Pieśń o wojnie – recenzja filmu „1917”

Z niezrozumiałych dla mnie powodów w popkulturze I wojna światowa zdecydowanie ustępuje popularnością swojej ćwierć stulecia młodszej potomkini. Jaskółką pewnej zmiany mogła być gra Battlefield I z 2016 roku pozwalająca przenieść się na pola bitew pod Gallipoli czy Verdun. W październiku do polskich kin wszedł też dokument I młodzi pozostaną o młodych Brytyjczykach walczących we francuskich okopach. Teraz za sprawą 1917 Sama Mendesa wreszcie otrzymujemy dużą fabularną produkcję o tym konflikcie.

Brytyjski reżyser, podobnie jak wcześniej Peter Jackson, przenosi na ekran wspomnienia i opowieści swojego dziadka po to, by uhonorować przodka i przypomnieć o losach jego pokolenia. Zdobywca Oscara za American Beauty postanowił opowiedzieć historię dwójki przyjaciół, którzy zostają wysłani w samobójczą misję przez pas ziemi niczyjej w celu ostrzeżenia oddziału uderzeniowego przed niemiecką zasadzką.

Podczas gdy I młodzi pozostaną opowiadało wiele drobnych historii i osobistych świadectw, Mendes postanowił przywiązać widza do dwójki bohaterów. Na ich drodze stawia kolejne postaci reprezentujące różne punkty patrzenia na wojnę i różne sytuacje, jakie może ona prowokować. Gdy słyszymy założenia 1917 trudno nie pomyśleć o Czasie Apokalipsy, w obu filmach wszak obserwujemy protagonistę, który musi przetrwać podróż przez różne oblicza wojny i psychicznych ran po to, by dotrzeć do jądra ciemności. To uczucia wzmacniają także ostrzeżenia postaci epizodycznych przed frontowymi dowódcami, którzy czasami po prostu łakną krwi szeregowych żołdaków.

Jednak szukając inspiracji fabularnych powinniśmy się cofnąć dużo dalej niż do 1979 roku, a mianowicie do początku XIV wieku. Wtedy we Włoszech Dante Alighieri napisał najsłynniejsze dzieło europejskiego średniowiecza – Boską komedię. Mendes wspólnie z Rogerem Deakinsem przenoszą nas nie tyle do Francji sprzed stu lat, a właśnie do zaświatów, pozwalając nam zwiedzić czyściec i wszystkie piekielne kręgi, a nawet wpaść na wizytę do Królestwa Niebieskiego. To wszystko w deszczu wizualnych cytatów m.in. z twórczości Joachima Patinira.

Joachim Patinir – "Charon przepływający Styks"

1917 to najlepszy przykład sytuacji, gdy kamera staje się pełnoprawnym bohaterem filmu. Całość kręcona jest na udawanym mastershocie (podczas seansu doliczyłem się co najmniej siedmiu pewnych cięć) co z jednej strony niewątpliwie ma na celu zwiększenie immersji, ale co ważniejsze ogranicza widza. Klasyczny montaż często działa na zasadzie efektu obcości i pozwala złapać oddech, odciąć się od ekranowych wydarzeń, czy bohaterów. Poczucie towarzyszenia dwójce wojaków jest tu tak silne, że film spotyka się z zarzutami przypominania niektórym “let’s playu” z gry komputerowej, wszak to medium właśnie kojarzy się z brakiem cięć, czego koronnym przykładem jest zeszłoroczne, nagradzane God of War. Zwłaszcza że pomimo biblijnych inspiracji i psychologicznych treści, jest to koniec końców film przygodowy, gdzie bohaterowie wzorem Indiany Jonesa uciekają z zawalających się tuneli, czy kryją przed atakującymi ich myśliwcami wroga, niczym w Przygodach Tintina. Mamy tu pewien frontowy rytm, gdy długie godziny spokoju są przerywane nagle i niespodziewanie przez chwile akcji.

Twórcy nie szli tu na kompromisy, jeśli chodzi o kreacje świata, dominuje estetyka naturalistyczna, zaludnione okopy są brudne, wszędzie walają się gnijące szczątki ludzi i koni, po których biegają obrzydliwe szczury. W dalszej części filmu naturalizm ustępuje jednak estetyzacji, najpierw apokaliptycznej, rodem z Blade Runnera 2049 (gdzie wszak za zdjęcia również odpowiadał Deakins), a następnie rajskiej, czerpiącej chętnie, chociażby ze średniowiecznego poematu Pieśń o Rolandzie. Skrajnie inne estetyki odwiedzanych przez bohaterów lokacji (A mamy tu także sceny typowo horrorowe albo inspirowane Lawrence’em z Arabii) nie tylko nie gryzą się ze sobą, ale układają we wspaniałą i niezapomnianą mozaikę. 1917 jest nie tylko najpiękniejszym filmem sezonu nagród, ale jednym z najpiękniejszych w tym stuleciu, seans w kinie typu IMAX obowiązkowy. Zwłaszcza że to prawdziwie audiowizualna uczta. W sukurs Deakinsowi idą bowiem kompozytor Thomas Newman (stały współpracownik Mendesa; 13 razy nominowany do Oscara, 1917 będzie jego pierwszą statuetką) oraz dźwiękowcy. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową, to ostatnio coś tak efektownego, a jednocześnie nie obliczonego na tani efekt zaprezentował Abel Korzeniowski w Zwierzętach nocy.

Wcielający się w głównych bohaterów George MacKay (Captain Fantastic) oraz Dean-Charles Chapman (król Tommen Baratheon z Gry o tron) są odpowiednio nijacy, by nie dominować sobą opowieści i widz nie zapomniał, że stanowią jedynie przekaźniki metafory, a jednocześnie dobrze radzą sobie kondycyjnie (a chodzenia, biegania i skakania bez cięć czekało ich tu sporo). Ci młodzi i anonimowi dla szerokiej publiczności aktorzy na swojej drodze spotykają największe ikony brytyjskiego kina w rolach różnego stopnia oficerów. Każdy z tych krótkich występów jest małą perłą, a wszystkie razem zasługują na wszelkie obsadowe nagrody. Colin Firth jako wyniosły i oderwany od frontowej rzeczywistości generał, żywcem wzięty z planu Fleabag Andrew Scott jako zapijaczony oficer z przypadku dowodzący beznadziejnym odcinkiem okopu, czy przepełniony ciepłą szorstkością Mark Strong w figurze opiekuńczego porucznika, który pomaga bohaterom w ciężkim momencie, a także Benedict Cumberbatch – tutejszy Kurz na konfrontację z którym czekamy cały seans. Oni wszyscy, a także ci, których tu nie wymieniłem, każdy z osobna tworzą swoimi kilkudziesięciosekundowymi występami bohaterów, którzy zostają w głowie na długo. Pod względem kreacji świata przy ograniczonym czasie i środkach Mendes i współscenarzystka Krysty Wilson-Cairns (Dom grozy) dotknęli perfekcji.

W tej beczce miodu trzeba jednak umieścić trochę dziegciu. W kilku momentach 1917 popada w nieznośną hollywoodzkość i chociaż ekspozycyjne dialogi czy ckliwe sceny wtedy są w pełni uzasadnione konstrukcyjnie i fabularnie, to powodują pewien zgrzyt. Odbiór całości jest też dość mocno uzależniony od wczucia się w konwencję, z łatwością mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy ktoś odrzucony od samego początku kojarzącą się z grami komputerowymi nie będzie umiał zaangażować się emocjonalnie i intelektualnie i zwyczajnie odbije od całości, traktując ją jak zwykłe widowisko. Którym zresztą ten film jest, gdyż takie sceny starć ostatnio widzieliśmy chyba jeszcze w Szeregowcu RyanieDunkierka i Przełęcz ocalonych się chowają.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
1917 plakat

1917

Rok: 2019

Gatunek: wojenny, akcji

Kraj produkcji: Wielka Brytania

Reżyser: Sam Mendes

Występują: George MacKay, Charles Chapman, Colin Firth i inni

Dystrybucja: Monolith Films

Ocena: 4,5/5