Głośny chaos – recenzja filmu „Cicha noc”

Polskie kino po miałkości początków stulecia zaczęło się odradzać. Powstają uznawane na całym świecie dzieła jak „Ostatnia rodzina”, „Wszystkie nieprzespane noce”, „Demon”, czy „Córki dancingu”. Festiwal w Gdyni to znów jedno z najważniejszych wydarzeń w roku. Tym większe nadzieje pokładałem w bardzo chwalonym zwycięzcy tegorocznej edycji - czy słusznie?

Zachowując antyczną zasadę jedności czasu, debiutant Piotr Domalewski pokazuje nam w „Cichej nocy” dobę z życia Adama, szarego przedstawiciela pokolenia trzydziestokilkulatków. Wiele lat temu, zaraz po studiach, wyjechał w poszukiwaniu lepszego życia na zachód i rozpoczął, wspólnie z poznaną tam dziewczyną, „życie w rozkroku” między polską prowincją i holenderskim placem budowy.

Jest wigilia. Nasz bohater niezapowiedzianie przyjeżdża do rodzinnego domu, w sekrecie przed swoją dziewczyną. Wszystkiemu towarzyszy atmosfera niedopowiedzenia, wszechogarniającej tajemnicy. Reżyser, zwłaszcza w pierwszym akcie, usilnie próbuje zainteresować widza. Tanie podniety są wysuwane na pierwszy plan. Atakują nas pytania: czemu ma służyć ta wizyta? Czemu młodszy brat bohatera z dnia na dzień rzucił pracę w Holandii? Do kogo są adresowane anglojęzyczne vlogi Adama? Problemem nie jest nawet to, że odpowiedź na te pytania jest ekstremalnie wręcz sztampowa i niesatysfakcjonująca. Gorzej że są one nam tak nachalnie wtłaczane, tak bardzo nie pasują do kameralnej rodzinnej dramy w stylu „Sieranevady”.

To wszystko sprawia wrażanie, jakby Piotr Domalewski w swoim debiucie chciał stworzyć rodzinny thriller w stylu wczesnego Smarzowskiego. Opowiedzieć historie rodzinnych niesnasek i buzującej w wiecznie krytykowanym, mającym poczucie niższości młodszym bracie, chęci zemsty. Scenariusz powstawał, wszystko się klarowało. Aż nagle, ostatniego lata, reżyser obejrzał wzmiankowany już rumuński film, przypomniało mu się „Wesele” i zakrzyknął eureka, wybiegając z pełnej sali kinowej.

W efekcie dostaliśmy swoistego potwora Frankensteina. Z jednej strony pokazującego nam rodzinny komediodramat z mrugnięciami do widza, nachalnym krzyczeniem: „To tak jak w twoim domu, widzu!” i plejadą postaci wyjętych z „Poradnika małego scenarzysty”. A z drugiej błąkanie się po błocie, wiszące na ścianach strzelby i leżące w kątach pokoi siekiery i zakrzykiwanie wszelkich subtelności próbą budowania całkowicie niepasującego tu thrillerowego napięcia. W odbiorze filmu nie pomaga również swoista epizodyczność. Bardzo dużo scen i postaci nie wprowadza do historii absolutnie nic i służy tylko opowiedzeniu jakiegoś dowcipu, albo odegraniu gagu. 

Aby jednak oddać cesarzowi co cesarskie, należy wspomnieć, że nie wszystko się tu nie udało. Poruszanych tematów jest co prawda dużo, być może nawet za dużo, ale część z nich jest rozwiązana w sposób satysfakcjonujący. Tematyka emigracji zarobkowej, jej wpływu na rodzinę dostaje sporo czasu ekranowego i reżyser umie go wykorzystać. Małą perłą jest bardzo smutny wątek młodszej siostry Adama – Jolki. Wykształcona, inteligentna i ładna dziewczyna będąca ofiara świata, w jakim przyszło jej żyć. Beznadziejna praca, obsesyjny i brutalny mąż, a ponad wszystko absolutny brak nadziei na poprawę sytuacji.

Jednak nawet te historie by nie wybrzmiały, gdyby nie największa zaleta filmu – wybitne aktorstwo. O ile Dawid Ogrodnik trochę zawodzi, występując zdecydowanie poniżej swojego potencjału, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że widzę Dawida Ogrodnika wcielającego się w Adama, a nie samego Adama. Wszelkie nagrody przeszłe i przyszłe, bo — sądząc po odbiorze tej produkcji w polskim światku filmowym — nie wątpię, że statuetki się jeszcze posypią, traktuje jako sposób zadośćuczynienia za pominięcie w zeszłym sezonie wybitnej kreacji w „Ostatniej rodzinie”.

Prawdziwy koncert daje tu jednak Tomasz Ziętek. Młody aktor do tej pory nie miał szczęścia w doborze ról, często będąc najjaśniejszym punktem w sporych artystycznych zawodach („Kamienie na szaniec”, „Carte Blanche”, „Konwój”). W roli Pawła, zahukanego, wychowywanego w cieniu inteligentniejszego i przystojniejszego brata, sprawdza się wyśmienicie. Obserwujemy jego wewnętrzne walki i narastające pragnienie udowodnienia, że wcale nie jest gorszy i nic niewart.

Tradycyjnie świetny jest też Jakubik przez cały film toczący nierówny bój z, wkładającym mu w usta przeżarte kompleksem polskości banały, scenariuszem. Co imponujące udaje mu się rzadka sztuka wygrania z twórcami i stworzenia silnej i autentycznej postaci, walczącej jednocześnie z demonami własnych życiowych decyzji. Na drugim planie mniej znani aktorzy często przyćmiewają gwiazdy. Paweł Nowisz jako pogodzony ze swoją porażką i brakiem jakiejkolwiek przyszłości nestor rodu. Agnieszka Suchora wcielająca się w postać podobną do tej wykreowanej w „Ostatniej rodzinie” przez Aleksandrę Konieczną. Mająca świadomość swojego losu kobieta, której jedyną misją pozostaje walka o utrzymanie integralności rodziny i o „normalną” wigilię. Najlepsza z nich jest jednak Maria Dębska jako wspomina już Jolka, która w każdej wspólnej scenie chowa Ogrodnika do kieszeni.

Główna myśl, jaka towarzyszy mi po seansie, dotyczy Piotra Domalewskiego i jego ewentualnej dalszej kariery. Jeśli się nauczy mówić własnym językiem, to polskie kino może mieć pożytek z takiego twórcy. Pytanie brzmi czy po takich reakcjach na debiut będzie miał motywacje do przestania podrabiania uznanych mistrzów? Mam wątpliwości.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Cicha Noc - plakat

Cicha noc


Rok: 2017

Gatunek: komediodramat

Reżyser: Piotr Domalewski

Występują: Dawid Ogrodnik, Arkadiusz Jakubik, Tomasz Ziętek i inni

Ocena: 2,5/5