoim nowym filmem "Ciche miejsce". To opowieść o morderczych istotach, wrażliwych na dźwięk, które zdziesiątkowały ludzkość... Oraz o rodzinie, przemierzającej ten postapokaliptyczny świat. Pewnie zrozumiecie mnie doskonale, gdy wam powiem, iż nijak mnie ten opis nie chwycił po pierwszym przeczytaniu i obejrzeniu zwiastuna. Nawet na wspominki o obsadzie odpowiadałem starym przysłowiem "jedna Emily Blunt wiosny nie czyni". Dopiero pozytywne recenzje, które dotarły zza oceanu, kazały zadać pytanie "a co jeśli się mylę?". Tak oto wylądowałem w sali kinowej. Efekt?

„Ciche miejsce” nie wydaje się w żadnym wypadku próbą stworzenia artystycznego kina grozy, kolejnego dzieła, do którego przylgnęłaby łatka „post-horror”. Sięga raczej po klasyczne wzorce narracyjne, przywodząc na myśl choćby „Ptaki” Hitchcocka. Poznajemy rodzinę Abbottów. Jako nieliczni przetrwali czystkę urządzoną przez mordercze bestie. Film opowiada krótką, ale najistotniejszą część ich życia w zniszczonym świecie. I choć reżyser (grający też głowę familii) unika niejasności, dając widzowi wszystkie najważniejsze fakty na talerzu, nie da się zaprzeczyć, obcujemy z inteligentnym kinem. Dostaniemy pełnokrwiste postaci, każda posiada złożoną motywację, a te przekładają się na interesujące relacje. Finalnie, gdy dramat rodzinny ustąpi miejsca pełnemu akcji horrorowi, scenariusz nieco zbanalizuje motywy zbudowane wokół zarysowanych więzi. Jest to jednak wybaczalne, bo trudno złapać dwie sroki za ogon. Samo skupienie się na podstawowej komórce społecznej stanowi wyjście do refleksji nad zmianami w jej strukturze. Mężczyzna, sprawujący pieczę nad polowaniami i pracą w warsztacie oraz kobieta odpowiedzialna za dom, chcąc przekazać synowi i córce podobny przydział obowiązków, natrafiają na sprzeciw. W tym przypadku płeć wcale nie predestynuje młodych bohaterów do pełnienia wyżej założonych ról. To spokojny Marcus chętniej pozostałby w mieszkaniu, a wojownicza Regan wyruszyła w poszukiwaniu pożywienia do lasu. W tle przebrzmiewa także gorzkie pytanie, czy współczesny człowiek, przyzwyczajony do korzystania z miliona usług, poradziłby sobie sam, gdyby zabrakło specjalistów. W obliczu apokalipsy nieistotna jest siła fizyczna czy wytrzymałość organizmu, bo cóż znaczą one, gdy wróg jest niepokonany. W tym momencie, liczy się kreatywność, wiedza, zaradność oraz umiejętność współpracy. Cechy niezależne od płci, czego pierwotnie nie zauważają filmowi rodzice.

Pierwsze 40 minut filmu rozgrywa się w niemal zupełnej ciszy. Potwory prześladujące bohaterów są ślepe, ale mają niezwykle wyczulony słuch i spowija je niezniszczalny pancerz. Jedynym sposobem obrony jest ograniczenie dźwięków do jak najniższego poziomu decybeli. Bohaterowie chodzą na palcach, porozumiewają się na migi, mają mnóstwo wytłumionych pomieszczeń. Ten pozbawiony odgłosów świat wydaje się łatwą robotą dla dźwiękowców. Nic bardziej mylnego, bo cisza też ma swoją barwę. By ją wyodrębnić, trzeba było podkręcić brzmienie oddechów, skrzypiącej podłogi, palców przesuwających się po różnych powierzchniach. To nie lada wyzwanie, by detalami wypełnić głośniki. Oczywiście, nie brak tu muzyki, pojawiają się z rzadka dialogi… Jednak przygotujcie się przede wszystkim na seans, podczas którego nie tylko trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Warto także nasłuchiwać czy coś nie czai się za ścianą.

Natomiast wszystkich uczulonych na błędy logiczne muszę przestrzec. Gdyby zwołać konferencję naukową, celem analizy scenariusza, werdykt byłby jeden: przedstawiona na ekranie inwazja nie miała prawa się udać. Idąc dalej: jeśli nawet do takowej by doszło, jest zbyt wiele głośnych czynności, jakie musieli wykonać bohaterowie podczas przeprawy oraz osiedlania się. Jak przetrwali? Bo scenarzysta im na to pozwolił. Zrobił to, naginając logikę, często mnożąc zbiegi okoliczności, a co najbardziej karygodne, dopuścił również do tego, by w dramatycznych sytuacjach postaci zatrzymywały się na pogawędkę. Wszystko to napisano z pełną świadomością niedoskonałości swej wizji. Krasinski wolał raczej przemilczeć niektóre problemy, niż pozwolić by widz je w ogóle analizował. To zdrowe podejście, jeśli efektem jest tak bogaty w napięcie horror. Jednak wszyscy łowcy baboli niech się czują ostrzeżeni.

Ja w obliczu dobra, jakie oferuje „Ciche miejsce” przymykam oko na niewyszukany pomysł oraz niekonsekwencje. Wszakże przykryto je warstwą realizacyjną, która jest po prostu… elegancka. To dobrze wyważone kino, świetnie zagrane przez dziecięcych aktorów (a ja ignorant, wierzyłem tylko w główną rolę żeńską, kajam się), pełne napięcia. Na koniec warto nadmienić pewną zaletę, wychodzącą poza film. John Krasinski, prywatnie mąż Emilly Blunt, pisząc opowieść o dwojgu ludzi walczących, by ocalić rodzinę, stworzył piękny list miłosny adresowany do swojej żony, a także do ich córeczki, Hazel. I powiedzcie mi, że nie jestem romantykiem, jeśli zauważam takie rzeczy w horrorze.

Adrian Burz
Adrian Burz
Ciche miejsce

Ciche miejsce


Rok: 2017

Gatunek: horror

Reżyser: John Krasinski

Występują: John Krasinski, Emily Blunt i inni

Ocena: 3,5/5